[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziêkujê - powiedzia³.- Straci³eœ wielu ludzi, których kocha³eœ.Nie mog³am nic zrobiæ, kiedy straci³eœ rodziców, ani wtedy, gdy umar³a twoja siostrzyczka.Tym razem jednak pomogê ci, nawet jeœli to oznacza, ¿e nie bêdziesz z nami.- Przesunê³a rêk¹ po jego w³osach, które zaczyna³y ju¿ siwieæ, tak jak i jej.- Ale pamiêtaj proszê, mój kochany, ¿e nie chcia³abym straciæ ciê na zawsze.Szybko zesz³a na pustynny piach, zostawiaj¹c Arevina w³asnym myœlom.Jej zaufanie doda³o mu pewnoœci; nie musia³ ju¿ d³u¿ej stawiaæ sobie pytania, czy wyruszenie œladami Gady jest rzecz¹ s³uszn¹.Klan by³ jej to winien.Arevin uwolni³ rêkê z uœcisku dziecka, przesun¹³ p³Ã³cienne noside³ko na plecy i zszed³ z g³azu.Oaza by³a tak zielona i puszysta w md³ym œwietle poranka, ¿e Gadzie wydawa³o siê, i¿ jest to mira¿.Nie czu³a siê na si³ach, by rozró¿niaæ z³udzenie od rzeczywistoœci.Jecha³a przez ca³a noc, aby przekroczyæ rozlewisko lawy, zanim wstanie s³oitce i zanim upa³ zacznie paliæ niemi³osiernie.Czu³a pieczenie w oczach, a usta mia³a wysuszone i spêkane.Szara klacz - B³yskawica, podnios³a ³eb i zastrzyg³a uszami, a nozdrza poczê³y jej dr¿eæ, gdy zwêszy³a zapach wody.Kiedy koñ" zacz¹³ k³usowaæ, Gada nie œci¹gnê³a cugli.Otoczy³y ich filigranowe drzewa sezonu letniego, które g³adzi³y Gadê po ramionach liœæmi lekkimi jak piórka.Powietrze pod nimi by³o nieco ch³odniejsze i a¿ ciê¿kie od zapachu dojrzewaj¹cych owoców.Gada zsunê³a chustê z twarzy i odetchnê³a g³êboko.Zsiad³a i podprowadzi³a B³yskawicê do ciemnej, przejrzystej sadzawki.Klacz wsadzi³a pysk do wody i pi³a.Zanurzy³a nawet nozdrza.Gada przykucnê³a obok i nabra³a wodê w d³onie.Ciecz przecieka³a jej przez palce, wzbudzaj¹c krêgi na powierzchni stawu.Kiedy drobne fale zanik³y, Gada zobaczy³a swoje odbicie.Jej twarz pokrywa³a gruba warstwa kurzu."Wygl¹dam jak rzezimieszek" - pomyœla³a, œmiej¹c siê.Ale by³ to œmiech pogardy, nie radoœci.£zy wy¿³obi³y bruzdy na przykurzonych policzkach.Dotknê³a ich, wci¹¿ wpatruj¹c siê w wodê.Bardzo pragnê³a zapomnieæ ostatnie kilka dni, ale wiedzia³a, ¿e one nigdy jej nie opuszcz¹.Ci¹gle wspomina³a such¹ i delikatn¹ skórê Jesse i ten jej lekki, pytaj¹cy dotyk.Wci¹¿ s³ysza³a jej g³os.Czu³a tez boleœæ agonii Jesse, cierpienie, któremu nie umia³a zapobiec ani ul¿yæ.Gada nie chcia³a ju¿ wiêcej ogl¹daæ i odczuwaæ bólu.Zanurzy³a rêce w zimnej wodzie i prysnê³a ni¹ w twarz.Zmyl¹ czarny kurz, pot i œlady ³ez.Poprowadzi³a B³yskawicê wzd³u¿ brzegu, mijaj¹c namioty i ciche obozowiska, gdzie spali nomadowie;Gdy dosz³a do obozu Gnim, przystanê³a.Po³y namiotu by³y zamkniête.Gada nie chcia³a budziæ starej kobiety i jej wnuków.Nieco dalej od brzegu by³a zagroda dla koni.Lisek, jej tygrysi kucyk drzema³ na stoj¹co poœród koni Grum.Jego czarnow³osa sierœæ lœni³a, ujawniaj¹c efekty energicznego tygodniowego szczotkowania.Kuc by³llusty i zadowolony.Nie utyka³ ju¿ na niepodkut¹ nogê.Gada zdecydowa³a siêzostawiæ go u Gnim na jeszcze jeden dzieñ i nie przeszkadzaæ tego nmka ani zwierzêciu, ani starej koczowniczce.B³yskawica sz³a za Gada wzd³u¿ brzegu, tr¹caj¹c j¹ od czasu do czasu nosem w biodro.Gada podrapa³a klacz za uchem, tam gdzie pot zasech³ pod uzd¹.Ludzie Arevina obdarowali j¹ workiem ze sprasowanym sianem dla Liska, ale kucyka karmi³a Grum, wiêc pasza powinna byæ ci¹gle w obozie.- Jedzenie, porz¹dne czyszczenie i sen, to jest to, czego potrzebujemy - powiedzia³a do klaczy.Rozbi³a swój obóz z dala od innych, poza stercz¹cymi ska³kami, w rejonie niezbyt lubianym przez handlarzy.Tak by³o bezpieczniej i dla ludzi, i dla jej wê¿y.Gada ominê³a ostr¹, kamienist¹ krawêdŸ".Wszystko siê zmieni³o.Zostawi³a pos³anie rozgrzebane na ziemi, tak jak wsta³a, ale ca³a reszta by³a spakowana.Teraz ktoœ pozwija³ koce i u³o¿y³ jeden na drugim.W pobli¿u po³o¿y³ zapasow¹ odzie¿, a naczynia do gotowania u³o¿y³ w rz¹dku na piachu.Gada zmarszczy³a brwi i podesz³a bli¿ej.Uzdrowicieli traktowano z szacunkiem, a nawet z pewn¹ doz¹ strachu.Nawet nie pomyœla³a o tym, aby prosiæ Gnim o dogl¹danie jej konia, a co dopiero dobytku.To, ¿e ktoœ móg³by ruszaæ jej rzeczy, nawet nie przysz³o jej na myœl.Po chwili zauwa¿y³a, ¿e sprzêty by³y zniszczone: metalowy talerz zgiêty w poi, fili¿anka zmia¿d¿ona, ³y¿ka wykrêcona.Upuœci³a lejce B³yskawicy i poœpieszy³a zrobiæ porz¹dek wœród dobytku.Z³o¿one koce by³y pociête i porozrywane.Podnios³a wypran¹ przed tygodniem koszulê, która wcale nie okaza³a siê czysta.Ktoœ wytarza³ j¹ w b³ocie.To by³a stara, znoszona koszula, miêkka i przyjemna, choæ poprzecierana w s³abszych miejscach.Jej ulubiona.Teraz ktoœ j¹ rozdar³ na plecach i poszarpa³ rêkawy.Worek na paszê le¿a³ w jednym rzêdzie z innymi rzeczami, ale rozwleczone kostki prasowanego siana byfy wdeptane w piach.B³yskawica szczypa³a resztki, podczas gdy Gada rozgl¹da³a siê po zrujnowanym namiocie.Nie potrafi³a sobie uzmys³owiæ, po co ktoœ mia³by dewastowaæ jej obozowisko, a potem starannie uk³adaæ zniszczone rzeczy.Ciê¿ko byio poj¹æ, dlaczego w ogóle mia³by pl¹drowaæ jej obóz, bo nie znajdowa³o siê w nim nic specjalnie wartoœciowego.Potrz¹snê³a g³ow¹.Mo¿e ktoœ sadzi³, ¿e pobiera³a sowite op³aty w z³ocie i kamieniach? Niektórych uzdrowicieli hojnie obdarowy-wano za ich us³ugi.Niemniej na pustyni panowa³o silne poczucie godnoœci i nawet ludzie, których nie chroni³o uznanie zwi¹zanez ich profesj¹, nie namyœlali siê wiele, zostawiaj¹c wartoœciowe rzeczy bez opieki.Wci¹¿ trzymaj¹c w d³oni rozdart¹ koszulê, Gada obchodzi³a to, co by³o kiedyœ jej obozowiskiem.Czu³a zbyt wielkie zmêczenie, pustkê i zagubienie, by móc rozwa¿aæ, co siê sta³o.Juczne siod³o Liska by³o oparte o ska³ê.Gada podnios³a je chyba tylko dlatego, ¿e wygl¹da³o na nie uszkodzone.Spostrzeg³a wtedy, ¿e wszystkie kieszenie zosta³y rozdarte i poszarpane, chocia¿ zamkniête by³y jedynie na sprz¹czki.W bocznych kieszeniach znajdowa³y siê wy³¹cznie mapy, notatki i dziennik z jej nie ukoñczonego jeszcze próbnego roku.Wepchnê³a rêce g³êbiej w nadziei, ¿e znajdzie choæby skrawek papieru, ale nie zosta³o nic.Gada cisnê³a siod³em o ziemiê.Zaczê³a biegaæ po obrze¿u obozowiska, zagl¹daj¹c za ska³y i kopaæ piach, ³udz¹c siê, te ujrzy porzucone kartki lub us³yszy szelest papieru pod stopami.Nic jednak nie znalaz³a.Poczu³a siê zagro¿ona.Wszystko, co mia³a: jej koce, ubrania i mapy, mog³yby z trudem byæ u¿yteczne dla z³odzieja, ale dziennik nie przedstawia³ ¿adnej wartoœci dla nikogo, prócz niej samej.- ¯eby ciê cholera wziê³a! - krzyknê³a wœciekle w pustkê.Klacz prychnê³a i uskoczy³a w sadzawkê, rozpryskuj¹c wodê.Gada opanowa³a siê, wyci¹gnê³a rêkê i powoli podesz³a do B³yskawicy, przemawiaj¹c ³agodnie, a¿ zwierzê pozwoli³o siê chwyciæ za uzdê.Dziewczyna pog³aska³a wierzchowca.- Ju¿ dobrze - powiedzia³a.- Wszystko bêdzie w porz¹dku, nie przejmuj siê.Mówi³a to tak do siebie, jak i do klaczy.Obie sta³y po kolana w przejrzystej, ch³odnej wodzie.Gada poklepa³a konia po ³opatce, rozczesa³a palcami czarn¹ grzywê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]