[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Uświadomiła sobie w odrętwieniu, że nawet nie zdaje sobie sprawy, w którymmomencie wydarzenia stały się czymś więcej, niż tylko filozoficzną spekulacją. Pomyślała o tych wszystkich sprawozdaniach, których nie będzie jej danenapisać, o tych wszystkich wspaniałych wykładach, których nigdy nie będziemiała zaszczyt wygłosić.Miała tylko nadzieję, że ocaleją jej nagrania i stanąsię inspiracją dla innych, mniej lekkomyślnych naukowców, którzy zdobędąwielkie zaszczyty za dysertacje oparte na jej materiałach. - I oto stoję o krok od nienaturalnej i brutalnej śmierci z rąk innej myślącejistoty, a jedyną rzeczą o której mogę myśleć, jest moja praca - zdumiała się.- Jednak naukowiec do końca pozostaje naukowcem.Zaczęła gwałtownie dygotać. Na Mazveka od tyłu runęła góra w chwili, gdy z jego broni rozległo sięabsurdalnie ciche hang.Coś przemknęło koło niej z ponaddźwiękową szybkością irąbnęło w krawędź głazu, o który się opierała.Nastąpiła chwila ciszy, po czympół tuzina miniaturowych eksplozji potrzaskało lity granit.Części pociskuwryły się w kamień zanim detonowały.Wstrząs rzucił ją na kolana. Spojrzała w górę, bojąc się tego, co może zobaczyć i jednocześnie nie będąc wstanie powstrzymać się od tego.Rejestrator, ciągle kurczowo ściskany wdziobie, cicho szumiał. Ziemianin rzucił się na plecy napastnika w momencie, w którym ten zamierzałpołożyć kres jej niespełnionemu życiu.Był on dużo, dużo większy od Umeki.Potężne umięśnienie ludzkiego samca wyraźnie widoczne było pod elastycznympancerzem.Była zadowolona, że nie mogła zobaczyć jego twarzy, bo ze swoichstudiów wiedziała, jak musi być wykrzywiona. Próbując obrócić broń, Mazvek wydał z siebie rozpaczliwy skrzek.Jednak zanimdługa lufa zdążyła przebyć połowę drogi, rozległo się ostre, charakterystycznechrupnięcie.Ziemianin rozluźnił swoje grube palce i wróg runął na ziemię.Przestał być myślącym, oddychającym stworzeniem.Jeden, szybki iniewyobrażalnie brutalny ruch zmienił go w ochłap martwego mięsa ze złamanymkarkiem. Dla upewnienia się Ziemianin uniósł Mazveka za bezwładne, płaskie stopy iroztrzaskał jego krągłą czaszkę o twardą kłodę.Lalelelang zamrugała.Potemwypuściła z dzioba rejestrator i zrzuciła zawartość wola. Oddychając szybko, ale równo, zbyt wielkimi, wysoce wydajnymi płucamizasysając powietrze, masywny Ziemianin stał nad ciałem jej niedoszłegozabójcy.Wyprostowany, górował nad nią jak wieża.Był co najmniej cztery razycięższy.Całkowicie okryty lekkim, przystosowującym kolory do podłoża jakkameleon, pancerzem, głowę miał zamkniętą w hełmie z wizjerem bardziejskomplikowanym od tego, który nosiła Umeki.Karabin o rozmiarach małej armatkipolowej przerzucony miał przez plecy, a jego szeroka pierś ozdobiona byłafestonami rozmaitego, niemożliwego do zidentyfikowania ekwipunku.Broń krótkasterczała z kabur na obu biodrach. Dłoń w rękawicy uniosła się by zsunąć ochronny wizjer i po raz pierwszyLalelelang mogła ujrzeć jego nagą twarz.Ociekała potem i pojedynczą, cienkąstróżką krwi.Żadna sierść, ani upierzenie nie skrywało gołej skóry, żadnejaskrawo ubarwione łuski nie odbijały rozproszonego, leśnego światła.Wciążomdlewając z braku tchu, gmerała przy rejestratorze. Człowiek ryknął do niej przyjaźnie: - Niech skonam.kanarek!Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]