[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak siê okaza³o, Marmie³adow by³Parafraza wersetów z ewangelii œw.£ukasza (£k 7,47-48).49znacznie mocniejszy w mowie anizen w nogacn, wooec opar³ siê mocno o Raskolnikowa.Mieli do przejœcia dwieœcie, mo¿e trzysta kroków.W miarê zbli¿ania siê do domu niepokój i strach coraz bardziej opanowywa³y pijaka.— Nie Katarzyny Iwanowny bojê siê teraz i nie tego, ¿e mnie zacznie targaæ za w³osy — be³kota³ nerwowo.— Co tam w³osy! W³osy to g³upstwo! Mówiê panu! To mo¿e nawet i lepiej, ¿e zacznie targaæ, ale nie tego siê bojê.a.jej oczu siê bojê.tak.oczu.Czerwonych plam na policzkach te¿ siê bojê.i jeszcze jej oddechu.Widzia³eœ kiedy, jak przy tej chorobie oddycha siê w stanie zdenerwowania? P³aczu dzieci te¿ siê bojê.Bo je¿eli Sonia nie nakarmi³a, to pojêcia nie mam, co siê tam dzieje! Pojêcia nie mam! A bicia siê nie bojê!.Wiedz, dobrodzieju, ¿e takie bicie nie tylko nie sprawia mi bólu, a nawet pewn¹ rozkosz.Bo bez tego ju¿ siê nie mogê obejœæ.Lepiej tak.Niech bije, ul¿y sobie na sercu.tak lepiej.O, tu mój dom.Dom Kozela.Œlusarza, Niemca, bogatego.prowadŸ!Weszli od podwórza na trzecie piêtro.Im wy¿ej, tym ciemniej by³o na schodach.By³o ju¿ oko³o jedenastej wieczór i chocia¿ w tym czasie w Petersburgu nie ma w³aœciwie nocy, na schodach trzeciego piêtra by³o zupe³nie ciemno.Niziutkie, zakopcone drzwi tu¿ przy schodach by³y otwarte.Dopalaj¹ca siê œwieczka oœwietla³a nêdzny pokoik o d³ugoœci niespe³na dziesiêciu kroków; ca³e wnêtrze widaæ by³o z sieni.Wszystko by³o porozrzucane, w nie³adzie, g³Ã³wnie ró¿ne fata³a-szki dzieciêce.K¹t w g³êbi pokoju zawieszony by³ dziurawym przeœcierad³em.Prawdopodobnie sta³o tam ³Ã³¿ko.W pokoju by³o wszystkiego dwa krzes³a i ceratowa, strasznie obszar-pana kanapa, przy której sta³ nie malowany i niczym nie nakryty sosnowy kuchenny stó³.Na brzegu sto³u sta³a w ¿elaznym lichtarzyku dogasaj¹ca œwieczka.Jak siê okaza³o, Mar-mie³adow mieszka³ nie k¹tem, lecz w oddzielnym pokoju, za to pokój by³ przechodni.Drzwi do dalszych pokoi, a raczej klitek, na jakie podzielone by³o mieszkanie Amalii Lippe-50wecnsei, oyfy ucnyione.Mycnac by³o stamt¹d krzyki, ha³asy \ g³oœny œmiech.Zdaje siê, ¿e grano tam w karty i pito herbatê.Od czasu do czasu pada³y s³owa zupe³nie niecenzuralne.Raskolnikow natychmiast rozpozna³ Katarzynê Iwanown¹.By³a to strasznie wychudzona kobieta, wysmuk³a, doœæ wysoka i przystojna, z piêknymi jeszcze ciemnoblond w³osami i istotnie, z czerwonymi wypiekami na policzkach.Chodzi³a z k¹ta w k¹t po swoim niewielkim pokoiku, z zaciœniêtymi na piersiach rêkami, ze spieczonymi wargami i mia³a nierówny, przyœpieszony oddech.Oczy b³yszcza³y jej jak w gor¹czce, ale spojrzenie mia³a ostre, nieruchome.Ta suchotnicza twarz sprawia³a okropne wra¿enie przy dogasaj¹cym, migotliwym p³omyku œwieczki.Wygl¹da³a na lat trzydzieœci i Raskolnikow pomyœla³ sobie, ¿e rzeczywiœcie nie pasuje do Marmie³adowa.Nie zauwa¿y³a nawet wchodz¹cych; zdawa³a siê byæ w stanie jakiegoœ zapomnienia, nie s³ysza³a i nie widzia³a nic.W pokoju by³o bardzo duszno, jednak¿e okna nie otwiera³a; z klatki schodowej okropnie cuchnê³o, drzwi jednak nie zamknê³a; z dalszych pokoi wali³y przez uchylone drzwi k³êby dymu z papierosów, ona okropnie kaszla³a, a jednak drzwi nie przymyka³a.Najm³odsza dziewczynka, mo¿e szeœcioletnia, spa³a na pod³odze w jakiejœ dziwnej, siedz¹cej pozie, z g³ow¹ wtulon¹ w kanapê.Ch³opiec, o rok starszy od niej, dr¿a³ w k¹cie na ca³ym ciele i p³aka³.Wygl¹da³o na to, ¿e przed chwil¹ go wygrzmocono.Starsza dziewczynka, w wieku lat dziewiêciu, wysoka i cienka jak zapa³ka, w nêdznej, podartej koszulinie i w narzuconym na ramionka kortowym paltociku, sprawionym jej prawdopodobnie ze dwa lata temu, bo nie siêga³ teraz nawet do kolan, sta³a w k¹cie obok m³odszego braciszka, obejmuj¹c go d³ug¹, chud¹ jak patyk rêk¹.Zdawa³a siê go uspokajaæ, coœ mu szepta³a, ró¿nymi sposobami usi³owa³a powstrzymaæ go, ¿eby siê znów nie rozbecza³, równoczeœnie zaœ ze strachem œledzi³a za matk¹ swymi wielkimi, ciemnymi oczyma, które wydawa³y siê w jej wychud³ej i wystraszonej twarzyczce jeszcze wiêksze, ni¿ by³y w rzeczywistoœci.51Marmie³aaow, me wcnoaz¹c ao POKOJU, ale Raskolnikow pchn¹³ go do wnêtrza.Kobieta, spostrzeg³szy nieznajomego, stanê³a jakby w roztargnieniu przed nim i ockn¹wszy siê na chwilê, jakby sili³a siê odgadn¹æ, po co tu wszed³.Ale najprawdopodobniej pomyœla³a sobie, ¿e idzie do dalszych pokoi, bo jej pokój by³ przechodni.W tym przekonaniu przesta³a na niego zwracaæ uwagê, skierowa³a siê do drzwi od sieni, ¿eby je przymkn¹æ, i nagle krzyknê³a z przestrachu, zauwa¿ywszy klêcz¹cego na progu mê¿a.— A-a!.— wrzasnê³a, wpadaj¹c w sza³ — wróci³eœ! Kaj-daniarzu! Bydlaku!.A gdzie pieni¹dze? Co masz w kieszeni, poka¿ mi tu! I w innym ubraniu! Gdzie masz ubranie? Gdzie pieni¹dze? Gadaj!.Rzuci³a siê do niego i zaczê³a go rewidowaæ.Marmie³adow natychmiast jak najszerzej roz³o¿y³ rêce, ¿eby nie utrudniaæ jej rewizji w kieszeniach.Nie znalaz³a ani kopiejki.— Gdzie s¹ pieni¹dze?! — wrzasnê³a.— Bo¿e œwiêty, wszystko przepi³! Przecie¿ dwanaœcie rubli by³o w kufrze.— I naraz z wœciek³oœci¹ z³apa³a go za w³osy i wci¹gnê³a do pokoju.Marmie³adow robi³ wszystko, ¿eby jej nie przeszkadzaæ, pe³zn¹c za ni¹ pokornie na klêczkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]