[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jak mu jedynacóreczka zachorowała i ozdrowiała, to o tym drzewie zupełnie zapomniał i niechmu pan nie przypomina, jeśli chce pan u nas nadal staż odbywać w spokoju.Co domnie, to ani mnie ten dąb ziębi, ani grzeje, ponieważ nie ma go w wykazach. Znowu wydało się Turlejowi, że pod młodym świerczkiem dostrzegaprzedziwnego ptaka.Nie miał jednak co do tego żadnej pewności i dlatego zapytałstażystę: - Widzi pan pod świerczkiem naszego Kłobuka? - Gdzie? Tam? Pod świerczkiem? Nic nie widzę - oświadczyłstażysta. - No, proszę.Widzi pan to, czego nie ma, a tego co jest, pannie widzi.Nie będzie z pana leśniczy. - Nie dam sobie wmówić nieprawdy jak choroby - powiedziałstażysta. - O chorobie to lepiej nie wspominać - zaśmiał się Turlej.-Dąb jest własnością doktora.Jeśli pan zachoruje, do kogo pan pójdzie polekarstwo i zdrowie? - Fiu - fiu - fiu! - hak wilga zagwizdał stażysta.Terazwszystko jest jasne.Boicie się doktora i na tym koniec. - Nie o to chodzi, że ktoś się kogoś boi - powiedział łaskaweTurlej - Ale każde leśnictwo, kolego, ma swoje tajemnice.Bierze się leśnictworazem z jego tajemnicami.Do naszych zaś tajemnic należy to drzewo na polanie.Stemplewicz był pijak i kiedy tutaj zrąb robiono, mieli ściąć i ten dąb,ponieważ już całkiem suchy się wydawał.Oszacowano, że będzie z niegoczterdzieści metrów szczap opałowych.Kupił te szczapy nasz doktor, drzewościęto, połupano na szczapy, robotnicy dostali pieniądze.Ale tak wyszło, że dąbpozostał i dookoła niego młodnik posadzono.Potem Stemplewicza na innenadleśnictwo przeniesiono, ja tu nastałem, a wtedy już wokół dębu rósł trzyletnimłodnik.Zastanawiałem się, w jaki sposób pozbyć się tego drzewa, myślał o tymnadleśniczy Kociuba, ale nic z tego nie wyszło.Mnie powiedziała księgowa, żedwa razy za tę samą robotę nie zapłaci, bo dębu nie ma w wykazach, a nawetudowodniono tam czarno na białym, że dąb został ścięty, połupany na szczapy iwywieziony.Nadleśniczemu zaś córka zachorowała i zaraz o tym dębie zapomniał. - Rozumiem - uradował się pan Andrzej.- Od razu trzeba byłotak do mnie powiedzieć, panie leśniczy.Teraz to i ja widzę, że nie ma tutajżadnego dębu.Ani mnie ten dąb ziębi, ani grzeje, może tu stać do końca świata,skoro go nie ma w wykazach leśnych.Bo najważniejsze są wykazy, prawda? - A tak - zgodził się z nim Turlej. Patrzył stażysta na potężną kolumnę drzewa i powtarzał dosiebie z wielkim zadowoleniem, jak człowiek, który raptem przeniknął wielkątajemnicę: - To oczywiste, że go nie ma.Już dawno go ścięto, połupano naszczapy i wywieziono.Nie ma dębu i koniec.A kto go widzi, ten głupiec i dokońca życia stażystą zostanie. - Słusznie - zgodził się z nim Turlej.- Żaden tutejszyrobotnik leśny, nawet gdyby mu pan zapłacił z własnej kieszeni, drzewa tego niezetnie i na szczapy nie przerobi.Bo a nuż przyjdzie mu pójść do doktora pozwolnienie lekarskie.A zresztą, gdyby teraz zwalić to potężne drzewo w młodnik,ile by się młodych drzew połamało? Nikt pana za to nie pochwali.Superatynarobilibyśmy sobie, a ona jest tak samo szkodliwa, jak i braki.Dochodzenie bywszczęto, skąd u nas się wzięło tyle drewna opałowego. - A pewnie, pewnie - gorliwie przytakiwał stażysta. Potem obydwaj wstali z powalonego konara i ruszyli w dalsządrogę przez las.Na odchodnym stażysta jeszcze raz dotknął dłonią chropawej korystarego dębu, z zadowoleniem stwierdzając, że powoli, dzień po dniu, przenika dogłębi najtajniejsze sprawy swego przyszłego zawodu.A kiedy już byli daleko odpolanki, pan Andrzej był zupełnie pewien, że nie widział wielkiego drzewa napolanie, bo nie mogło istnieć coś, czego nie ma w wykazach, które są dokładnierobione i na najwyższym szczeblu zatwierdzane. - Kłobuka też widziałem - polubownie powiedział do Turleja. - No, proszę - pokiwał głową Turlej.- A już myślałem, że misię tylko wydawało. Po ich odejściu odwieczny Kłobuk wyszedł spod zielonych łapmłodego świerka, wskoczył na leżący konar i, trzepiąc skrzydłami, wydał ze swegogardła przeraźliwy krzyk podobny do piania koguta.On też był kimś, kogo niebyło, istotą nieuwidocznioną w żadnych wykazach i spisach, jedną z wielu leśnychzagadek.Nawet Kłobuk nie znał wszystkich tajemnic lasu i mógł co najwyżejwskazać miejsce, gdzie przed wiekami poległa w walce gromadka wojowników,których dusze zabrały dzikie kobiety na koniach.Nie opodal legli panowie okryciżelazem - pochowano ich w podziemiach kościoła w Trumiejkach, a tutaj użyźniłyziemię jedynie ciała ich służalców i pomocników.W głębi lasu zielony mechpokrył napis na wielkim głazie, upamiętniającym chwilę, gdy Cesarz i Król zabiłogromnego rogacza, obok zaś położono później mniejszy kamień: "Tutaj aptekarz zBart, Wilhelm Wiśniewsky, zabił wielkiego odyńca.Ilu jeńców wojennych zmarłoprzy budowie bunkrów w lesie nad strumieniem Dejwa? Ilu poległo żołnierzy wwiosce Koryntki? Ilu śmiałych żeglarzy zatonęło na jeziorze Baudy, a ile starycharmat pochłonęły mokradła? Trzysta pięćdziesiąt lat ma stary dąb na polanie,wyniosły milczek, który Kłobukowi nie chce powiedzieć, kto i kiedy schował wjego dziupli pistolet owinięty w naoliwioną szmatkę.Pamięć Kłobuka jest jakgłębokie jezioro, gdzie bezpowrotnie padają i nikną kamyki ludzkich czynów.Przyszłość zaś jawi się jako mgła okrywająca mokradła.Strach patrzeć na owąmgłę, ponieważ rysuje się w niej kształt zła, które człowiek sobie upodobał.Boczyż nawet Pan Świata nie pożałował pewnego razu, że stworzył człowieka. .Oto w trzęsącym się autobusie powraca do swojej wioski AntekPasemko, wypuszczony z braku dowodów winy.Klekocą niedomknięte drzwi wautobusie, w okna świeci południowe słońce, od jego blasku Antek mruży oczy iwygląda tak jakby uśmiechał się do swoich wspomnień.Dlatego Kłobuk znowutrzepoce skrzydłami i wydaje ze swego gardła jeszcze bardziej przeraźliwy krzyk.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]