[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z prostej kalkulacjiwynika, że w tym tempie dotrę tam za rok i czterymiesiące.Co ty na to? - Nic - Milva wzruszyła ramionami, chrząknęłaznowu.- Nie umiem rachować tak dobrze, jak ty.Czytać nipisać w ogóle nie umiem.Jestem głupia, prosta dziewuchaze wsi.Żadna dla ciebie kompania.Ni druh do gadki. - Nie mów tak. - Wżdy to prawda - odwróciła się gwałtownie.- Pocoś mi te dni i te mile wyliczył? Bym ci co poradziła? Otuchydodała? Lęk twój odpędziła, stłumiła żal, co targa tobągorzej niźli ból w połamanym kulasie? Nie umiem! Tobiekogo innego trza.Tamtej, o której Jaskier gadał.Mądrej,uczonej.Ukochanej. - Jaskier jest papla. - Jużci.Ale czasem z głową paple.Wracajmy, chcę sięjeszcze napić. - Milva? - Czego? - Nigdy mi nie powiedziałaś, dlaczego zdecydowałaśsię jechać ze mną. - Nigdyś nie pytał. - Teraz pytam. - Teraz za późno.Teraz już sama nie wiem. - No, jesteście nareszcie - ucieszył się na ich widokZoltan, wyraźnie już zmienionym głosem.- A myśmy tu,wystawcie sobie, ustalili, że Regis rusza z nami w dalsządrogę. - Doprawdy? - Wiedźmin spojrzał na cyrulika uważnie.-Skąd ta nagła decyzja? - Pan Zoltan - nie spuścił oczu Regis - uświadomiłmi, że moje okolice ogarnęła wojna znacznie poważniejsza,niż wynikało to z opowieści uciekinierów.Powrótw tamte strony nie wchodzi w grę, pozostanie na tym pustkowiunie wydaje się mądre.Samotne wędrowanie również. - A my, choć zupełnie ci nie znani, wyglądamy natakich, z którymi wędruje się bezpiecznie.Wystarczył cijeden rzut oka? - Dwa - odrzekł z lekkim uśmiechem cyrulik.- Jedenna kobiety, którymi się opiekujecie.Drugi na ich dzieci. Zoltan beknął gromko, skrobnął menzurką o dno cebrzyka. - Pozory mogą mylić - zadrwił.- Może my zamierzamysprzedać te baby w niewolę? Percival, zrób no cośz tym aparatem.Odkręć trochę zawór albo co? Chcemysię napić, a ciecze jak krew z nosa. - Chłodnica nie wyrobi.Wygon będzie ciepły. - Nie szkodzi.Noc jest chłodna. Ciepławy samogon ostro pobudził konwersację.Jaskier,Zoltan i Percival nabrali rumieńców, głosy zmieniły imsię jeszcze bardziej - w przypadku poety i gnoma możnabyło już w zasadzie mówić o lekkim bełkocie.Zgłodniawszy,towarzystwo żuło zimną koninę i pogryzało znalezionew chacie korzonki chrzanu, roniąc łzy, bo chrzan byłrównie krzepki jak bimber.Ale dodawał ognia dyskusji. Regis nagle dał wyraz zdziwieniu, gdy okazało się, żefinalnym celem wędrówki nie jest enklawa masywu Mahakam,odwieczna i bezpieczna krasnoludzka siedziba.Zoltan, który zrobił się jeszcze gadatliwszy od Jaskra,oświadczył, że do Mahakamu nie wróci pod żadnym pozorem,i dał upust swej niechęci wobec panujących tam porządków,zwłaszcza zaś wobec polityki i absolutnej władzystarosty Mahakamu i wszystkich krasnoludzkich klanów, Brouvera Hooga. - Stary grzyb! - wrzasnął i napluł w paleniskopiecyka.- Spojrzysz i nie wiesz, żywy czy wypchany.Prawiesię nie rusza, i dobrze, jako że pierdzi przy każdymporuszeniu.Nie sposób zrozumieć, co gada, bo mu się brodaz wąsami skleiła zeschłym barszczem.Ale rządzi wszystkimi wszystkimi, wszyscy muszą tańczyć, jak zagra. - Trudno jednak twierdzić, by polityka starosty Hoogabyła zła - wtrącił Regis.- To dzięki jego zdecydowanymakcjom krasnoludy odłączyły się od elfów i nie walczą jużwspólnie ze Scoia'tael.A dzięki temu ustały pogromy,dzięki temu nie doszło do karnej ekspedycji na Mahakam.Spolegliwść w kontaktach z ludźmi przynosi owoce. - Gówno prawda - Zoltan wychylił menzurkę.- Wsprawie Wiewiórek staremu piernikowi nie szło o żadnąspolegliwość, lecz o to, że zbyt wielu młodzików rzucałorobotę w kopalniach i kuźniach, przyłączało się do elfów,by w komandach zażyć swobody i męskiej przygody.Gdyzjawisko urosło do rozmiarów problemu, Brouver Hoogwziął gówniarzy w twarde karby.Gdzieś miał zabijanychprzez Wiewiórki ludzi i bimbał na represje, spadające ztego tytułu na krasnoludów, w tym i na wasze osławionepogromy.Te ostatnie guzik go obchodziły i guzik obchodzą,bo krasnoludów osiadłych w miastach uważa za odszczepieńców.Co się zaś tyczy zagrożenia w postaci karnychekspedycji na Mahakam, to nie rozśmieszajcie mnie,mili moi.Nijakiego zagrożenia nie ma i nie było, bo żadenz królów nie ośmieliłby się ruszyć Mahakamu nawetpalcem.Więcej wam powiem: nawet Nilfgaardczycy, gdybyudało im się opanować otaczające masyw doliny, Mahakamuruszyć się nie ośmielą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]