[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.) Ale w czasie mojego snu przesunęły się cokolwiek na inne miejsca izastygły w nowych, wyrażających już inną fazę tego samego ruchu pozach, wciągłym - choć nieuchwytnym w czasie - dążeniu do jego kontynuacji. - Tu pułkownik Goned.Słucham. - One się ruszają! - Co za one? Kto mówi? - Posągi! Mówi Porejra. Znów cisza. - No to co? Niech się ruszają, skoro im się tak podoba.Co mnieto obchodzi. - Jak? Ale.ale posągi! Czy zrozumiał pan? - Spokojnie, panie Porejra.Krzyczy pan jak smarkacz, którydopiero pierwszy raz przejrzał na oczy.Co pan właściwie ode mnie chce? Topańskie zmartwienie, a nie moje! Do widzenia! Byłem na siebie zły, gdyż mogłem przewidzieć taką jego reakcję. - Czy jest pan tego pewny - spytałem, gdyż nie odłożył jeszczesłuchawki - czyje to jest zmartwienie? A co się znajduje w sąsiednim pokoju,przy którym stoi tapczan ? - Pan tam siedzi? - Z posągami.Przez cały czas. - Chwileczkę.zajrzę do planu. Umilkł.Patrzyłem w podłogę.Dwa punkty: miejsce, gdzieprzedtem spoczywała kula, i drugie, miejsce jej obecnego położenia - łączyłaprosta, wyżłobiona w farbie i odsłaniająca stal podłogi, jasna rysa.Wyraźniejsze, ale już mniej regularne rysy widniały za stopami dziewczynki orazwokoło pazurów psa i poza nimi.Prawe kolano dziewczynki, wygięty bucik i całeprawe przedramię - stykały się z podłogą przysłaniając zbliżoną do jejpowierzchni ukrytą wśród zwichrzonych włosów twarz, natomiast wyrzucona skosem wbok ponad skręconym tułowiem druga jej ręka z rozczapierzonymi palcami orazwyprostowana lewa noga - zawieszone były w powietrzu.Cała postać dziewczynkiprzedstawiała teraz jedną z ostatnich faz upadku, jaki mógł być spowodowanypotknięciem się w biegu.Aktualna poza psa była jeszcze bardziej dynamiczna:stał na szeroko rozstawionych tylnych łapach, których pazury cięły pozwijaną wcienkie wióry farbę; z tak silnie skręconym tułowiem, jakby chciał złapać się zaogon.Jego przednie łapy, oderwane od podłogi i wraz z częścią korpusuprzekręcone w bok, mierzyły w przeciwnym niż przedtem kierunku - w stronęlustra, tak samo jak wyciągnięta szyja, rozwarty pysk i wytrzeszczone jakimśwzruszającym przerażeniem oczy. - Tam jest podstacja wysokiego napięcia - usłyszałem głosGoneda.- I co z tego? - A więc za jakiś czas, może za trzy godziny lub później, kularozwali ścianę i wpadnie tam do środka. - Co takiego? Z czego to pan wnioskuje? - Już zmiażdżyła tapczan, który stał na jej drodze, i wszystkowskazuje na to, że bardzo powoli, ale nieustannie zbliża się właśnie do tejściany.Może pan przyjść i sam zobaczyć.Ona jest niesłychanie ciężka.Tegojeszcze panu nie mówiłem, bo sądziłem, że zna pan przynajmniej niektóre fakty.Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie wynika zolbrzymiej bezwładności tej kuli.Bo najbardziej niewiarygodna jest masaposągów.Tej samej wielkości bryły, odlane z ołowiu lub nawet z platyny, byłybypiórkami w porównaniu z ich masą, której na razie nawet nie mam odwagioszacować.Wiem tylko jedno: kula będzie miażdżyła wszystko na swojej drodze ibyć może nie znajdzie pan sposobu, żeby ją zatrzymać. - Trzeba było od razu tak mówić.Zaraz tam będę. Goned mówił dalej, ale z raptownego przyciszenia jego głosupoznałem, że odsunął od ust mikrofon i zwrócił się do kogoś innego. - Raniel! Weźmie pan sobie do pomocy Senta i pójdziecie ze mnądo pokoju cieni.Porejra twierdzi, że transformatorom grozi niebezpieczeństworozbicia, a na przerwę w dopływie prądu nie możemy sobie pozwolić. Po chwili jego słuchawka opadła na widełki.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]