[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Potem była sama biel, dopóki nie wróciła szarość i zamęt.Poczuł, że jest przechylony nad kamienną krawędzią, ktoś wykrzykiwał poleceniarozbrzmiewające echem w uszach i ściągał mu sweter przez głowę: Następnie w tył głowy uderzyła go woda, zimna woda, twardypotop, od którego mózg obijał mu się wewnątrz czaszki.Mimowolnie zaczerpnąłwodnistego powietrza i usiłował nie dać się utopić, ale ramiona, podobnie jakkark, miał unieruchomione w czyimś żelaznym uścisku - ktokolwiek go trzymał,miał za dużo rąk.Kiedy próbował odwrócić głowę, dusił się.Jeśli nie ruszał sięz miejsca, trzymając głowę pod strumieniem wody, to mógł oddychać międzyskurczami żołądka, który nie mógł już pozbyć się niczego więcej. Coś boleśnie ukłuło go w ramię.Ktoś przebił mu skórę i Brenteraz krwawił, może puchło mu ramię, a ten, kto go przytrzymywał, wciąż chciałgo utopić.Przez żołądek przetaczały mu się fale mdłości, czuł we krwi piekąceprzypływy nie mające nic wspólnego z księżycami tego świata.Te otaczające go iprzytrzymujące istoty to nie byli ludzie; wcale go nie lubiły - nawet wnajlepszym wypadku atevi woleliby, żeby ludzi nigdy nie było, żeby nigdy tu nieprzybyli.To ich trzymanie się Mospheiry kosztowało tyle krwi i ludzie bylijej winni, ale co innego mogli zrobić? Zaczęło mu się robić zimno.Chłód wody zaczął coraz głębiejprzenikać mu do głowy, aż ciemność zaczęła się rozwiewać i Bren dostrzegał juższary kamień, wodę w wannie, a uścisk na szyi i ramionach odczuwał jako bolesny.Kolana zdrętwiały mu od klęczenia na kamiennej posadzce.Nie czuł rąk. Poczuł dziwną lekkość w głowie.Zastanawiał się, czy to jużkoniec.Czy ja umieram? Jeśli tak, to Banichi się wścieknie. - Zakręć wodę - powiedział Banichi i Bren nagle stwierdził, żeleży na plecach, wciśnięty w coś co niejasno uznał za czyjś podołek.Poczuł, jakna jego wychłodzoną skórę ktoś narzuca koc, bardzo miły, lecz zbyt cienki.Pomyślał, że jest żółty, nie wiedział dlaczego wydało mu się to ważne:Przestraszył się, gdy ktoś go wziął na ręce jak dziecko, że ta osoba zechceznieść go po schodach, które gdzieś tu są, o ile nie zawodzi go pamięć.Wcalenie czuł się bezpiecznie u kogoś na rękach. Ręce zniknęły i upuściły go. Wrzasnął.Najpierw plecami i ramionami, a potem całą resztąuderzył w materac. Potem ktoś przetoczył go szorstko na brzuch po jedwabistych,ślizgających się futrach, i zdjął z niego koc, buty i spodnie, a on leżał jaksparaliżowany, zdając sobie sprawę ze wszystkiego, a także z ucisku w skroniach,który zapowiadał potężny ból głowy.Usłyszał głos Banichiego wybijający sięspośród ogólnego szumu panującego w pokoju, więc wszystko było dobrze.Będziedobrze, ponieważ jest tu Banichi.Powiedział, żeby mu pomóc: - Wypiłem herbatę. Otrzymał potężne uderzenie w ucho. - Głupiec! - rzekł Banichi gdzieś z góry.Przewrócił Brena naplecy i okrył futrami. Nie pomogło to na ból głowy, który narastał w przerażającymtempie i powodował przyśpieszone bicie serca.Bren pomyślał o udarze, tętniaku ibliskim ataku serca.Zmaltretowane przez Banichiego ucho było gorące i na wpółzdrętwiałe. Banichi chwycił go za rękę i wbił w nią igłę - bolało, ale nietak, jak właśnie zaczynała go boleć głowa. Potem chciał już tylko leżeć zagrzebany w skórach martwychzwierząt i oddychać.Słuchał bicia własnego serca, mierzył długość oddechów,znajdował przerwy między falami bólu i w nich żył.Z oczu porażonych dziennymświatłem ciekły mu łzy i Bren żałował, że nie jest na tyle zdrów, żeby kazaćBanichiemu zaciągnąć story. - To nie jest Shejidan! - zbeształ go Banichi.- Jedzenia nieprzynosi się tu w plastikowych torebkach! Wiedział o tym.Nie był głupi.Pamiętał, gdzie jest, chociażnie był pewien, co mają tu do rzeczy plastikowe torebki.Ból głowy osiągnąłpunkt, w którym Bren myślał, że umrze i chciał już z tym skończyć. Czegoś takiego jednak nie mówiło się atevim, którzy nie myślelitak jak ludzie, a Banichi i tak już był na niego wściekły. I słusznie.Banichi musiał go ratować drugi raz w ciągutygodnia.Bren zadawał sobie pytanie, czy aiji - wdowa usiłowała go zabić, ipróbował ostrzec Banichiego, że Cenedi jest zabójcą - tego był pewien.Wyglądałjak Banichi - nie był pewien, czy to przekonujący argument, ale usiłował takuporządkować swoje racje, żeby Banichi nie sądził, że jest kompletnym głupcem. - Cenedi to zrobił? Myślał, że tak powiedział.Nie był pewien.Za bardzo bolało goserce.Chciał tylko leżeć w ciepłych futrach, zasnąć i żeby go nie bolało, kiedyi jeśli się obudzi, ale bał się, że już nigdy się nie obudzi, a nie zadzwonił doHanks. Banichi przeszedł przez pokój i z kimś rozmawiał.Bren nie miałpewności, ale pomyślał, że to Jago.Miał nadzieję, że nie będzie kłopotów i żenikt ich nie atakuje.Żałował, że nie słyszy, co mówią. Zamknął oczy.Światło za bardzo go raziło.Ktoś zapytał, czydobrze się czuje i Bren uznał, że gdyby zaprzeczył, to Banichi zawoła lekarzyczy coś w tym rodzaju, więc skinął potakująco głową i obsunął się w ciemność,myśląc, że może jednak zadzwonił do Hanks, a może tylko o tym myślał.Nie byłpewien.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]