[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Dobry wieczór, wicehrabio. Vattier krótkim ruchem przedramienia zwolnił ukrytyw rękawie sztylet.Rękojeść sama wsunęła się do dłoni. - Bardzo ryzykujesz, Rience - powiedział zimno.-Bardzo ryzykujesz, pokazując w Nilfgaardzie twoją poparzonągębę.Nawet jako magiczną teleprojekcję. - Zauważyłeś? A Vilgefortz gwarantował mi, że jeślinie dotkniesz, to nie zgadniesz, że to iluzja. Vattier schował sztylet.Wcale nie zgadł, że to iluzja,ale teraz już wiedział. - Zbyt wielkim jesteś tchórzem, Rience - powiedział -by pokazać się tu własną realną osobą.Wiesz wszakże, coby cię wówczas spotkało. - Cesarz nadal taki na mnie zawzięty? I na mojegomistrza Vilgefortza? - Twoja bezczelność jest rozbrajająca. - Do diabła, Vattier.Zapewniam, że nadal stoimy powaszej stronie, ja i Vilgefortz.No, przyznaję, oszukaliśmywas, dając fałszywą Cirillę, ale to w dobrej wierze było, wdobrej wierze, niech mnie utopią, jeśli łżę.Vilgefortzzakładał, że skoro prawdziwa przepadła, lepsza będzie fałszywaaniżeli żadna.Sądziliśmy, że jest wam wszystkojedno. - Twoja bezczelność przestała rozbrajać, zaczęłaznieważać.Nie mam zamiaru tracić czasu na rozhowory zeznieważającym mnie mirażem.Kiedy wreszcie dopadnęcię w prawdziwej postaci, pokonwersujemy, i to długo,przyrzekam.Do tej zaś pory.Apage, Rience. - Nie poznaję cię, Vattier.Dawniej, choćby nawet samdiabeł ci się objawił, przed egzorcyzmem nie omieszkałbyśzbadać, czy nie da się z tego przypadkiem czegoś uzyskać. Vattier nie zaszczycił iluzji spojrzeniem, miast tegoobserwował obrosłego glonami karpia, leniwie mącącegomuł w stawie. - Uzyskać? - powtórzył wreszcie, wydymając pogardliwiewargi.- Od ciebie? A cóż ty mógłbyś mi dać? Możeprawdziwą Cirillę? Może twojego patrona, Vilgefortza?Może Cahira aep Ceallach? - Stop! - iluzja Rience'a uniosła iluzoryczną rękę.-Wymieniłeś. - Co wymieniłem? - Cahir.Dostarczymy wam głowę Cahira.Ja i mójmistrz, Vilgefortz. - Zlituj się, Rience - parsknął Vattier.- Odwróć żekolejność. - Jak chcesz.Vilgefortz, z moją skromną pomocą, dawam głowę Cahira, syna Ceallacha.Wiemy, gdzie on jest,możemy go wyjąć jak raka z saka, podług woli. - Aż takie macie możliwości, proszę, proszę.Aż takdobre wtyczki w wojsku królowej Meve? - Próbujesz mnie? - wykrzywił się Rience.- Czynaprawdę nie wiesz? Chyba to drugie.Cahir, mój drogi wicehrabio,jest.My wiemy, gdzie jest.Wiemy, dokąd zmierza,wiemy, w jakiej kompanii.Chcesz jego głowy? Dostaniesz ją. - Głowę - uśmiechnął się Vattier - która nie będziemogła opowiedzieć, co naprawdę wydarzyło się na Thanedd. - Chyba tak będzie lepiej - rzekł cynicznie Rience.-Po co dawać Cahirowi możność mówienia? Naszym zadaniemjest załagodzić, a nie pogłębić animozje między Vilgefortzem acesarzem.Dostarczę ci milczącą głowę Cahira aepCeallach.Załatwimy to tak, że będzie to wyglądałona twoją, i wyłącznie twoją, zasługę.Dostawa w ciągunajbliższych trzech tygodni. Prastare karpisko w stawie wachlowało wodę płetwamipiersiowymi.Bestia, pomyślał Vattier, musi być bardzomądra.Tylko co mu po tej mądrości? Wciąż ten sam mułi te same nenufary. - Twoja cena, Rience? - Drobiazg.Gdzie jest i co knuje Stefan Skellen?***** - Powiedziałem mu, co chciał wiedzieć - Vattier deRideaux wyciągnął się na poduszkach, bawiąc się puklemzłotych włosów Carthii van Canten.- Widzisz, moja słodka,do pewnych spraw trzeba podchodzić mądrze.A mądrze,to znaczy konformistycznie.Jeśli będzie się postępowaćinaczej, nie będzie się miało nic.Tylko zgniłą wodęi śmierdzący muł w basenie.I co z tego, że basen z marmurui że trzy kroki od pałacu? Czyż nie mam racji, mojasłodka? Carthia van Canten, pieszczotliwie zwana Cantarellą,nie odpowiedziała.Vattier wcale nie oczekiwał odpowiedzi.Dziewczyna miała osiemnaście lat i - oględnie mówiąc -nie była geniuszem.Jej zainteresowania - przynajmniejobecnie - sprowadzały się do uprawiania miłościz - przynajmniej obecnie - Vattierem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]