[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tego łysonia, cosię ze mną przekomarzał.Resztę wystrzelaliśmy.A łysoń, o, tam pływa.Zaraz gowyłowim.Dawajcie bosaki! - Odkrycie! Wielkie odkrycie! - krzyczał Linus Pitt,podskakując przy burcie.- Całkiem nowy, nie znany nauce gatunek! Absolutnyunikat! Ach, jakże jestem wam wdzięczny, panie wiedźminie! Gatunek ten będzie oddziś figurował w księgach jako.Jako Geraltia maxiliosa pitti! - Panie bakałarzu - wystękał Geralt.- Jeśli naprawdę chcecieokazać mi wdzięczność.To niechaj ta cholera nazywa się Everetia. - Też pięknie - zgodził się uczony.- Ach, cóż za odkrycie! Cóżza unikalny, wspaniały okaz! Zapewne jedyny żyjący w Delcie. - Nie - powiedział nagle ponuro Pluskolec.- Nie jedyny.Patrzcie! Przylegający do niedalekiej wysepki dywan grążeli drgnął,zakołysał się gwałtownie.Zobaczyli falę, a potem wielkie, podłużne,przypominające przegniły pień cielsko, szybko przebierające licznymi odnóżami ikłapiące szczękami.Łysy obejrzał się, zawył przeraźliwie i popłynął, burząc wodęrękami i nogami. - Cóż za okaz, cóż za okaz - notował prędko Pitt, przejęty dogranic.- Chwytne odnóża głowowe, cztery pary szczękonóżek.Silny wachlarzogonowy.Ostre kleszcze. Łysy obejrzał się ponownie, zawył jeszcze przeraźliwiej.AEueretia maxiliosa pitti wyciągnęła chwytne odnóża głowowe i silniej machnęławachlarzem ogonowym.Łysy zakotłował wodę w rozpaczliwej i beznadziejnej próbieucieczki. - Niech mu woda lekką będzie - powiedział Olsen.Ale czapki niezdjął. - Mój tatuś - zaszczekał zębami Everett - umie pływać szybciejniż ten pan! - Zabierzcie stąd dzieciaka - warknął wiedźmin. Potwór rozwarł kleszcze, kłapnął szczękami.Linus Pitt zbladł iodwrócił się. Łysy wrzasnął krótko, zachłysnął się i zniknął pod powierzchnią.Woda zatętniła ciemną czerwienią. - Zaraza - Geralt usiadł ciężko na pokładzie.- Za stary już nato jestem.Wybitnie za stary.***** Co tu dużo mówić - Jaskier wprost uwielbiał miasteczkoOxenfurt. Teren uniwersytetu otoczony był pierścieniem muru, zaś dookołamuru był drugi pierścień - wielki, gwarny, zdyszany, ruchliwy i hałaśliwypierścień miasteczka.Drewnianego, kolorowego miasteczka Oxenfurt o ciasnychuliczkach i szpiczastych dachach.Miasteczka Oxenfurt, które żyło z Akademii, z żaków,wykładowców, uczonych, badaczy i ich gości, które żyło z nauki i wiedzy, z tego,co towarzyszy procesowi poznania.Z odpadków i odprysków teorii w miasteczkuOxenfurt rodziły się bowiem praktyka, interes i zysk. Poeta jechał wolno błotnistą, zatłoczoną uliczką, mijającwarsztaty, pracownie, kramy, sklepy i sklepiki, w których dzięki Akademiiwytwarzano i sprzedawano dziesiątki tysięcy wyrobów i wspaniałości, niedostępnychw innych zakątkach świata, których wyprodukowanie było w innych zakątkach światauważane za niemożliwe lub niecelowe.Mijał gospody, oberże, stragany, budki, ladyi przenośne ruszty, od których płynął smakowity zapach wymyślnych, nieznanych winnych zakątkach świata potraw, przyrządzonych na nieznane gdzie indziej sposoby,z dodatkami i przyprawami, których gdzie indziej nie znano i nie używano.To byłOxenfurt, barwne, wesołe, gwarne i pachnące miasteczko cudów, w jakie sprytni ipełni inicjatywy ludzie potrafili zmieniać suchą i bezużyteczną teorię, wyławianąpo trochu z uniwersytetu.Było to też miasteczko rozrywek, wiecznego festynu,stałego święta i nieustającego birbanctwa.Uliczki dniem i nocą rozbrzmiewałymuzyką, śpiewem, brzękiem kielichów i stukiem kufli, wiadomo bowiem, że nic niewzmaga pragnienia tak, jak proces przyswajania wiedzy.Pomimo iż zarządzenierektora zabraniało studentom i bakałarzom picia i hulania przed zapadnięciemzmroku, w Oxenfurcie pito i hulano całą dobę, na okrągło, wiadomo bowiem, żejeśli coś może wzmóc pragnienie jeszcze silniej niż proces przyswajania wiedzy, totym czymś jest pełna lub częściowa prohibicja. Jaskier cmoknął na swego skarogniadego wałacha, pojechał dalej,przebijając się przez wędrujący uliczkami tłum.Przekupnie, kramarze i wędrowniwydrwigrosze hałaśliwie reklamowali towary i usługi, potęgując panujący dookołarozgardiasz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]