[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.NajwyraŸniej us³yszeliœmy jêzyk czeski.Czesi w polskim i austriackim samochodzie?— Bardzo dziwne — mrukn¹³em.Wszyscy ch³opcy us³yszeli to mrukniecie i sta³o siê dla nich jasne, ¿e to jakaœ podejrzana historia.Wœród przyby³ych znajdowali siê dwaj starsi panowie, jeden puco³owaty, niski, z brzuszkiem — z tym mo¿na by³o najlepiej dogadaæ siê po niemiecku lub po angielsku, o czym dowiedzieliœmy siê, gdy ów pan zamawia³ dla siebie osobny domek campingowy.Drugi zaœ pan, mniej wiêcej w tym samym wieku, lecz ³ysy, by³ niew¹tpliwie Czechem.W tym towarzystwie znajdowa³a siê tak¿e ³adna, m³oda pani, Czeszka, co okaza³o siê, gdy wype³nia³a kartê meldunkow¹, oraz dziewczynka w naszym wieku, równie¿ Czeszka, m³odsza siostra tej ³adnej pani.£ysy, szczup³y starszy pan by³ ich ojcem.Do tego towarzystwa nale¿y jeszcze Polak, który prowadzi³ fiata 125p, a nazywa siê Franciszek Skwarek.Wynajêli trzy domki campingowe na okres tygodnia.W jednym zamieszka³y obie siostry Czeszki, w drugim ich ojciec i ten Polak, w trzecim zaœ Austriak o nazwisku Smith.— To wcale nie austriackie nazwisko — szepn¹³ mi na ucho Pi¹tek.— Gdyby by³ naprawdê Austriakiem, nazywa³by siê Schmidt, co znaczy kowal.Schmidt to taki polski Kowalski.Zaœ Kowalski po angielsku znaczy Smith.Patrzcie no, jaki z tego Pi¹tka lingwista! Ale chyba ma s³usznoœæ.Jednym s³owem, podejrzana grupa.Profesorowi Hilaremu nie podoba³y siê nasze rozmowy.— Baœka zarazi³ was podejrzliwoœci¹ — oœwiadczy³.— To Bogu ducha winni ludzie.Tacy sami turyœci jak wy.Sk¹d wam przysz³o do g³owy, ¿e oni maj¹ coœ wspólnego ze skradzionymi ikonami pana Sekundusa?Ale ja by³em innego zdania.Namówi³em grubego Czwartka, który mia³ siê za wielkiego podrywacza, aby zaznajomi³ siê z m³od¹ Czeszk¹ i — jak to siê mówi — zasiêgn¹³ jêzyka.Dowiedzia³ siê jednak od niej bardzo ma³o.Dziewczynka mia³a na imiê Ludmi³a i oœwiadczy³a, ¿e przyjechali z Pragi.Nic wiêcej, ale to i tak du¿o, zwa¿ywszy, ¿e ona nie mówi³a po polsku, a on po czesku.Wtedy ja wzi¹³em siê na sposób.Zgromadzi³em kupione przez nas mapki Bieszczad, foldery, przewodniki i ze sporym plikiem tych papierzysk poszed³em do domku zajmowanego przez Polaka nazwiskiem Skwarek.— Zapewne wybieraj¹ siê pañstwo na zwiedzenie gór bieszczadzkich — powiedzia³em uœmiechaj¹c siê grzecznie.— Nam nie s¹ ju¿ potrzebne te przewodniki i foldery, i chêtnie je sprzedamy, bo potrzebujemy pieniêdzy na cukierki.— Przewodniki? Foldery? — burkn¹³ do mnie pan Skwarek.— Nie, ch³opcze, sprzedaj je komu innemu.Nie mamy zamiaru chodziæ po górach ani zwiedzaæ Bieszczad.— To po co tu przyjechaliœcie? — zapyta³em, niby to ze szczerego serca.— W Lesku nie ma przecie¿ nic ciekawego do ogl¹dania.Skwarek ³ypn¹³ na mnie okiem i znowu burkn¹³, ale tym razem bardzo niegrzecznie:— A co ciê to obchodzi? Nie chcê twoich przewodników i folderów, wiêc zwiewaj st¹d.Wzruszy³em ramionami i natychmiast odszed³em.Ale przecie¿ dowiedzia³em siê bardzo du¿o.W takiej sytuacji zaprosi³em wszystkich ch³opaków do domku campingowego, w którym mieszka³em razem z Pi¹tkiem, i urz¹dziliœmy coœ w rodzaju narady wojennej.W wyniku tej narady ka¿dy z podejrzanych turystów otrzyma³ przydzielonego mu przeze mnie detektywa w osobie jednego z naszych ch³opców.Zadaniem takiego detektywa by³o œledziæ od rana do wieczora wszelkie poczynania podejrzanego.Nas by³o oœmiu, a turystów piêcioro.Dlatego co bardziej podejrzanym turystom, jak na przyk³ad Skwarkowi i Austriakowi, przydzieli³em a¿ po dwóch detektywów, bo przecie¿ niewykluczone, ¿e mog¹ usi³owaæ wyprowadziæ w pole jednego detektywa.Z DZIENNIKA BAŒKI (C.D.)Nie wszyscy nasi detektywi mieli nastêpnego dnia zajêcie.Osobnik nazwiskiem Skwarek wsiad³ rano w swój samochód, fiat 125p, i pojecha³ nim dok¹dœ, a wróci³ dopiero po po³udniu.Rzecz jasna, nikt z nas nie móg³ go œledziæ, nie posiadamy, niestety, samochodu ani motocykla.Podejrzany Austriak zaraz z rana, korzystaj¹c ze s³onecznej pogody, po³o¿y³ siê na kocu na brzegu Sanu i opala³ siê w towarzystwie drugiego starszego pana.Wiêc ich detektywi tak¿e pró¿nowali, to znaczy wraz z profesorem Hilarym le¿eli na brzegu rzeki.Co siê tyczy Ludmi³y, to ta dziewczynka ma kamerê filmow¹ i najpierw fotografowa³a domy i uliczki w Lesku, potem brzeg rzeki i wodê przelewaj¹c¹ siê przez ogromne g³azy.Nasz detektyw — Wtorek — zaprzyjaŸni³ siê z Ludmi³¹ i nosi³ jej kamerê, a tak¿e, gdy go o to poprosi³a, odgrywa³ jakieœ scenki przed obiektywem.Najbardziej podejrzanie zachowywa³a siê panna Helenka.Zaraz po œniadaniu posz³a za miasteczko, gdzie na malowniczym wzgórzu poroœniêtym dêbami znajduje siê bardzo stary ¿ydowski cmentarzyk.I a¿ do po³udnia usi³owa³a odczytaæ zatarte napisy na kamiennych p³ytach nagrobnych, co widocznie nie przychodzi³o jej ³atwo, poniewa¿ raz po raz musia³a zagl¹daæ do grubej ksi¹¿ki, zapewne do s³ownika.Zreszt¹, napisy s¹ bardzo niewyraŸne, tak ¿e Czeszka wodzi³a palcem po wg³êbieniach na kamieniu, aby uzmys³owiæ sobie kszta³t liter.Po co odczytywa³a napisy na starych nagrobkach?Gdy tylko przydzielony detektyw zameldowa³ mi, co ona robi, natychmiast osobiœcie uda³em siê na obserwacje.Cmentarzyk — to pe³ne uroków miejsce, a¿ dziwne, ¿e nie zwiedziliœmy go za pierwsz¹ bytnoœci¹ w Lesku.Jest to wzgórze ze starymi dêbami.Ich korzenie, grubsze od ramienia bardzo têgiego mê¿czyzny, oplataj¹ kamienne p³yty, co œwiadczy, ¿e le¿a³y one tu wczeœniej, ni¿ zaczê³y rosn¹æ dêby, a te maj¹ po trzysta albo i wiêcej lat.Zreszt¹, przeczyta³em potem w przewodniku, ¿e cmentarzyk posiada nagrobki a¿ z XVI wieku, gdy w te okolice przybyli ¯ydzi, którzy uciekli z Hiszpanii.Stare dêby, kamienne nagrobki w trawie, w uœcisku potê¿nych ramion grubych drzew — ile¿ w tym uroku i poezji.A ze wzgórza widok na bieszczadzkie pasma gór.W cieniu dêbów siedzia³a Czeszka i odczytywa³a stare napisy.— Ona chyba jest naukowcem — oœwiadczy³em Poniedzia³kowi, który by³ jej przydzielony jako detektyw.Tym niemniej kaza³em mu w dalszym ci¹gu mieæ j¹ na oku, a sam powróci³em na camping.W sam¹ porê.Bo oto us³ysza³em, jak Wtorek oœwiadczy³ ch³opcom, którzy opalali siê nad rzek¹, ¿e zrzeka siê funkcji detektywa, przestaje œledziæ Ludmi³ê i idzie graæ z ni¹ w badmintona.Co te¿ i uczyni³.Wróci³ do Ludmi³y ju¿ nie w charakterze detektywa, lecz kolegi do zabawy.Profesor Hilary stwierdzi³, ¿e Ÿle postêpujê, poniewa¿ ze wzglêdu na swoje detektywistyczne ambicje stwarzam atmosferê podejrzliwoœci.Ale nastêpna godzina utwierdzi³a mnie znowu w moich podejrzeniach.Oto w recepcji campingu zjawi³ siê niski, krêpy jegomoœæ o pokaŸnej ³ysinie.Twarz jego wydawa³a siê mi znajoma, co zdziwi³o mnie bardzo, gdy¿ nie mam ¿adnych znajomoœci wœród taterników.A ten cz³owiek — lat chyba oko³o piêædziesiêciu — musi byæ doœwiadczonym taternikiem.Mia³ buty podbite ogromnymi gwoŸdziami, z jego plecaka wygl¹da³ zwój grubej liny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]