[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przytrzymajcie go. Znachor zawył i targnął się w pętach, ale białowłosyprzygniótł go kolanem do podłogi, chwycił za włosy i wykręciłgłowę.Obok ktoś uklęknął.Poczuł zapach perfum imokrych ptasich piór, poczuł dotyk palców na skroni.Chciał wrzasnąć, ale gardło dławiła mu trwoga - zdołałtylko zaskrzeczeć. - Już chcesz krzyczeć? - zamruczał po kociemumiękki alt tuż obok jego ucha.- Za wcześnie, Myhrman, zawcześnie.Jeszcze nie zaczęłam.Ale zaraz zacznę.Jeżeliewolucja wytworzyła na twoim mózgu jakiekolwiek bruzdy,to ja ci je przeorzę nieco głębiej.A wtedy zobaczysz,czym może być krzyk. - A zatem - powiedział Vilgefortz, wysłuchawszy relacji- nasi królowie zaczęli myśleć samodzielnie.Zaczęlisamodzielnie planować, w zaskakująco szybki sposóbewoluując od myślenia na poziomie taktycznym dostrategicznego? Ciekawe.Jeszcze niedawno, pod Sodden,jedyne, co umieli, to był galop z dzikim wrzaskiem i wzniesionymmieczem na czele chorągwi, nawet bez oglądaniasię, czy aby chorągiew nie została w tyle lub nie galopujew zupełnie innym kierunku.A dziś, proszę, na zamku wHagge decydują o losach świata.Ciekawe.Ale, jeśli mambyć szczery, spodziewałem się tego. - Wiemy - przytaknął Artaud Terranova.- I pamiętamy,ostrzegałeś nas przed tym.Dlatego cię o tym informujemy. - Dziękuję za pamięć - uśmiechnął się czarodziej, aTissaia de Vries nabrała nagle pewności, że ozakomunikowanych mu przed chwilą faktach wiedział od dawna.Nie odezwała się ani słowem.Siedząc wyprostowana wfotelu wyrównała koronkowe mankiety, lewy bowiemukładał się nieco inaczej niż prawy.Poczuła na sobieniechętny wzrok Terranovy i rozbawione spojrzenie Vilgefortza.Wiedziała, że jej legendarny pedantyzm denerwujelub bawi wszystkich.Ale absolutnie się tym nie przejmowała. - Co na to wszystko Kapituła? - Najpierw - odrzekł Terranova - chcielibyśmyusłyszeć twoje zdanie, Vilgefortz. - Najpierw - uśmiechnął się czarodziej - zjedzmy coś iwypijmy.Czasu mamy dosyć, pozwólcie mi wykazać sięjako gospodarz.Widzę, że jesteście przemarznięci izmęczeni podróżą.Ile przesiadek w teleportach, jeśli wolnospytać? - Trzy - wzruszyła ramionami Tissaia de Vries. - Ja miałem bliżej - przeciągnął się Artaud.-Wystarczyły mi dwie.Ale skomplikowane, przyznaję. - Wszędzie taka paskudna pogoda? - Wszędzie. - Wzmocnijmy się zatem jadłem i starym czerwonymwinem z Cidaris.Lydia, czy mogę cię prosić? Lydia van Bredevoort, asystentka i osobista sekretarkaVilgefortza, wyłoniła się zza kotary jak zwiewna zjawa,uśmiechnęła się oczami do Tissai de Vries.Tissaia, panującnad twarzą, odpowiedziała miłym uśmiechem i pochyleniem głowy.Artaud Terranova wstał, ukłonił się z rewerencją.On również doskonale panował nad twarzą.ZnałLidię. Dwie służące, uwijając się i szeleszcząc spódnicami,szybko wniosły na stół zastawę, naczynia i półmiski.Lydiavan Bredevoort zapaliła świece w lichtarzach, delikatniewyczarowywując maleńki płomyk między kciukiem apalcem wskazującym.Tissaia zobaczyła na jej dłoni śladfarby olejnej.Zakonotowała w pamięci, by później, powieczerzy, poprosić młodą czarodziejkę o pokazanie nowegodzieła.Lydia była utalentowaną malarką. Wieczerzali w milczeniu.Artaud Terranova nie żałowałsobie, bez skrępowania sięgał do półmisków i chyba niecozbyt często i bez zachęty ze strony gospodarza szczękałsrebrną przykryweczką karafy z czerwonym winem.Tissaiade Vries jadła powoli, więcej uwagi niż jadłu poświęcającułożeniu regularnej kompozycji z talerzy, sztućców iserwetki, które wciąż, jej zdaniem, leżały nierówno i raziłyjej zamiłowanie do porządku i zmysł estetyczny.Piłapowściągliwie.Vilgefortz jadł i pił jeszcze powściągliwiej.Lydia, rzecz jasna, nie piła i nie jadła w ogóle. Płomyki świec falowały długimi czerwono-żółtymiwąsami ognia.O witraże okien dzwoniły krople deszczu. - No! Vilgefortz - odezwał się wreszcie Terranova,grzebiąc widelcem w półmisku w poszukiwaniu odpowiedniotłustego kawałka dziczyzny.- Jakie jest twoje stanowiskowzględem poczynań naszych monarchów? Hen Gedymdeithi Francesca przysłali nas tu, bo chcą poznaćtwoje zdanie.Mnie i Tissaię też ono ciekawi.Kapitułachce w tej sprawie zająć zgodne stanowisko.A jeśli przyjdziedo działania, działać też chcemy zgodnie.Co zatemradzisz? - Pochlebia mi wielce - Vilgefortz podziękował gestemLydii, chcącej dołożyć mu brokułów na talerz - że mojezdanie w tej sprawie ma być decydujące dla Kapituły. - Tego nikt nie powiedział - Artaud dolał sobie znowuwina.- Decyzję i tak podejmiemy kolegialnie, gdy Kapitułasię zbierze.Ale niech każdy przedtem ma sposobnośćsię wypowiedzieć, byśmy mieli rozeznanie w poglądach.Słuchamy cię zatem. Jeśli skończyliśmy wieczerzać, przejdźmy do pracowni,zaproponowała telepatycznie Lydia, uśmiechając się oczami.Terranova spojrzał na jej uśmiech i szybko wypił to,co miał w kielichu.Do dna. - Dobry pomysł - Vilgefortz wytarł palce w serwetę.-Tam będzie nam wygodniej, tam też mam silniejsze zabezpieczeniaprzed magicznym podsłuchem.Chodźmy.Możesz zabrać karafkę, Artaud. - Nie omieszkam.To mój ulubiony rocznik. Przeszli do pracowni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]