[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³a totwarz, któr¹ zna³, pamiêta³ i bardzo kocha³.Ch³opiêca twarz, doroœ-lej¹ca jak na przyspieszonym filmie, a potem ca³a postaæ w wojskowymmundurze, niewyraŸna, zamazana, lecz na pewno mocno z nimzwi¹zana.Czuj¹c sp³ywaj¹ce mu po policzkach ³zy domyœli³ siê, ¿e tonie¿yj¹cy brat, o którym mu opowiadali, wiele lat temu odbity przezniego z niewoli w d¿ungli Tam Quan oraz zdrajca o nazwisku JasonBoume, którego w³asnorêcznie rozstrzela³.Nie móg³ daæ sobie radyz gwa³townymi, pojawiaj¹cymi siê jeden po drugim obrazami.Z trudemdotrwa³ do koñca skróconego seminarium, usprawiedliwiaj¹c siêpowa¿nym bólem g³owy.Musia³ znaleŸæ jakieœ ujœcie dla wzbieraj¹cegow nim napiêcia, zaakceptowaæ lub odrzuciæ wymieszane, chaotycznefragmenty wspomnieñ; rozs¹dek podpowiada³ mu, ¿e mo¿e w tympomóc d³ugi, morderczy bieg pod wiatr, pod silny wiatr.Nie wolnomu szukaæ opieki Marie za ka¿dym razem, kiedy pêka tama; zbytnioj¹ kocha³.Je¿eli tylko mo¿e, musi sobie radziæ sam.Tak¹ umowêzawar³ z samym sob¹.Otwieraj¹c ciê¿kie drzwi zastanowi³ siê przez moment, dlaczegowejœcie do ka¿dej hali sportowej jest zaprojektowane niczym wrotaTroi.Kiedy znalaz³ siê w pomalowanym na bia³o korytarzu, ruszy³przed siebie, a¿ wreszcie dotar³ do szatni dla wyk³adowców; z ulg¹zauwa¿y³, ¿e pomieszczenie by³o puste.Nie by³ w nastroju dotowarzyskich pogaduszek, a gdyby musia³ podj¹æ ten wysi³ek, z pew-noœci¹ sprawi³by dziwaczne wra¿enie.Móg³ te¿ obejœæ siê bez spojrzeñ,które z pewnoœci¹ by na siebie œci¹gn¹³.Znalaz³ siê zbyt bliskokrawêdzi.Musia³ cofaæ siê powoli i ostro¿nie, najpierw sam, potemz pomoc¹ Marie.Bo¿e, kiedy to siê wreszcie skoñczy? Jak wiele mo¿eod niej wymagaæ? Co prawda, nigdy nie musia³ jej prosiæ — zawszesama ofiarowywa³a mu wszystko, co mog³a.Webb przeszed³ wzd³u¿ rzêdu szafek.Jego w³asna znajdowa³a siê'lprawie na samym koñcu.W pewnej chwili jego uwagê zwróci³ jakiœjasny przedmiot, umieszczony mniej wiêcej na wysokoœci jego g³owy.Przyspieszy³ kroku, by po chwili przekonaæ siê, ¿e to zwiniêta kartkapapieru, któr¹ wepchniêto w szczelinê drzwi szafki.Wyszarpn¹³ j¹i rozwin¹³.„Dzwoni³a Pañska ¿ona.Prosi³a, ¿eby skontaktowa³ siê Pan z ni¹tak szybko, jak tylko Pan bêdzie móg³.Podobno to bardzo pilne.Raiph".Dozorca powinien ruszyæ trochê g³ow¹ i od razu go zawo³aæ,pomyœla³ z gniewem Dawid, otwieraj¹c szafkê.Wydoby³ z kieszenispodni garœæ drobnych, po czym podbieg³ do wisz¹cego na œcianietelefonu i w³o¿y³ do szczeliny monetê; z niepokojem zauwa¿y³, ¿e dr¿ymu rêka.Natychmiast domyœli³ siê dlaczego: Marie nie u¿ywa³a s³owa„pilne".Unika³a takich s³Ã³w.— Halo?— O co chodzi?— Domyœli³am siê, ¿e tam bêdziesz — powiedzia³a jego ¿ona.—Panaceum Mo, które powinno ciê wyleczyæ, pod warunkiem, ¿ewczeœniej nie dostaniesz zawa³u serca.— Co siê sta³o?— Wracaj do domu, Dawidzie.Czeka na ciebie ktoœ, z kim musiszsiê zobaczyæ.Pospiesz siê, kochanie.Podsekretarz stanu Edward McAllister ograniczy³do minimum ceremoniê prezentacji, ale uda³o mu siê przekazaæ kilkaszczegó³Ã³w maj¹cych œwiadczyæ jednoznacznie o tym, ¿e nale¿y donajwy¿szych krêgów Departamentu.Zarazem jednak stara³ siê zbytnionie podkreœlaæ swojego znaczenia; by³ biurokrat¹ znaj¹cym swój fachi spokojnym o to, ¿e jego kwalifikacje pozwol¹ mu przetrzymaæwszystkie zmiany w administracji.— Jeœli pan sobie ¿yczy, panie Webb, mogê zaczekaæ, a¿ przebierzesiê pan w coœ bardziej wygodnego.Dawid ca³y czas by³ w przepoconym dresie, poniewa¿ zaraz poodwieszeniu s³uchawki z³apa³ ubranie z szafki i popêdzi³ do samochodu.— Nie wydaje mi siê — odpar³.— Zwa¿ywszy na to, w jakiejinstytucji pan pracuje, chyba nie mo¿e pan czekaæ zbyt d³ugo.— Usi¹dŸ, Dawidzie.— Marie St.Jacques Webb wesz³a dopokoju z dwoma rêcznikami.— Zechce pan spocz¹æ, panie McAllister.Obaj mê¿czyŸni zajêli miejsca naprzeciw siebie, po dwóch stronachwygaszonego kominka.Marie poda³a mê¿owi jeden z rêczników,a drugim zaczê³a wycieraæ jego kark i ramiona.Blask stoj¹cej na stolelampy podkreœla³ rdzawy odcieñ jej w³osów i piêkno rysów skrytejw pó³cieniu twarzy.Utkwi³a wzrok w przedstawicielu DepartamentuStanu.— Proszê mówiæ — zachêci³a go.— Jak pan wie, posiadam takiesame upowa¿nienia, jak mój m¹¿.— Czy¿by by³y co do tego jakieœ w¹tpliwoœci? — zapyta³ Dawidz nie ukrywan¹ wrogoœci¹ w g³osie.— Absolutnie ¿adnych — odpar³ McAllister z lekkim, ale szczerymuœmiechem.— Nikt, kto wie, czego dokona³a pañska ¿ona, nie œmia³byjej wykluczyæ.Poradzi³a sobie tam, gdzie zawiod³o wielu innych.— To prawda — skin¹³ g³ow¹ Webb.— Choæ jednoczeœnie nic tonie znaczy.— Ej¿e, Dawidzie! Nie b¹dŸ taki spiêty!— Przepraszam, masz racjê.— Webb próbowa³ siê uœmiechn¹æ,ale bez powodzenia.— Jestem chyba uprzedzony, a nie powinienem,prawda?— Ma pan do tego wszelkie prawo — odpar³ podsekretarz.— Jana pañskim miejscu na pewno bym by³.Choæ nasza kariera przebiega³ado pewnego czasu bardzo podobnie, gdy¿ ja tak¿e przez wiele latprzebywa³em na Dalekim Wschodzie, to nikomu nawet przez myœl bynie przesz³o powierzyæ mi takie zadanie jak pañskie.To, co panprzeszed³, jest o ca³e lata œwietlne nad moj¹ g³ow¹.— Nad moj¹ te¿.— Nie wydaje mi siê.Wszyscy wiedz¹, ¿e to nie pan zawiód³.— Jest pan bardzo mi³y.Proszê nie braæ tego do siebie, ale takciep³e s³owa od kogoœ zajmuj¹cego pañskie stanowisko wywo³uj¹u mnie dreszcze.— W takim razie mo¿e przejdziemy od razu do rzeczy?— Bardzo proszê.— Mam nadziejê, ¿e nie os¹dzi³ mnie pan zbyt pochopnie, panieWebb.Nie jestem pañskim wrogiem, a chcia³bym zostaæ przyjacielem.Wiem, za które poci¹gn¹æ sznurki, ¿eby pana ochroniæ.r— Przed czym?— Przed czymœ, czego nikt siê nie spodziewa³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]