[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak więc skok w Plejady, dokądludzie jeszcze nie docierali, będzie naszym kolejnym zadaniem. - Ja lecę "Pożeraczem Przestrzeni" - zakończyła Wiera.- Ewakuacji gości z Ory i wysłania statków na Ziemię podejmie się szanownyMarcin Julianowicz. Spychalski uśmiechnął sięniewesoło. - Miałem nadzieję, że i mnie, staruszka,zabierzecie ze sobą w daleki rejs.Ale widzę, że trzeba będzie dożyć ostatnichlat jako dozorca tej planetki. - Nie jako dozorca, alejako przedstawiciel ludzkości na wysuniętej gwiezdnej placówce.A my będziemykontynuować pańskie poszukiwania. Po zakończeniunarady spytałem Romera: - Pan z nami, Pawle, czy na Ziemię? - W starożytności - odparł sucho - za główną cnotęmężczyzny uważano umiejętność walki z wrogiem."Pożeracz Przestrzeni" ma zadanieszczególne: zwiad na terytorium wroga.Straciłbym dla siebie szacunek, gdybymnie wykorzystał możliwości wykazania się odwagą godną mężczyzny! Wydaje mi się, że mógłby powiedzieć to samo mniejzawiłym stylem. Kolejno odlatywały statki na Altair,Aldebarana, Capellę, Fomalhaut, aż wreszcie nastała kolej na odlot mieszkańcówWegi. Noc przed rozstaniem z Fiolą spędziłem w jejparku pod smętnym blaskiem sztucznego księżyca.Przeważnie milczeliśmy.W tymmilczeniu było coś tak lirycznie ziemskiego, że mój smutek zamienił się wrozpacz.To była pierwsza noc, w czasie której Fiola nie wypytywała mnie ani onaukę, ani o kosmos, ani też o nasze porządki społeczne, czy też statkigwiezdne.Intymnie głupia noc, prawdziwa noc zakochanych. Przed świtem Fiola wstała. -Zapala się słońce, Eli.Muszę iść.Zobaczymy się w porcie kosmicznym. Wieczorem do bazy gwiazdolotów zajeżdżały kolejnoautobusy, z których wypryskiwały świecące kolumny Wegan.Przytłumione, uroczysteświatło, płynące z ciał mieszkańców Wegi, zalało cały port.Poszedłem tam zLusinem i stałem na uboczu.Wielu Wegan poznawało mnie i powitalnie błyskałooczami. Potem zjawiła się Fiola.Ruszyłem ku niej, aona błyskawicznie przypłynęła do mnie. - Obiecałeśprzyjechać - przypomniała.- A jeżeli nie będę mógł, przyjedziesz ty. Po jej odlocie chodziłem długo po Orze wraz z Lusinem. - Jesteś biologiem - powiedziałem.- Wiesz, że miłośćjest jednym z bodźców do przedłużenia gatunku.Czy może istnieć miłość, kiedy otym bodźcu nie może być mowy? Jeżeli dwie istoty tak różnią się od siebie, żenie mogą mieć wspólnego potomstwa.Czy takie dwie istoty mają prawo kochaćsię? Lusin rozumiał mnie znacznie lepiej, niż mogłemprzypuszczać. - Miłość - przedłużenie gatunku, tak.Tak się zaczynało.Będzie inaczej.Miłość - wspólnota dusz.Wyższe stadium. - Okazuje się - powiedziałem gorzko - że stałem sięprzypadkiem pionierem nowej, wyższej formy uczucia: jedności pokrewnych duszWszechświata.Mnie pierwszemu przypadło w udziale pokochać istotę biologicznieobcą. - Tak, Eli.Pierwsze kroki.Dziś obce.Jutrozwykłe. - Jutro będzie twój kopalny bóg z głową sokołapowiedziałem ze złością.- Na nic więcej wasza biologia się nie zdecyduje. Następnego dnia flotylla trzech statków odlatywała zAniołami na Hiady.Załadunek skrzydlatych odbywał się przy akompaniamenciekrzyków, łopotu skrzydeł i skowytów.Znajome Anioły rzucały się nam na szyje,potęgując zamieszanie swymi płaczami i narzekaniami. Nagle w skrzydlatym tłumie pojawił się Trub iroztrąciwszy pobratymców pomknął ku nam z rykiem.Krzyczał nie wiadomo dlaczegotylko do mnie: - Eli! Eli! Eli! Objął mnie skrzydłami i zabulgotał straszliwym głosem: - Nie pojadę! Chcę z ludźmi, tylko z ludźmi! Andrepróbował przemówić do rozsądku awanturującemu się Aniołowi, ale Trub krzyczałcoraz głośniej: - Pojadę z ludźmi! Nie chcę do siebie! Lusin miał łzy w oczach i czule gładził lśniące piórakrzykacza. - Dobry - szeptał.- Cudowny.Najlepszy. Odszukałem Spychalskiego i powiedziałem, co siędzieje. - Chcecie wziąć Anioła z sobą? A na diabła wamAnioł? - zdumiał się Spychalski. - Proszę na niegospojrzeć - powiedziałem.Przecież to piękny okaz.Jakie on wrażenie wywrze naZiemi! Zresztą przywiązał się do nas nie mniej niż my do niego.Ponadto niecierpi swoich pobratymców. Spychalski wywołał Wierę.Przekazał jej życzenie Truba i nasze, a od siebie dodał, że prosi o to samo. - Możecie zabrać Truba - powiedziała i wyłączyła się. Pomknąłem ku swoim krzycząc już z daleka, że sprawazałatwiona.Trub ma piekielnie mocne skrzydła i mało mi nie połamał kości. - Jestem twoim niewolnikiem - powiedział.Niewolnikiemna wieki, Eli! - Jesteś moim adiutantem - odparłem.-Adiutant jest kimś w rodzaju przyjaciela.Na prawach przyjaźni poproszę cię ojedną drobną przysługę. - Wszystko, co zechcesz.Jestem szczęśliwy, o potężny. - Wykąp się i zmieńodzież.W magazynach jest wiele anielskich szat, weź co najmniej tuzin na zapas.Trub natychmiast uniósł się w górę.Jak na swoją ogromną wagę latał wspaniale.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]