[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nazywała się Valeria. - Nie mamy tutaj twojego psa - powiedziała.- Możesz poszukać,jeżeli mi nie wierzysz. - Wcale nie myślałem, że go tu znajdę.Chcę tylko wrócić doWieży Matachina jakąś inną drogą niż przez te korytarze. - Jesteś bardzo odważny.Pamiętam ten otwór od czasów, kiedybyłam małą dziewczynką, ale nigdy nie odważyłam się tam wejść. - Chciałbym wejść do środka - powiedziałem.- To znaczy nietam, tylko tu. Otworzyła drzwi, przy których ją zobaczyłem i zaprowadziła mniedo pokoju o ścianach wybitych suknem, w których stare, dostojne krzesła stałysztywno na swoich miejscach niczym rzeźby z zasypanego śniegiem dziedzińca.Wkominku płonął niewielki ogień.Kiedy podeszliśmy do niego, zdjęła swój płaszcz,a ja wyciągnąłem do ciepła zgrabiałe dłonie. - W tunelach też było zimno? - Nie tak, jak na zewnątrz.Poza tym prawie cały czas biegłem inie było wiatru. - Rozumiem.Jakie to dziwne, że te korytarze prowadzą właśniedo Ogrodu Czasu.- Wyglądała na młodszą ode mnie, ale starożytny krój jej sukni,a także jakiś nieuchwytny odcień jej czarnych włosów sprawiały, że chwilamiwydawała się starsza od mistrza Palaemona. - Tak nazywacie to miejsce? Ogród Czasu? Pewnie z powodu tychzegarów. - Nie.Zegary postawiono tam właśnie dlatego, że tak się tomiejsce nazywa.Czy lubisz martwe języki? Jest w nich wiele sentencji.Lux deivitae viam monstrat, co znaczy: "Promień Nowego Słońca wskazuje drogę życia".Felicibns brevis, miseris hora longa."Długo trzeba czekać na szczęście".Asplceut aspiciar. Musiałem powiedzieć jej z pewnym wstydem, że jedynym językiem,jaki znałem, a i to niezbyt dobrze, był ten, którym posługiwałem się na codzień. Rozmawialiśmy całą wachtę, a może i dłużej.Jej rodzinazamieszkiwała otaczające dziedziniec wieże.Początkowo czekali na to, żebyopuścić Urth wraz z panującym w ich czasach autarchą, a potem czekali już poprostu dlatego, że nie pozostało im nic prócz czekania.Wyszło spośród nichwielu kasztelanów, ale ostatni z nich umarł wiele pokoleń temu.Teraz bylibiedni, a ich wieże chyliły się ku ruinie.Valeria nigdy nie była na wyższychpiętrach żadnej z nich. - Niektóre wieże budowano solidniej niż inne - zauważyłem.-Wiedźminiec też zaczyna się już rozsypywać. - Naprawdę istnieje takie miejsce? Kiedy byłam mała, opowiadałami o tym niania, żeby mnie nastraszyć, ale ja myślałam, że to tylko bajka.Podobno istniała też Wieża Katuszy, z której nikt nigdy nie wyszedł żywy. Uspokoiłem ją, że przynajmniej to rzeczywiście było bajką. - W ogóle, dni chwały tych wież są dla mnie czymśnierzeczywistym - westchnęła.- Nikt już nie nosi miecza, by bronić nas przedwrogami Wspólnoty, ani też nie idzie jako zakładnik do Studni Orchidei. - Może wezwą tam niebawem którąś z twoich sióstr -powiedziałem, nie chcąc z jakiegoś powodu dopuścić do siebie myśli, że mogłabyto być ona. - Nie mam już żadnych sióstr.Ani braci. Stary służący przyniósł nam herbatę i małe, twarde ciasteczka.Nie była to prawdziwa herbata, lecz przyrządzana na Północy mieszanka, którą imy podajemy czasem naszym klientom, bowiem jest bardzo tania. Valeria uśmiechnęła się. - Widzisz, zostałeś tutaj dobrze przyjęty.Martwisz się o swegopsa, ponieważ nie ma łapy, ale może i on znalazł gdzieś gościnę.Kochasz go,więc ktoś inny też może go pokochać.Kochasz go, więc możesz także pokochaćinnego. Skinąłem głową, ale w duszy postanowiłem, że już nigdy nie będęmiał żadnego psa.Tak też się stało. Nie widziałem go przez cały tydzień.Pewnego dnia, kiedy niosłem list do barbakanu, wypadł znienacka z jakiegośzakamarka.Nauczył się biegać na trzech łapach niczym akrobata wyczyniający swesztuki na pozłacanej piłce. Potem jeszcze widywałem go raz czy dwa razy w miesiącu, aletylko do czasu zniknięcia ostatniego śniegu.Nigdy nie dowiedziałem się, kogosobie wybrał, kto się o niego troszczył i dawał mu jeść.Lubię jednak myśleć, żebył to ktoś, kto wraz z nadejściem wiosny zabrał go na Północ, do jednego zwojskowych obozów, sposobiących się do kampanii w górach.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]