[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³ z nimi nawet jeden Szwajcar.Owa dziesi¹tka przyby³atu do nas na tydzieñ przed napadem i zamieszka³a w czterechhotelach: Bacata, Continental, Cordillera oraz Santa Fe deBogota.Jeden z nich wynaj¹³ mieszkanie naprzeciw Muzeum Z³ota itam zainstalowali aparat laserowy.Na krótko przed napademukradli ciê¿arówki z pobliskiego przedsiêbiorstwatransportowego.Dokonali w³amania do magazynów, ³upyza³adowali na ciê¿arówki i odjechali w góry.W umówionym miejscuo okreœlonej godzinie zjawi³y siê tam helikoptery, które zabra³yi ³up, i sprawców.W ten sposób wszelki œlad po nich zagin¹³.Toznaczy pozosta³ jeden œlad: dziesiêciu ludzi opuœci³o czterynasze hotele bez wymeldowania siê, st¹d wiemy, jaka by³a liczbauczestników napadu.Ech, gdyby choæ jeden Kolumbijczyk bra³ w tymudzia³, byæ mo¿e chwycilibyœmy koniec nitki i trafilibyœmy dok³êbka.Niestety, to byli bardzo sprytni z³odzieje, znamy jedynieich fa³szywe nazwiska z kart meldunkowych hoteli.Nie pozosta³owiêc nam nic innego, jak porozumieæ siê z policjami s¹siednichkrajów i oczekiwaæ cierpliwie, a¿ któryœ ze zrabowanychprzedmiotów gangsterzy bêd¹ usi³owali sprzedaæ.W tej sprawiebardzo liczymy na pomoc Interpolu oraz Biura Koordynacyjnego,którym kieruje Raymond Connor.Pozna³ go pan zapewne?— A tak.Dwa lata temu, na lotnisku w Warszawie.— Pan Connor by³ wczoraj w Bogocie.I o ile moje informacje s¹dobre, widzia³ siê z panem dziœ wczesnym rankiem.W po³udnieodlecia³ do Pary¿a.— Jutro rano, razem ze swoj¹ sekretark¹, równie¿ odlatujê doPary¿a.Nie wykluczam mo¿liwoœci, ¿e Raymond Connor wci¹gnie mniedo pracy w Biurze Koordynacyjnym, a wówczas, kto wie, czy niezobaczymy siê znowu w Bogocie — odpowiedzia³em wykrêtnie.Esponoza uœmiechn¹³ siê szeroko.— Przyjmiemy tu pana z ca³¹ ¿yczliwoœci¹.Proszê nas tylko uprzedziæo swoim przybyciu.Chcemy korzystaæ z wszelkiej pomocy.Oczywiœciena okreœlonych zasadach, se#241;or.Nasz minister sprawwewnêtrznych jeszcze nie podpisa³ umowy o wspó³pracy z BiuremKoordynacyjnym i dopóki to siê nie stanie, nie bêdziemy nanaszym terenie tolerowali ¿adnej dzia³alnoœci œledczej, nieuzgodnionej z policj¹.Czy pan mnie zrozumia³?No có¿, chyba to nie by³o trudne do zrozumienia.Dopi³em kawê,zdusi³em cygaro w popielniczce i wsta³em z fotela.Ju¿ napo¿egnanie, œciskaj¹c moj¹ d³oñ, Salazar Esponoza postanowi³ daæmi delikatnego prztyczka w nos.— S³ysza³em, Se#241;or Cochecito, ¿e pañskie zainteresowaniewzbudzi³ niejaki Ralf Dawson?— Owszem — skin¹³em g³ow¹ domyœliwszy siê, ¿e to mój „opiekun”jeszcze z hotelu Hilton zadzwoni³ do Esponozy powiadamiaj¹c go,¿e pyta³em o Dawsona w recepcji.— Otó¿ zapewniam pana, Se#241;or Cochecito, ¿e ten cz³owiek nie manic wspólnego z napadem na muzeum.Posiadamy pe³ne informacje opanu Dawsonie, który w naszym kraju zamieszkuje od ponaddziesiêciu lat.Znamy ¿yciorys jego dziadka, jego ojca i jego matki.Pradziad pana Dawsona przed wieloma laty dorobi³ siê du¿ej fortunygraj¹c na gie³dzie, potem dziad pomna¿a³ ten maj¹tek, lokuj¹c gow korzystnych akcjach najró¿niejszych przedsiêbiorstw.Niestety,wnuk nie dorównuje swoim przodkom.Jest chory nerwowo i leczy siê wklinice doktora Alvareza.Jego choroba polega na tym, ¿e uwa¿a siêza cz³owieka z UFO.Se#241;or Dawson od czasu do czasu, zazezwoleniem doktora Alvareza, robi wyprawy do Bogoty i chce tukogoœ zwerbowaæ do wspólnych poszukiwañ jakiegoœ przedmiotu,zgubionego podobno przez UFO w tysi¹c dziewiêæset ósmym roku.Namto zupe³nie nie przeszkadza, poniewa¿ w odró¿nieniu od innychgringo bywa on tak dobry, ¿e jeszcze nigdy nie odmówi³ pokaŸnegodatku, gdy zbieramy na wdowy po zabitych policjantach.Zarêczampanu, ¿e jest to cz³owiek kryszta³owy i sam osobiœcie raz w rokusk³adam wizytê w sanatorium, aby wzi¹æ od niego czek na szlachetnycel, jakim jest opieka nad wdowami.W taki w³aœnie sposób inspektor Esponoza da³ mi do zrozumienia, ¿euwa¿a mnie za g³upca.Uczyni³ to tak zrêcznie, ¿e nawet nie mog³em siêobraziæ.Opuszczaj¹c gmach policji wiedzia³em ju¿ jednak, jakim tocudem Ralf Dawson móg³ wzi¹æ udzia³ w wycieczce do San Augustin iwczeœniej ode mnie wiedzia³ o wielu tajnych sprawach.Dawson mia³opiniê nieszkodliwego wariata.Fakt, ¿e cieszy³ siê specjalnymiwzglêdami Salazara Esponozy, dawa³ mu mo¿liwoœæ zdobyciainformacji od urzêdników i policjantów.„Jak dobrze jest byæzamo¿nym wariatem” — zanuci³em sobie pod nosem, maszeruj¹c dohotelu Hilton.I raptem a¿ przystan¹³em ogarniêty zadziwiaj¹c¹myœl¹: a jeœli Dawson tylko udaje wariata? Jeœli od ponaddziesiêciu lat czyni to w tym celu, aby traktowano go z pob³a¿liw¹¿yczliwoœci¹?„Nie.On jest naprawdê wariatem” — doszed³em do wniosku,przypominaj¹c sobie, co mówi³ w Fuente de Lavapatas.Do hotelu towarzyszy³ mi ten sam „opiekun” w du¿ym kapeluszu nag³owie i z cygarem w ustach.Nie przejmowa³em siê tym, gdy¿wiedzia³em, ¿e zgubiê go jutro na lotnisku El Dorado.Teraz zaœ mo¿emnie œledziæ, jak d³ugo mu tylko si³y i sprytu wystarczy.Tu¿ przed wieczorem do mego pokoju wszed³ kelner w eleganckiej,bia³ej marynarce i z br¹zow¹ muszk¹ pod brod¹.Na specjalnym wózkuwtoczy³ pó³misek z kanapkami, jakieœ gor¹ce danie i du¿y termosz herbat¹.Ale minê mia³ tak¹, jak gdyby przyniós³ mi bombê, którazaraz wybuchnie.— Se#241;or zamówi³ kolacjê do swego pokoju — powiedzia³znacz¹co, uk³oni³ siê i wyszed³.„Czy¿by ktoœ dawa³ mi do zrozumienia, abym nie opuszcza³ pokoju?” —przemknê³o mi przez g³owê.Lecz gdy tylko zasiad³em do kolacji ichwyci³em serwetkê, przekona³em siê, ¿e pod ni¹ le¿y du¿a koperta.W kopercie znalaz³em paszport z moim zdjêciem.Jak wynika³o ztego paszportu, by³em obywatelem holenderskim i nazywa³em siêThomas van Hagen.Jedz¹c, od czasu do czasu chichota³em, tak mnierozœmieszy³a moja w³asna sytuacja.Ten paszport zapewne na wszelkiwypadek przys³a³ mi Raymond Connor, abym w trudnej sytuacji podinnym nazwiskiem znikn¹³ z pola widzenia gangsterom albopolicji.Zapomnia³ jednak zapytaæ, jakimi jêzykami w³adam iuczyni³ mnie Holendrem, a ja nie umia³em ani s³owa po holendersku.Ma³o tego, mianowa³ mnie brygadierem i nakaza³ szukanieskradzionych zbiorów w kraju, w którym mówi³o siê po hiszpañsku,a ja równie¿ nie zna³em tego jêzyka.By³o dla mnie oczywiste, ¿e gdytylko spróbujê dzia³aæ jako pe³nomocnik Connora, natychmiastzostanê zatrzymany przez policjê kolumbijsk¹ i postawiony przedobliczem Salazara Esponozy, który popatrzy na mnie z politowaniemi choæ zapewne nie zamknie w areszcie, to jednak nie omieszkaodes³aæ mnie natychmiast do Pary¿a pod zarzutem, ¿e zacz¹³emdzia³aæ na w³asn¹ rêkê, mimo ¿e umowa z Biurem Koordynacyjnym niezosta³a jeszcze podpisana.Ale i w mojej g³owie, dziêki otrzymanemu paszportowi, zrodzi³ siêplan wyprowadzenia w pole inspektora Esponozy.Zdecydowa³em, ¿egdy wyekspediujê do Pary¿a pannê Florentynê i uda mi siêniespodziewanie umkn¹æ z lotniska El Dorado, pod obcymnazwiskiem zameldujê siê w jakimœ innym hotelu w Bogocie izatelefonujê do panny Leticii Lucinante z redakcji „WiadomoœciBogoty”.Se#241;orina Lucinante wygl¹da³a na sprytn¹ osóbkê,staraj¹c¹ siê uzyskaæ informacje wszelkimi mo¿liwymi metodami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]