[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Dawid okrywał jej nogi drugą, zdjętą z siebiekoszulą, uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem. - To nie z zimna - powiedziała, jakby stwierdzającoczywisty fakt.- Myślę, że ten cholerny wirus jakoś atakuje serce.Nikt niewie, co to jest.Wszystkie objawy związane są z układem krążenia. - Bardzo źle się czułaś? Kiedy to się zaczęło? - Jakieś półtora roku temu.Tuż przed tym, jak kazali namwyjechać z Brazylii.To ogarnęło całe Rio.Właśnie tam nas przewieźli, kiedystwierdzili, że też jesteśmy chorzy.Niewiele osób przeżyło.Z tych, którzyzachorowali później prawie nikt.Wirus stawał się z czasem coraz złośliwszy. Dawid pokiwał głową. - To samo tutaj.Prawie sześćdziesiąt procent przypadkówśmiertelnych, a teraz, myślę, doszło już do osiemdziesięciu. Zapadła długa cisza i Dawid pomyślał, że Celia pewniezasnęła.Droga była dwiema koleinami, niknącymi stopniowo pod krzewiącym sięposzyciem.Trawy nie było jedynie w tych miejscach, gdzie deszcze spłukałyziemię, pozostawiając nagie kamienie. Mike posuwał się statecznie, a Dawid go nie poganiał. - Dawidzie, ilu ludzi pozostało w północnym krańcu doliny? - Teraz około stu dziesięciu - odparł.Dwóch na trzech nieżyje - dodał w myśli, ale nie powiedział tego głośno. - A szpital? Zbudowali go? - Szpital jest.Kieruje nim Walt. - Dawidzie, póki powozisz i nie możesz na mnie patrzeć,opowiedz mi, jak tu jest.Co się dzieje, kto żyje, kto umarł, wszystko. Kiedy w wiele godzin później zatrzymali się na obiad, Celiazapytała: - Chcesz się teraz kochać, zanim znowu spadnie deszcz?Położyli się, pod kępą żółtych topoli, których liście cały czas szeleściły,chociaż nie czuło się wiatru.Wśród szumu drzew ich własne głosy przeszły wszept.Była szczupła i blada, a przecież tyle miała wewnątrz ciepła i życia; jejciało wznosiło się ku ciału Dawida, a piersi szukały jego dotyku, pocałunku.Czul jej palce we włosach, na plecach; wbijały mu się w boki, z początku silne,potem rozluźnione ł drżące, wreszcie zwinięte w pięści, które zaciskały się Iotwierały spazmatycznie.Poczuł, że rozdrapuje mu plecy, ale było to gdzieśstrasznie daleko.Wreszcie nie było już nic prócz szelestu liści i przeciągłych,głębokich westchnień. - Kocham cię już ponad dwadzieścia lat, wiedziałaś o tym? -zapytał po bardzo długiej chwili. Roześmiała się. - Pamiętasz, jak przeze mnie złamałeś rękę? Potem, już w wozie, dobiegł go z tyłu jej cichy, smutnygłos. - Koniec z nami, prawda, Dawidzie? Z tobą, ze mną, zewszystkimi? Do cholery z Waltem - pomyślał - do cholery z obietnicami,do cholery z tajemnicą.I opowiedział jej o klonach, rosnących pod masywem góry,w laboratorium na dnie jaskini.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]