[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech pan posłucha L.M.- zaczął błagalnie, rozcierającbolące miejsce - zanim topór spadnie na nasze głowy ciągle jeszcze mamy jakieśszanse.Musiał pan chyba rozważać plany jakiejś akcji ratunkowej, inaczej nieangażowałby się pan w te imprezę z profesorem Hewettem i jego wehikułem czasu.Musiał pan czuć, że wielki sukces kasowy mógłby zmniejszyć presje ze stronybanków i ponownie uczynić firmę dochodową.Ciągle jeszcze możemy to zrobić. L.M.ze smutkiem pokręcił głową. - Nie myśl, że to nie boli - ściskać serdecznie dłoń, którawbija ci nóż w plecy, ale cóż innego mogę zrobić? Masz racje, wielki szlagierkasowy, a nawet spory film, gotowy do rozpowszechniania i możemy śmiać siębankom w twarz.Ale nie da się nakręcić filmu w ciągu tygodnia! - Nie da się nakręcić filmu w ciągu tygodnia.- Słowa obijałysię o zamulone kofeiną i przeładowane benzedryną komórki mózgowe Barneya,pobudzając do życia pokłady opornej pamięci. - L.M.- krzyknął nagle dramatycznym tonem.- Dostanie panataku serca. - Ugryź się w język! - sapnął L.M.i ścisnął kurczowo zwałytłuszczu w okolicy tego ważnego dla życia organu.- Uważaj, co mówisz.Jedenzawał wystarczy, by rozstać się z tym światem. - Niech pan słucha.Dziś w nocy pojedzie pan razem z Samem dodomu, pracować nad księgami.Poczuje się pan źle.Być może niestrawność, byćmoże zawał.Pański lekarz stwierdzi, że nie da się wykluczyć zawału.Zapieniądze, które mu pan płaci, może nam chyba wyświadczyć te grzeczność.Wszyscysą poruszeni - na parę dni robi się wokół tego szum - i księgi idą wzapomnienie.Potem jest weekend i nikomu nawet nie przyjdzie do głowy zaglądaćdo nich aż do poniedziałku, być może nawet do wtorku. - Do poniedziałku - wtrącił Sam z przekonaniem.- Nie znaszbanków.Jeżeli nie będzie ksiąg do poniedziałku, to gotowi są wynająć całyfurgon lekarzy i dostarczyć ich do mnie do domu na własny koszt. - Dobra, a zatem poniedziałek.To powinno wystarczyć. - Powiedzmy, że poniedziałek - ale co to za różnica.Szczerzemówiąc, nie rozumiem - L.M.zmarszczył brwi i rzeczywiście wyglądał naczłowieka, który nic nie rozumie. - Różnica jest zasadnicza, L.M.W poniedziałek przyniosę panugotowy film.Pełnometrażowy, barwny, panoramiczny film, który będzie kosztowaćzaledwie dwa - trzy miliony brutto. - Nie dasz rady, Barney. - Damy radę.Zapomina pan o Vremiatronie.To urządzenie działa.Pamięta pan, ostatniej nocy sądził pan, że wyszliśmy na jakieś dziesięć minut.-L.M.skinął głową z niechęcią.- To był czas na jaki wyszliśmy s t ą d , jakiminął t u.Ale w epoce Wikingów pozostawaliśmy godzina, albo i dłużej.Możemyto powtórzyć.Zabierzemy tam ekipę, wszystko co potrzebne i kręcimy, mając dodyspozycji tyle czasu, ile potrzeba, by zrobić to dobrze - a potem wracamy. - Masz na myśli. - Właśnie.Kiedy wrócimy z gotowym filmem okaże się, żezużyliśmy na to jedynie tych dziesięć minut, które właśnie upłynęły, jak miałjuż to pan okazje zauważyć. - Dlaczego nikt o tym wcześniej nie pomyślał - sapnął L.M.tonem pełnym radosnego uznania. - Z wielu przyczyn. - Czy chcesz mi powiedzieć.- Sam wychylił się z fotela tak,że niemal z niego wypadł i cień jakiegoś uczucia (może uśmiechu?) przemknął pojego twarzy.- Czy masz na myśli, że będziemy musieli zapłacić koszty produkcjijedynie za dziesięć minut? - Nie to miałem na myśli - warknął Barney.- Mogę cię tylkouprzedzić, że spowoduje to urwanie głowy w departamencie finansowym.Ale żebypoprawić ci humor - gwarantuje, że będziemy mogli kręcić w plenerze, z licznymiujęciami dodatkowymi, za mniej więcej jedną dziesiątą tego, co musielibyśmyzapłacić kręcąc w Hiszpanii. Oczy Sama rozbłysły. - Nie znam szczegółów tego projektu, L.M., ale wiele jegoelementów brzmi całkiem rozsądnie.- Dasz radę to zrobić, Barney? Podołasz temu? - Zrobię to pod warunkiem, że pomoże pan we wszystkim, o copoproszę bez żadnych dodatkowych pytań.Dziś mamy czwartek.Nie widzę powodu,dla którego do soboty nie mielibyśmy zebrać do kupy wszystkiego co potrzeba -Barney zaczął wyliczać na palcach.- Musimy mieć podpisane kontrakty z aktorami,zdobyć wystarczająco dużo taśmy, by starczyło nam do końca zdjęć, techników, conajmniej dwie dodatkowe kamery.- Zaczął mamrotać coś do siebie, kompletując wmyślach lista wszystkich możliwych potrzeb.- Tak - rzekł w końcu.- Uda się. - Ciągle nie jestem przekonany.To szalony pomysł - stwierdziłw zamyśleniu L.M. Przyszłość całego przedsięwzięcia wisiała na włosku.Barneyrozpaczliwie szukał w myślach jakiegoś argumentu. - Jeszcze jedno - dodał - jeśli będziemy w plenerze, powiedzmysześć miesięcy, to rzecz jasna za ten czas każdemu trzeba będzie zapłacić: Aleprzecięż wypożyczamy kamery, aparaturę dźwiękową i cały ten kosztowny sprzęt.Tuzapłacimy jedynie za kilka dni. - Postawiłeś na swoim, Barney - powiedział L.M.i wyprostowałsię w fotelu.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]