[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chodź, Random, jedziemy.      ZostawiliÅ›my go nad przepaÅ›ciÄ…; staÅ‚ ze Å›ciÄ…gniÄ™tymi brwiami, ciężko dyszÄ…c.      WjechaliÅ›my na szczyt na resztkach benzyny.WÅ‚Ä…czyÅ‚em jaÅ‚owy bieg, zgasiÅ‚em silnik i puÅ›ciÅ‚em siÄ™ w dÅ‚ugÄ… drogÄ™ w dół.      - Jak widzÄ™, nie straciÅ‚eÅ› nic z dawnej przebiegÅ‚oÅ›ci - odezwaÅ‚ siÄ™ Random.- Ja bym go na pewno zabiÅ‚ za karÄ™.Ale myÅ›lÄ™, że postÄ…piÅ‚eÅ› sÅ‚usznie.Zapewne nas poprze, jeÅ›li uda nam siÄ™ uzyskać przewagÄ™ nad Erykiem.Tymczasem jednak oczywiÅ›cie o wszystkim mu zamelduje.      - OczywiÅ›cie - przyznaÅ‚em mu racjÄ™.      - Poza tym miaÅ‚eÅ› wÅ‚asne powody, żeby go uÅ›miercić.      UÅ›miechnÄ…Å‚em siÄ™.      - W polityce i w interesach nie należy kierować siÄ™ emocjami.      Random zapaliÅ‚ dwa papierosy i jednego mi podaÅ‚.      PatrzÄ…c w dół przez mgÅ‚Ä™ ujrzaÅ‚em morze.Jego wody pod granatowym niebem, na którym wisiaÅ‚o zÅ‚ote sÅ‚oÅ„ce, byÅ‚y tak intensywnej barwy - fioletowopurpurowe, gÄ™ste jak farba i pofaÅ‚dowane niczym kawaÅ‚ek materiaÅ‚u - że od tego widoku niemal rozbolaÅ‚y mnie oczy.Nagle zÅ‚apaÅ‚em siÄ™ na tym, że mówiÄ™ coÅ› na gÅ‚os w jÄ™zyku, który nawet nie wiedziaÅ‚em, że znam.RecytowaÅ‚em "BalladÄ™ o wilku morskim", a Random sÅ‚uchaÅ‚, dopóki nie skoÅ„czyÅ‚em, i spytaÅ‚:      - Czy to prawda, że sam jÄ… napisaÅ‚eÅ›?      - To byÅ‚o tak dawno - powiedziaÅ‚em - że już nie pamiÄ™tam.      GraÅ„ skrÄ™ciÅ‚a w lewo i jadÄ…c jej zboczem w dół ku zadrzewionej dolinie mieliÅ›my coraz wiÄ™kszy obszar morza przed oczami.      - Spójrz, latarnia morska w Cabrze - powiedziaÅ‚ Random, pokazujÄ…c ogromnÄ… szarÄ… wieżę wyrastajÄ…cÄ… poÅ›ród morza.- CaÅ‚kiem o niej zapomniaÅ‚em.      - Ja też - przyznaÅ‚em.- To bardzo dziwne uczucie, wracać do domu - dodaÅ‚em i zdaÅ‚em sobie naraz sprawÄ™, że nie mówimy po angielsku, lecz w jÄ™zyku zwanym thari.      Po jakiejÅ› półgodzinie byliÅ›my na dole.JechaÅ‚em siÅ‚a rozpÄ™du, jak dÅ‚ugo mogÅ‚em, a potem wÅ‚Ä…czyÅ‚em silnik.Na jego dźwiÄ™k z pobliskiego krzaka zerwaÅ‚o siÄ™ stadko czarnych ptaków.Szary cieÅ„, podobny do wilka, wypadÅ‚ z kryjówki i pomknÄ…Å‚ w stronÄ™ zaroÅ›li, jeleÅ„ zaÅ›, którego podchodziÅ‚, dotÄ…d niewidoczny, umykaÅ‚ teraz wielkimi susami.ByliÅ›my w dolinie obfitoÅ›ci - choć nie tak gÄ™sto i bujnie zalesionej jak Las ArdeÅ„ski - która Å‚agodnie opadaÅ‚a w stronÄ™ morza.      Na lewo piÄ™trzyÅ‚y siÄ™ góry.Im dalej zapuszczaliÅ›my siÄ™ w dolinÄ™, tym wyraźniej widać byÅ‚o ogrom masywu skalnego, z którego pomniejszego szczytu zjechaliÅ›my.Góry potężniaÅ‚y w swoim marszu ku morzu, przywdziewajÄ…c barwny pÅ‚aszcz mieniÄ…cy siÄ™ zieleniÄ…, fioletem, purpurÄ…, zÅ‚otem i indygo.Ich czoÅ‚o zwrócone ku morzu pozostawaÅ‚o dla nas niewidoczne, ale z najwyższego, ostatniego wierzchoÅ‚ka spÅ‚ywaÅ‚ leciutki welon z przejrzystych chmur, a promienie sÅ‚oÅ„ca rozjarzaÅ‚y jego czubek żywym ogniem.OceniÅ‚em, że dzieli nas jeszcze jakieÅ› trzydzieÅ›ci pięć mil od tego pulsujÄ…cego Å›wiatÅ‚em miejsca, a wskaźnik paliwa staÅ‚ na zerze.WiedziaÅ‚em, że celem naszej podróży jest ten najwyższy szczyt, i zaczęło mnie ogarniać coraz wiÄ™ksze podniecenie.Random patrzyÅ‚ w tym samym kierunku.      - Jest wciąż na swoim miejscu - odezwaÅ‚em siÄ™.      - Już prawie zapomniaÅ‚em.- westchnÄ…Å‚ Random.      ZmieniajÄ…c biegi zauważyÅ‚em, że moje spodnie nabraÅ‚y dziwnego poÅ‚ysku, którego przedtem nie miaÅ‚y.ZwężaÅ‚y siÄ™ też wyraźnie ku doÅ‚owi, a mankiety zniknęły.ZwróciÅ‚em z kolei uwagÄ™ na mojÄ… koszulÄ™.PrzypominaÅ‚a teraz bardziej marynarkÄ™, byÅ‚a czarna i lamowana srebrem, a mój pasek znacznie siÄ™ poszerzyÅ‚.Po bliższym zbadaniu okazaÅ‚o siÄ™, że mam też srebrne lampasy na spodniach.      - WidzÄ™, że jestem już w odpowiednim rynsztunku - skonstatowaÅ‚em, chcÄ…c siÄ™ przekonać, jaki to odniesie skutek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]