[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tak — skin¹³ Bruce.— Wiem o nich.S³yszeliœmy przez radio.— Rozumie pan w takim razie, ¿e mo¿emy spodziewaæ siê ich przybycia ju¿ bardzo nied³ugo.— Nie wydaje mi siê, ¿eby zdo³ali tu dotrzeæ wczeœniej ni¿ jutro po po³udniu.W tym czasie bêdziemy ju¿ w drodze do Msapa Junction.— Mam nadziejê, ¿e ma pan racjê, monsieur.Zbrodnie pope³nione przez tego genera³a Mosesa w Senwati s¹ nie do pojêcia przez normalny rozum.Wygl¹da na to, ¿e on zionie wrêcz patologiczn¹ nienawiœci¹ do ka¿dego, kto pochodzi z Europy.— Boussier zawaha³ siê, czy mówiæ dalej.— W Senwati by³o dwanaœcie bia³ych zakonnic.S³ysza³em, ¿e ci ludzie.— Tak, tak — przerwa³ mu szybko Bruce.Nie mia³ 86ochoty tego s³uchaæ.— Wyobra¿am sobie.Niech pan siê postara, ¿eby te historie nie kr¹¿y³y wœród pañskich ludzi.Wola³bym, ¿eby nie wpadli w panikê.— Oczywiœcie — skin¹³ g³ow¹ Boussier.— Czy orientuje siê pan, jakimi si³ami dysponuje ten genera³ Moses?— Nie wiêcej ni¿ stu ludzi, ale, jak ju¿ wspomnia³em, uzbrojonych w nowoczesn¹ broñ.S³ysza³em nawet, ¿e maj¹ ze sob¹ jakieœ dzia³o, chocia¿ nie s¹dzê, ¿eby tak by³o.Poruszaj¹ siê konwojem ukradzionych pojazdów, a w Senwati zdobyli cysternê z benzyn¹ nale¿¹c¹ do kompanii naftowej.— Rozumiem—rzek³ w zadumie Bruce.— Podtrzymujê jednak decyzjê pozostania tu przez noc.Ale musimy ruszaæ o œwicie.— Jak pan ka¿e, kapitanie.— A teraz, monsieur — zmieni³ temat Bruce — potrzebowa³bym jakiegoœ œrodka transportu.Czy ten samochód jest na chodzie? — Wskaza³ na jasnozielonego forda ranchero kombi, zaparkowanego obok werandy.— Tak.Nale¿y do mojej firmy.— Boussier wyj¹³ z kieszeni kluczyki i poda³ mu je.— Bak jest pe³ny.— Bardzo dobrze.A teraz, gdybyœmy mogli odnaleŸæ madame Cartier.Czeka³a w hotelowym hallu.Na widok wchodz¹cych Boussiera i Bruce'a wsta³a.— Jest pani gotowa?— Mam nadziejê, ¿e pana zadowolê — odpar³a i Bruce spojrza³ na ni¹ bacznie.Niemal niezauwa¿alne mrugniecie jej ciemnoniebieskich oczu sugerowa³o, ¿e zdawa³a sobie sprawê z podwójnego znaczenia swych s³Ã³w.Wyszli z hotelu, a gdy znaleŸli siê przy fordzie, Bruce otworzy³ przed dziewczyn¹ drzwiczki.— Bardzo pan ³askaw — podziêkowa³a i wœliznê³a siê na siedzenie.Przeszed³ na stronê kierowcy i zaj¹³ swoje miejsce.87— Ju¿ prawie ciemno — zauwa¿y³.— Proszê skrêciæ w prawo, na drogê do Msapa Junction, tam jest jeden posterunek.Bruce pojecha³ poln¹ drog¹ a¿ do ostatniego domu przed grobl¹.— Tutaj — powiedzia³a dziewczyna.Zatrzyma³ auto.Wartê trzyma³o tu dwóch mê¿czyzn, uzbrojonych w sportowe karabiny.Oznajmili mu, ¿e nie widzieli œladu Balubów, ale obaj byli bardzo zdenerwowani.Bruce podj¹³ decyzjê.— Wracajcie do hotelu.Balubowie na pewno widzieli poci¹g, wiêc nie zaatakuj¹ otwarcie, noc bêdzie bezpieczna.Ale gdybyœcie tu zostali, mogliby po cichu popodrzynaæ wam gard³a.Obaj mieszañcy pozbierali swoje rzeczy i oddalili siê z wyraŸn¹ ulg¹ w kierunku hotelu.— Gdzie s¹ inni? — zapyta³ Bruce dziewczynê.— Nastêpna warta stoi przy przepompowni, nad rzek¹.Jest tam trzech ludzi.Bruce pojecha³ wed³ug jej wskazówek.Po drodze zerka³ na ni¹ ukradkiem.Siedzia³a w k¹cie swego fotela z podwiniêtymi nogami.Bardzo spokojna — skonstatowa³.— Podoba mi siê, jak kobieta nie jest nerwowa.To takie uspokajaj¹ce.Uœmiechn¹³ siê — o nie, wcale mnie nie uspokaja, jestem niespokojny jak jasna cholera! Odwróci³a siê nagle i pochwyci³a jego spojrzenie.Tym razem to ona siê uœmiechnê³a.— Jest pan Anglikiem, prawda, kapitanie?— Nie, jestem Rodezyjczykiem.— To to samo.Mówi pan po francusku tak kiepsko, ¿e musi pan byæ Anglikiem.— Mo¿e pani angielski bêdzie lepszy ni¿ mój francuski — zaœmia³ siê prowokacyjnie.— Na pewno niewiele gorszy — odrzek³a w jego jêzyku.— Jest pan inny, gdy siê pan œmieje, mniej ponury, mniej heroiczny.Teraz w prawo.Bruce skrêci³ w stronê portu.88— Jest pani bardzo szczera — zauwa¿y³.— A pani angielski jest doskona³y.— Pali pan? — zapyta³a, a kiedy skin¹³ g³ow¹, zapali³a dwa papierosy i poda³a mu jednego.— Jest pani tak¿e bardzo m³oda jak na palaczkê.I bardzo m³oda jak na mê¿atkê.Przesta³a siê uœmiechaæ i zdjê³a nogi z siedzenia.— Tu jest przepompownia — oznajmi³a.— Proszê wybaczyæ.Nie powinienem by³ tego mówiæ.— To nie ma znaczenia.— By³em nieuprzejmy — sprzeciwi³ siê Bruce.— To nieistotne.Zatrzyma³ samochód i otworzy³ drzwiczki.Wyszed³ na drewniane molo prowadz¹ce do stacji pomp, deski dudni³y g³ucho pod jego butami.Sponad otaczaj¹cych przystañ trzcin unosi³a siê mg³a, ¿aby kumka³y w piêædziesiêciu ró¿nych tonacjach.Bruce zwróci³ siê do ludzi siedz¹cych w jedynym pomieszczeniu stacji:— Jeœli siê pospieszycie, zd¹¿ycie do hotelu przed zmrokiem.— Oui, monsieur.Bruce przygl¹da³ siê, jak wychodz¹ na drogê, po czym wróci³ z dziewczyn¹ do auta.W³¹czy³ zap³on.Przez warkot silnika Shermaine spyta³a:— Jak pan ma na imiê, kapitanie Curry?— Bruce.Powtórzy³a, wymawiaj¹c to „Bruise", i zada³a nastêpne pytanie:— Dlaczego jest pan ¿o³nierzem?— Z wielu powodów — odpar³ nonszalanckim tonem.— Nie wygl¹da pan wcale na wojskowego, pomimo tych wszystkich naszywek, broni, ponurej miny i ca³ego tego wydawania rozkazów.— Mo¿e nie jestem zbyt dobrym ¿o³nierzem — uœmiechn¹³ siê do niej.— Wygl¹da pan bardzo kompetentnie i bardzo ponuro,89kiedy siê tylko pan nie œmieje.Ale cieszê siê, ¿e nie jak wojskowy — oznajmi³a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]