[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykorzystałeś ją.A teraz chcesz wykorzystać Ciri? Z moją pomocą? Nie.Nie wejdziesz do Tor Lara. Czarodziej cofnął się o krok.Geralt sprężył się, gotówdo skoku i ciosu.Ale Vilgefortz nie uniósł reki, wyciągnąłją tylko nieco w bok.W jego dłoni zmaterializował się naglegruby, szesciostopowy kij. - Wiem - powiedział - co ci przeszkadza w rozsądnymocenianiu sytuacji.Wiem, co komplikuje i utrudnia ciwłaściwe przewidywanie przyszłości.To twoja arogancja,Geralt.Oduczę cię arogancji.Oduczę cię jej za pomocą tejoto różdżki. Wiedźmin zmrużył oczy, unosząc lekko klingę. - Drżę z niecierpliwości.***** Kilka tygodni później, już wyleczony staraniem driad iwodą Brokilonu, Geralt zastanawiał się, jaki błąd popełniłw czasie walki.I doszedł do wniosku, że podczas walkinie popełnił żadnego.Jedyny błąd popełnił przed walką.Należało uciec, zanim walka się zaczęła.***** Czarodziej był szybki, kij migał w jego rękach jakbłyskawica.Tym większe było zdziwienie Geralta, gdy przyparadzie drąg i miecz zadzwoniły metalicznie.Ale brakowałoczasu na dziwienie się.Vilgefortz atakował, wiedźmin musiał zwijaćsię w unikach i piruetach.Bał się parować mieczem.Cholerny drąg był żelazny, a do tego magiczny. Czterokrotnie znalazł się w pozycji do kontrataku iciosu.Czterokrotnie uderzył.W skroń, w szyję, pod pachę, wudo.Każdy z tych ciosów byłby śmiertelny.Ale każdy został sparowany. Żaden nieczłowiek nie zdołałby sparować takich cięć.Geralt powoli zaczął rozumieć.Ale już było za późno. Ciosu, którym czarodziej go dosiegnął, nie widział.Uderzenie cisnęło nim o ścianę.Odbił się plecami, niezdążył odskoczyć, wykonać zwodu, cios pozbawił go oddechu.Dostał drugi raz, w bark, znowu poleciał do tyłu, walącpotylicą o pilaster, o wystąjace piersi kariatydy.Vilgefortzprzyskoczył zręcznie, zawinął drągiem i walnął go wbrzuch, pod żebra.Mocno.Geralt zgiął się wpól i wtedydostał w bok głowy.Kolana zmiękły mu nagle, upadł nanie.I to był koniec walki.W zasadzie. Niemrawo próbował zasłonić się mieczem.Klinga,wklinowana między ścianę a pilaster, pękła pod uderzeniemze szklanym, wibrującym jękiem.Zasłonił głowę lewą ręką, drągspadł z impetem i złamał kość przedramienia.Ból oślepił go zupełnie. - Mógłbym wytłuc ci mózg przez uszy - powiedział zbardzo daleka Vilgefortz.- Ale to przecież miała być lekcja.Pomyliłeś się, wiedźminie.Pomyliłeś niebo z gwiazdamiodbitymi nocą na powierzchni stawu.Aha, wymiotujesz?Dobrze.Wstrząs mózgu.Krew z nosa? Świetnie.No, to do zobaczenia.Kiedyś.Może. Nie widział już nic i niczego nie słyszał.Tonął,pogrążał się w czymś ciepłym.Sądził, że Vilgefortz odszedł.Zdziwił się więc, gdy na jego nogę z impetem zwalił sięcios żelaznego drąga, druzgocąc trzon kości udowej. Dalszych cięgów, nawet jeśli nastąpiły, nie pamiętał.***** - Wytrzymaj, Geralt, nie poddawaj się - powtarzałabez ustanku Triss Merigold.- Wytrzymaj.Nie umieraj.Proszę cię, nie umieraj. - Ciri. - Nie mów.Zaraz cię stąd wyciągnę.Wytrzymaj.Bogowie,nie mam sił. - Yennefer.Ja muszę. - Niczego nie musisz! Niczego nie możesz! Wytrzymaj,nie poddawaj się.Nie mdlej.Nie umieraj, proszę. Wlokła go po posadzce zasłanej trupami.Widział swojąpierś i brzuch, całe we krwi, która płynęła mu z nosa.Widziałnogę.Była wykrzywiona pod dziwnym kątem i wydawała sięznacznie krótsza od tej zdrowej.Nie czuł bólu.Czuł zimno, całe ciało było zimne, zdrętwiałe i obce.Chciało mu się rzygać. - Wytrzymaj, Geralt.Z Aretuzy nadciąga pomoc.Jużniedługo. - Dijkstra.Jeżeli Dijkstra mnie dopadnie.to już pomnie. Triss zaklęła.Rozpaczliwie. Wlokła go po schodach.Złamana noga i ręka podskoczyłyna stopniach.Ból ożył, wgryzł się w trzewia, wskronie, zapromieniował aż do oczu, do uszu, do czubkagłowy.Nie krzyczał.Wiedział, że krzyk mu ulży, ale niekrzyczał.Otwierał tylko usta, to też przynosiło ulgę. Usłyszał huk. Na szczycie schodów stała Tissaia de Vries.Włosymiała w nieładzie, twarz pokrytą kurzem.Uniosła obie ręce,jej dłonie zapłonęły.Wykrzyczała zaklęcie, a tańczący najej palcach ogień runął w dół w formie oślepiającej i huczącejżarem kuli.Wiedźmin usłyszał z dołu łoskot walącychsię murów i przeraźliwe wrzaski poparzonych. - Tissaia, nie! - krzyknęła rozpaczliwie Triss.- Nierób tego! - Nie wejdą tu - powiedziała arcymistrzyni, nieodwracając głowy.- Tu jest Garstang na wyspie Thanedd.Nikt tu nie zapraszał królewskich pachołków wykonującychrozkazy ich krótkowzrocznych władców! - Zabijasz ich! - Milcz, Triss Merigold! Zamach na jedność Bractwanie udał się, wyspą wciąż włada Kapituła! Wara królomod spraw Kapituły! To nasz konflikt i my sami go rozwiążemy!Rozwiążemy nasze sprawy, a potem położymy krestej idiotycznej wojnie! Bo to my, czarodzieje, ponosimyodpowiedzialność za losy świata! Z jej dłoni wystrzelił kolejny kulisty piorun,zwielokrotnione echo eksplozji przetoczyło się wsród kolumn ikamiennych ścian. - Precz! - krzyknęła znowu.- Nie wejdziecie tu! Precz!Wrzaski z dołu cichły.Geralt zrozumiał, że oblegającycofnęli się od schodów, zrejterowali.Sylwetka Tissairozmazała się w jego oczach.To nie była magia.To on traciłprzytomność. - Uciekaj stąd, Triss Merigold - usłyszał słowaczarodziejki dobiegające z daleka, jak zza ściany.- Filippa Eilhartjuż uciekła, uleciała na sowich skrzydłach.Byłaś jejwspólniczką w tym niecnym spisku, powinnam cię ukarać.Ale dość już krwi, śmierci, nieszczęścia! Precz stąd!Idź do Aretuzy, do twoich sprzymierzeńców! Teleportujsię.Portal Wieży Mewy już nie istnieje.Zawalił się razemz wieżą.Możesz teleportować się bez lęku.Dokąd zechcesz.Choćby do twego króla Foltesta, dla którego zdradziłaś Bractwo! - Nie zostawię Geralta.- jęknęła Triss.- On niemoże wpaść w ręce Redańczyków.Jest ciężko ranny.Krwawi wewnętrznie.A ja nie mam już sił! Nie mam sił,by otworzyć teleport! Tissaia! Pomóż mi, proszę! Ciemność.Przenikliwe zimno.Z daleka, zza kamiennejściany, głos Tissai de Vries: - Pomogę ci.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]