[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wszyscynaprawdę ucichli.Tak ucichli, że było słychać stopy Rycerza szurające popiasku.Czułeś to w powietrzu i wiedziałeś, że jaguar zbiera siły na ostatniwielki wysiłek.Potem Rycerz znów się potyka, ale tym razem to zmyłka.Ja todostrzegłem, ale jaguar nie.Gdy Rycerz zatacza się w bok, jaguar skacze.Myślałem, że Rycerz padnie jak za pierwszym razem, ale on też skacze.Nogami doprzodu.I trafia jaguara w dolną szczękę.Słyszysz trzask kości i jaguar walisię jak łachman.Próbuje wstać, ale nic z tego! Skowyczy i zasrywa całą arenę.Rycerz podchodzi do niego z tyłu, chwyta łeb w obie ręce i skręca.Trzask! Jakby współczując jaguarowi chłopak zamknął oczy iwestchnął. - Wszyscy siedzieli cicho, póki nie usłyszeli tego trzasku.Wtedy rozpętało się piekło.Ludzie wyli "Sammyyy, Sammyyy!" i przepychali się,żeby dotrzeć jak najbliżej muru i zobaczyć, jak Rycerz wyrywa serce.Sięga dopyska jaguara, wyrywa jeden z kłów i komuś rzuca.Potem przez tunel wchodziChaco i daje mu nóż.Akurat gdy ma go wbić, ktoś mnie przewraca.Kiedy staję nanogi, widzę, że wyjął już serce i go pokosztował.Stoi tam po prostu z krwiąjaguara na wargach i własną, ściekającą po piersi.Trochę wyglądał nazmieszanego, kapujesz, że to niby walka się skończyła, a on nie wie, co robić.Ale potem zaczyna ryczeć.Ryczy tak samo jak jaguar, zanim dostał wycisk.Wściekle jak wszyscy diabli.Gotów załatwić cały cholerny świat.Człowieku,zatraciłem się.Byłem w tym ryku.Może ryczałem razem z Rycerzem, może wszyscyryczeli.Człowieku, tak się właśnie czułem.Jakbym był w samym środku takiegoryku, co wychodzi z każdego gardła na świecie. Małolat ogarnął Mingollę przytomnym spojrzeniem. - Kupa ludzi powtarza, że arena to zło i może tak jest.Niewiem.Ale jak niby masz powiedzieć, co tu jest złe, a co nie? Mówią, że możnałazić na walki tysiąc razy i nie zobaczyć niczego takiego jak Czarny Rycerz ijaguar.Tego też nie wiem.Ale będę wracał na wypadek, gdybym znowuż miał fart.Bo to, co widziałem wczoraj wieczorem, jeśli nawet było złe, człowieku, to byłotak kurewsko złe, że aż piękne. Debora czekała na nabrzeżu zkoszykiem piknikowym w ręku, ubrana w błękitną suknię bez dekoltu i rozcięć:strój uczennicy.Mingolla wziął na nią kurs.Jej fryzura - włosy spadające naramiona w gęstych czarnych puklach - przywiodła mu na myśl zastygły dym, a twarz- mapę cudownej krainy z czarnymi jeziorami i cienistymi równinami, krainy, wktórej mógłby się ukryć.Poszli brzegiem za miasto, aż dotarli do zakątka, gdziedrzewa ceiba o gładkich zielonych liściach, białawym łyku i korzeniach jak ogonyaligatorów rosły nad samą rzeką, i tu jedli, rozmawiali i słuchali wodychlupoczącej o błotnisty brzeg, ptaków, nikłych odgłosów z bazy lotniczej, którez tej odległości zdawały się przynależeć naturze.Blask słońca pokrył wodęmiriadem migotań, a ilekroć wiatr marszczył powierzchnię, miało się wrażenie, iżrozwiewa je na kształt diamentowego płaszcza.Mingolla wyobrażał sobie, żewstąpiwszy na tajemną ścieżkę dotarli za róg świata i osiągnęli jakąś krainęwieczystego spokoju.Złudzenie spokoju było tak doskonałe, że począł w nimdostrzegać nadzieję.Jakąś nową magię.Może zobaczy tu znak.Znaki byływszędzie, jeśli potrafiło się je odczytać.Rozejrzał się dokoła.Grube białepnie zwieńczone zielenią i wiodące między nimi mroczne aleje liści.tu nic niema, co jednak z krzewami porastającymi brzeg rzeki? Rzucały na gliniasty gruntcienie jak precyzyjny ornament z irysów, cienie, które nie miały wiele wspólnegoz poszarpaną gmatwaniną samych gałązek.Możliwe, że to znak, choć znak niejasny.Przeniósł wzrok na trzciny porastające płyciznę.Żółte trzciny, trzymające siępod boki swymi przegubowymi łodygami, jedne ze skupiskami owadzich jajzwisających z pojedynczych włókien jak drobniutkie perły, inne pocętkowaneplamami alg.Tak wyglądały w jednej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]