[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zmyć się zulic. - Jak tylko skończy - skinęła w stronę chłopaka, któryzdejmował teraz sznur żarówek.- Zabawne - rzekła.- Sama mam dar, a zwykleczuję się niezręcznie w pobliżu kogoś, kto również go ma.Ale z tobą jestinaczej. - Dar? - Mingolla sądził, że wie, o co jej chodzi, alechytrze się z tym nie zdradzał. - Jak wy to nazywacie? ESP? Porzucił chęć wyparcia się.- Nigdy tego nie nazywałempowiedział. - Jest silny w tobie.Jestem zaskoczona, że nie służysz wKorpusie Parapsychicznym. Chciał jej zaimponować, odziać się płaszczem tajemnicy niemniejszej niż jej tajemnica.- A skąd wiesz, że nie służę? - Jestem pewna.- Wyciągnęła spod lady czarną torebkę.Poterapii narkotycznej w darze, w tym, jak się manifestuje, zachodzi zmiana.Popierwsze, przestaje być aż tak gorący.- Podniosła wzrok znad torebki.- A możenie odbierasz go w taki sposób? Jako ciepło? - Przebywałem w towarzystwie ludzi, którzy wydawali mi sięgorący - odparł.- Ale nie wiedziałem, co to oznacza. - To właśnie oznacza.czasami.- Wetknęła do torebkikilka banknotów.- Więc dlaczego nie jesteś w Korpusie Psi? Mingolla sięgnąłpamięcią do swej pierwszej rozmowy z agentem Korpusu, bladym łysiejącymmężczyzną, którego oczy i ich najbliższa otoczka miały ten sam niewinny wygląd,jaki charakteryzuje niekiedy ślepców.Kiedy Mingolla mówił, agent obmacywałkółko, które Mingolla dał mu do potrzymania, nie zwracając żadnej uwagi nasłowa, ale patrząc w roztargnieniu w dal, jakby wsłuchany w echa. - Próbowali mnie zwerbować za wszelką cenę - powiedziałMingolla.- Ale bałem się narkotyków.Słyszałem, że mają niebezpieczne efektyuboczne. - Masz szczęście, że rekrutowali na ochotnika - rzekła.Tupo prostu biorą cię za łeb. Chłopczyk coś do niej powiedział, przerzucił przez ramięjutowy worek i po gwałtownej wymianie hiszpańskich słów pobiegł ku rzece.Tłumywciąż były gęste, ale zamknięto już przeszło połowę kramów; te, które wciążdziałały, wyglądały ze swymi strzechami, koralikami świateł i spowitymi w szaleniewiastami jak rozrzucone w mroku prymitywne szopki bożonarodzeniowe.W dali,za straganami, neony włączały się i wyłączały: chaotyczna menażeria srebrnychorłów, szkarłatnych pająków i niebieskich smoków.Obserwując, jak płoną iznikają, Mingolla doświadczył zawrotów głowy.Podobnie jak w Club Demonio,otoczenie poczynało tracić spójność. - Zle się czujesz? - zapytała.- Jestem po prostu zmęczony. Odwróciła go przodem do siebie i wsparła mu dłonie naramionach.- Nie - powiedziała.- To coś innego. Ciężar jej dłoni i zapach perfum pozwoliły mu wrócić dorównowagi.- Parę dni temu był atak na bazę artyleryjską - powiedział.- Tojeszcze we mnie jest, kapujesz. Lekko ścisnęła mu ramiona i odstąpiła.- Może mogę cośzrobić. Powiedziała to z takim naciskiem, że uznał, iż ma na myślicoś konkretnego.- Jak to? - zapytał. - Opowiem ci przy kolacji.to znaczy, jeśli postawisz.Uspokajająco ujęła go pod ramię.- Przynajmniej tyle jesteś mi winien, niesądzisz? Po całej tej szczęśliwej passie. - A ty dlaczego nie jesteś wKorpusie? - zapytał, kiedy już szli. Nie odpowiedziała od razu; szła z pochyloną głową, kopiącstopą strzęp celofanu.Wędrowali niezbyt ludną ulicą, oflankowaną z jednejstrony przez rzekę, kanał niemrawego czarnego lakieru, z drugiej zaś przezpozbawione okien zaplecza jakichś barów.W górze, za kratownicą wsporników,neonowy lew roztaczał złowieszczy zielony nimb. - Byłam w szkole w Miami, kiedy rozpoczęto tu testowanie -powiedziała w końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]