[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Obawiam się, że tak.I naprawdę nie sądzę, żebydzwonienie było rozsądne, nadi Bren. - Dlaczego? - W pytaniu dała się słyszeć nuta gniewu.Brennie chciał, żeby to tak zabrzmiało.Jago natychmiast zabrała łokcie z oparciakrzesła i stanęła prosto.- Wybacz mi, nadi - rzekł z większą powściągliwością.- Muszę jednak z pewną regularnością kontaktować się z moim biurem.Bardzopilnie potrzebna mi jest moja poczta.Mam nadzieję, że dotrze tu tą trudnądrogą. Jago głęboko westchnęła i oparła dłonie na krześle. - Nadi Bren - rzekła cierpliwie - chociaż nie sądzę, żebywywiezienie cię ze stolicy kogokolwiek zmyliło, to dzwonienie stąd doprawdy niebyłoby rozsądnym krokiem.Będą się spodziewali mylnych tropów.Niech myślą, żenasz lot do Malguri był właśnie taką pułapką. - A zatem coś o nich wiesz. - Nie.Właściwie nie. Był zmęczony; strach, jaki przeżył, jadąc w góry, pozbawiłgo powściągliwości i bez względu na to, jak bardzo atevi lubili swojeuprzejmości i pozory, od dwóch dni czuł, że sytuacja coraz bardziej wymyka musię spod kontroli.Chciał, żeby coś w końcu było jasne.Był gotów stracićwszelką cierpliwość. Zamiast tego powiedział łagodnie: - Wiem, że robiliście, co w waszej mocy.Prawdopodobniewolelibyście znaleźć się gdzie indziej. Jago zmarszczyła brwi. - Czy sprawiam takie wrażenie? Boże, ratuj, pomyślał. - Nie, oczywiście, że nie.Sądzę jednak, że macie jakieśinne obowiązki poza mną. - Nie. Stwierdził, że Jago ma zwyczaj takiego ucinania rozmowy,kiedy człowiek pytał o cokolwiek użytecznego, o cokolwiek, co naprawdę chciałwiedzieć.Zjadł łyżkę zupy, mając nadzieję, że Jago znajdzie jakiś temat. Nie znalazła.Spokojnie opierała się o krzesło. Zjadł następną łyżkę, potem trzecią, a Jago wciąż opierałasię o krzesło, najwyraźniej zadowalając się obserwowaniem go, pilnowaniem czyczymś podobnym.Na zewnątrz wciąż grzmiało. - Zostaniecie w Malguri? - zapytał. - Najprawdopodobniej. - Spodziewacie się, że, ktokolwiek wtargnął do mojegopokoju, może dotrzeć i tu? - To mniej prawdopodobne. I tak to się toczyło, po dwa - trzy słowa, nigdy więcej,kiedy zaczął zadawać pytania. - Jak myślisz, kiedy przestanie padać? - zapytał w końcutylko po to, żeby zmusić Jago do wypowiedzenia większej liczby słów. - Jutro - odparła.I zamilkła. - Jago, czy ty mnie lubisz? A może nie cieszę się twojąprzychylnością? - Oczywiście, że nie, nadi Bren. - Czy rozgniewałem czymś Tabiniego? - Nic mi o tym nie wiadomo. - Czy dostanę moją pocztę? - Banichi się tym zajmuje.Potrzebne są upoważnienia. - Czyje? - Pracujemy nad tym. Nad fortecą przetoczył się grzmot.Bren dokończył kolacjęprzeplataną pytaniami i odpowiedziami, wypił kilka drinków, przy których Jagonie chciała mu towarzyszyć, i zapragnął, żeby Jago - jeśli, jak mówił Banichi,był choć trochę dla niej atrakcyjny - została w salonie i przynajmniej grzeczniego ponapastowała, jeśli miałaby przy tym wypowiedzieć cztery zdania z rzędu.Chciał po prostu z kimś porozmawiać. Jago jednak wyszła, sprawiając wrażenie, że jest bardzoczymś zajęta.Służący sprzątnęli ze stołu w milczeniu. Zaczął się zastanawiać, co z sobą zrobić, i pomyślał opodjęciu swych regularnych nawyków, na przykład oglądania wieczornychwiadomości.tyle że nie bardzo je miał na czym oglądać. Nie zapytał służących o telewizor.Otwierał kredensy iszafy i w końcu obszedł cały apartament, nie szukając już niczego bardziejwyrafinowanego niż gniazdko.Ani jednego.Ani śladu możliwości podłączeniatelewizora czy telefonu. Czy akumulatora od komputera. Pomyślał, czy nie zadzwonić na służących i nie zażądaćprzynajmniej przedłużacza, żeby jeszcze tego wieczora móc użyć komputera, nawetgdyby musieli doprowadzić prąd z kuchni lub użyć zasilacza, który musiał istniećw jakimś składzie elektronicznym w tym barbarzyńskim regionie. Banichi jednak nie pojawił się, od chwili, kiedy rozstalisię na dole, a Jago już raz odmówiła jego prośbie o telefon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]