[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morley le¿a³ bezw³adnie w fotelu, odczuwaj¹c md³oœci spowodowane gwa³townymi zmianami przyspieszenia.Rozleg³ siê przyt³umiony huk.Jeden z napastników uruchomi³ dzia³ko albo odpali³ pocisk powietrze-powie-trze.Morley oprzytomnia³ w ci¹gu u³amka sekundy i obrzuci³ szybkim spojrzeniem ekran.Pud³o by³o chyba minimalne.Dostrzeg³ szybko malej¹c¹ w oddali smugê dymu.Jak siê obawia³, strza³ zosta³ oddany od strony dziobu: znalaz³ siê w potrzasku.- Mamy jakieœ uzbrojenie? — zapyta³.- Zgodnie z przeeepisami jesteœmy wypooosa¿eni w dwa pociski rakietowe powietrze-powietrze typu 120-A.Czy maaam uruchomiæ program przyyy goto wuj ¹cy je do od-paaalenia w kierunku œcigaj¹cych nas maaaszyn?- Tak.Podjêcie tej decyzji nie przysz³o mu ³atwo: w koñcu mia³o to byæ jego pierwsze œwiadome zabójstwo, w dodatku skierowane przeciwko nim.Ale to oni pierwsi166otworzyli ogieñ.Chcieli go zabiæ, i jeœli nie podejmie œrodków zaradczych, na pewno im siê to uda.- Pooociski odpalone - poinformowa³ go inny sztuczny g³os, tym razem nale¿¹cy do g³Ã³wnego komputera statku.- Czy chceee pan œleeedziæ ich lot?- Tak - odpar³ za niego LOT INFO.Ekran podzieli³ siê na dwie czêœci, pokazuj¹c obraz przekazywany przez kamery zainstalowane na pêdz¹cych pociskach.Ten z lewej min¹³ wrog¹ maszynê i zacz¹³ stopniowo obni¿aæ lot, by wreszcie zderzyæ siê z ziemi¹, ale drugi mkn¹³ prosto do celu.Seth zd¹¿y³ jeszcze dostrzec, jak œcigaj¹cy go statek próbuje unikn¹æ trafienia, wzbijaj¹c siê œwiec¹ do góry, a w chwilê potem ekran rozb³ys³ oœlepiaj¹cym, bia³ym œwiat³em eksplozji.Jeden z dwóch nieprzyjació³ zosta³ zniszczony.Drugi pikowa³ prosto na niego.Pilot wiedzia³, ¿e uciekinier jest teraz zupe³nie bezbronny i nie jest mu w stanie w ¿aden sposób zagroziæ.- Czy mamy dzia³ko? — zapyta³ Morley.- Nieeewielkie rozmiaaary statku nie pooozwalaj¹ na.- zacz¹³ LOT INFO.- Wystarczy zwyk³e tak lub nie.- Nie.- Cokolwiek innego?- Nie.- W takim razie chcê siê poddaæ - powiedzia³ Seth Morley.- Jestem ranny, a je¿eli to potrwa trochê d³u¿ej, wykrwawiê siê na œmieræ.Wyl¹duj najszybciej, jak mo¿esz.- Tak jest, proszê pana.Statek obni¿y³ pu³ap i lecia³ tu¿ nad ziemi¹, wytracaj¹c szybkoœæ, po czym opuœci³ podwozie i wyl¹dowa³ z ³oskotem.Seth jêkn¹³ boleœnie, kiedy maszyna toczy³a siê po nierównym gruncie, trzês¹c siê i podskakuj¹c, a¿ wreszcie zatrzyma³a siê z piskiem opon.Zapad³a cisza.Morley le¿a³ bez ruchu na tablicy przyrz¹dów, nas³uchuj¹c w oczekiwaniu na przylot drugiego statku.Czeka³ bardzo d³ugo, ale z zewn¹trz nie dobiega³ ¿aden dŸwiêk.167- Czy on wyl¹dowa³? - zapyta³ g³oœno, podnosz¹c g³owê i staraj¹c siê opanowaæ jej dr¿enie.- Polecia³ daaalej.- Dlaczego?- Nie wieeem.Jest ju¿ tak daaaleko, ¿e mój skaner prawie go nie wychwytuje.- Chwila milczenia.- W³aœnie wyyyszed³ poza zasiêg skanera.Mo¿e nie zauwa¿y³, ¿e wyl¹dowa³em, pomyœla³ Mor-ley.Mo¿e pilot uzna³, ¿e obni¿y³em lot tylko po to, ¿eby znikn¹æ z pola widzenia jego radaru.- Wystartuj - poleci³ maszynie.- Zataczaj nad okolic¹ szerokie krêgi.Szukam osiedla, które powino siê znajdowaæ gdzieœ w pobli¿u.Przemieszczaj siê stopniowo na pó³nocny wschód - wybra³ kurs na chybi³ trafi³.- Taaak jest, prrroszê pana.Ponownie o¿y³y silniki i statek wzbi³ siê pewnie w powietrze.Morley stara³ siê traciæ jak najmniej si³, jednoczeœnie nie spuszczaj¹c z oka ekranu.W³aœciwie nie wierzy³, ¿e poszukiwania mog¹ siê zakoñczyæ powodzeniem: osiedle by³o ma³e, a teren rozleg³y.Czy mia³ jednak jakiœ wybór?Owszem, powrót do Budynku.Teraz jednak na sam¹ myœl o tym odczuwa³ niemal fizyczny wstrêt.Jego niedawne pragnienie wejœcia do œrodka zniknê³o bez œladu.To na pewno nie jest winiarnia, pomyœla³.W takim razie c o to w³aœciwie jest, do cholery?Nie wiedzia³.I mia³ nadziejê, ¿e nigdy siê nie dowie.Po prawej stronie ekranu zamigota³o coœ metalicznego.Podniós³szy z wysi³kiem g³owê, obrzuci³ spojrzeniem tablicê przyrz¹dów i stwierdzi³, ¿e statek kr¹¿y ju¿ od prawie godziny.Czy¿bym zasn¹³? - przemknê³o mu przez myœl.Zmru¿y³ oczy i przyjrza³ siê b³yszcz¹cym przedmiotom.By³y to ma³e budynki.- To tutaj - powiedzia³.- Czy mam l¹dooowaæ?- Tak.Pochyli³ siê do przodu, patrz¹c z natê¿eniem w ekran, ¿eby unikn¹æ pomy³ki.Tak, to by³o osiedle.Rozdzia³ czternastyNed Russell bankrutuje.Kiedy Seth Morley uruchomi³ elektryczny mechanizm otwieraj¹cy klapê, do nieruchomego statku zbli¿y³a siê powoli ma³a - przera¿aj¹co ma³a - grupka ludzi.Przygl¹dali mu siê ponuro, kiedy chwiej¹c siê na nogach, wyszed³ na zewn¹trz, przytrzymuj¹c siê czego siê da, ¿eby nie upaœæ.By³o ich czworo.Russell, z powa¿n¹ min¹.Mary z twarz¹ œci¹gniêt¹ niepokojem, a potem spokojn¹, kiedy go zobaczy³a.Wadê Frazer, sprawiaj¹cy wra¿enie bardzo zmêczonego.Doktor Milton Babble, odruchowo ss¹cy zgaszon¹ fajkê.Nigdzie nie móg³ dostrzec Ignatza Thugga.Ani Glena Belsnora.- Belsnor nie ¿yje, prawda? - zapyta³ g³ucho Seth Morley.Skinêli g³owami.- Jest pan pierwszym, który wróci³ — poinformowa³ go Russell.- Wczoraj wieczorem zorientowaliœmy siê, ¿e Belsnor gdzieœ znikn¹³, ale kiedy znaleŸliœmy go przy drzwiach gabinetu, ju¿ nie ¿y³.- Wstrz¹s elektryczny - uzupe³ni³ Babble.- A ciebie nigdzie nie by³o - doda³a Mary.Jej oczy, pomimo powrotu mê¿a, pozosta³y szkliste i przera¿one.- Lepiej niech pan wraca natychmiast do ³Ã³¿ka — powiedzia³ Babble.- Nie mam pojêcia, jakim cudem pan jeszcze ¿yje.Proszê na siebie spojrzeæ: jest pan ca³y we krwi.Odprowadzili go do kliniki.Seth zaczeka³, a¿ Mary poprawi poœciel na ³Ã³¿ku, po czym pozwoli³, ¿eby go po³o¿ono, podpieraj¹c poduszkami.169- Znowu bêdê musia³ siê zaj¹æ pañskim ramieniem -poinformowa³ go Babble.- Wydaje mi siê, ¿e krew z têtnicy przedostaje siê do.- Jesteœmy na Ziemi - powiedzia³ Seth Morley.Wyba³uszyli na niego oczy.Babble znieruchomia³ na chwilê, a nastêpnie zaj¹³ siê znowu uk³adaniem na tacy narzêdzi chirurgicznych.Czas mija³, lecz nikt siê nie odzywa³.- Czym jest Budynek? - przerwa³ wreszcie milczenie Wadê Frazer.- Nie wiem.Ale powiedzieli mi, ¿e kiedyœ ju¿ tam by³em.- Czyli na jakimœ poziomie œwiadomoœci wiem, czym jest, pomyœla³.Byæ mo¿e wszyscy wiemy.Mo¿e w przesz³oœci wszyscy tam byliœmy.Razem.- Dlaczego oni nas zabijaj¹? - zapyta³ Babble.- Tego te¿ nie wiem.- A sk¹d wiesz, ¿e jesteœmy na Ziemi? - odezwa³a siê jego ¿ona.- Niedawno by³em w Londynie.Widzia³em go na w³asne oczy: ogromne, opustosza³e miasto, ci¹gn¹ce siê ca³ymi milami, puste domy, fabryki i ulice.Jest wiêkszy ni¿ jakiekolwiek pozaziemskie miasto w ca³ej Galaktyce.Kiedyœ mieszka³o tam szeœæ milionów ludzi.- Ale na Ziemi nie ma nic oprócz ptaszarni! - wybuchn¹³ Wadê Frazer.- I nikogo poza strusiami!- A tak¿e koszar Interplanu Zachód i laboratoriów -doda³ Seth Morley g³osem, któremu jednak brakowa³o przekonania i entuzjazmu.- Stanowimy czêœæ eksperymentu - mówi³ dalej.— W³aœnie tak, jak domyœliliœmy siê wczoraj wieczorem.Czêœæ wojskowego eksperymentu przeprowadzanego pod kierownictwem genera³a Treato-na.- On sam jednak nie by³ w stanie w to uwierzyæ.-Jaki rodzaj wojska nosi kombinezony z czarnej skóry? -zapyta³.- I buty z d³ugimi cholewami?- Stra¿nicy ptaszarni - odpar³ Russell przyciszonym, obojêtnym g³osem.- To maskarada, która ma na celu podbudowanie ich morale.Praca ze strusiami jest bardzo przygnêbiaj¹ca, ale odk¹d trzy czy cztery lata temu dano im nowe mundury, poczuli siê znacznie lepiej.- Sk¹d pan o tym wie? - zapyta³ Morley, wpatruj¹c siê w niego przenikliwym spojrzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]