[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bleys! - wykrztusi³em.- Dwie lub trzy mile przed nami jest rozga³êzienie! Prawa odnoga prowadzi do rzeki Oisen, p³yn¹cej do morza.To nasza jedyna szansa! Ca³a dolina Garnath stoi w ogniu.Jedyna nadzieja w tym, ¿e dotrzemy do wody!Przytakn¹³.Biegliœmy dalej, ale ogieñ by³ szybszy.Dotarliœmy jednak do rozwidlenia, gasz¹c p³omienie na tl¹cym siê ubraniu, wycieraj¹c popió³ z oczu i wypluwaj¹c go z ust, przeczesuj¹c rêkami w³osy, kiedy zagnieŸdzi³y siê w nich p³omyki.- Jeszcze tylko æwieræ mili - powiedzia³em.Kilkakrotnie spada³y na mnie roz¿arzone ga³êzie, nie os³oniêta skóra pali³a mnie ¿ywym ogniem, a i te os³oniête czêœci cia³a mia³y siê nie lepiej.Biegliœmy przez p³on¹c¹ trawê wzd³u¿ d³ugiego zbocza i kiedy u podnó¿a dojrzeliœmy wodê, jeszcze przyspieszyliœmy kroku, choæ wydawa³o siê to niemo¿liwe.Wskoczyliœmy do rzeki, z ulg¹ zanurzaj¹c siê w ch³odn¹ toñ.Trzymaliœmy siê z Bleysem jak najbli¿ej siebie, walcz¹c z pr¹dem, który unosi³ nas krêtym nurtem rzeki Oisen.Spl¹tane konary drzew nad naszymi g³owami wygl¹da³y jak strop p³on¹cej katedry.Kiedy ³ama³y siê i spada³y prosto na nas, musieliœmy ratowaæ siê b³yskawicznym kraulem lub g³êbokim nurem pod powierzchniê.Wodê wokó³ pokrywa³y sycz¹ce, czarne szcz¹tki, a wystaj¹ce z niej g³owy niedobitków naszej armii wygl¹da³y jak p³ywaj¹ce orzechy kokosowe.Rzeka by³a ciemna i zimna, wkrótce rozbola³y nas rany, zaczêliœmy szczêkaæ zêbami i dygotaæ.Przebyliœmy dobre parê mil, zanim zostawiliœmy z ty³u p³on¹cy las i dotarliœmy do p³askiej, bezdrzewnej równiny biegn¹cej do morza.Pomyœla³em, ¿e to idealne miejsce dla Juliana, aby zaczaiæ siê na nas z ³ucznikami.Podzieli³em siê tym z Bleysem, który zgodzi³ siê z moj¹ opini¹, ale uzna³, ¿e niewiele mo¿emy na to poradziæ.Musia³em przyznaæ mu racjê.Tymczasem drzewa p³onê³y wokó³ nas, a my posuwaliœmy siê naprzód p³yn¹c i brodz¹c.Wydawa³o siê, ¿e minê³y ca³e godziny, ale w rzeczywistoœci musia³o up³yn¹æ znacznie mniej czasu, zanim moje obawy siê sprawdzi³y i spad³ na nas pierwszy grad strza³.Zanurkowa³em i pop³yn¹³em pod wod¹, a poniewa¿ p³yn¹³em z pr¹dem, uda³o mi siê przebyæ ca³kiem niez³y dystans, zanim znów wynurzy³em siê na powierzchniê.W tej samej chwili zaœwista³y mi ko³o uszu nastêpne strza³y.Nie mia³em pojêcia, jak d³ugi mo¿e byæ ten korytarz œmierci, ale nie pali³em siê do tego, aby wychodziæ na brzeg i sprawdzaæ.Wci¹gn¹³em g³êboko powietrze i ponownie da³em nura.Dotkn¹³em dna i wymacuj¹c drogê miêdzy kamieniami przesun¹³em siê jak mog³em najdalej, a potem skierowa³em siê do prawego brzegu, wypuszczaj¹c po drodze powietrze.Wychyli³em siê na powierzchniê, wzi¹³em g³êboki oddech i znów siê zanurzy³em, nie rozgl¹daj¹c siê przy tym zbytnio na boki.P³yn¹³em, a¿ zaczê³o rozsadzaæ mi p³uca, wtedy znów wyjrza³em.Tym razem nie mia³em szczêœcia i dosta³em strza³¹ w lewy biceps.Zdo³a³em zanurkowaæ i z³amaæ drzewce, a potem wyci¹gn¹³em grot i posuwa³em siê do przodu wyrzucaj¹c nogi ¿abk¹ i pomagaj¹c sobie ostro¿nymi ruchami prawej rêki.Wiedzia³em, ¿e kiedy znów siê wynurzê, zastrzel¹ mnie jak kaczkê.Zmusi³em siê wiêc do zostania pod wod¹, a¿ przed oczami zaczê³y mi lataæ czerwone plamki i pociemnia³o mi w g³owie.Musia³em wytrzymaæ chyba pe³ne trzy minuty.Za to kiedy tym razem wyjrza³em na powierzchniê, spotka³a mnie cisza.Ciê¿ko dysz¹c ruszy³em przez wodê do lewego brzegu i chwyci³em siê zwisaj¹cych wici.Rozejrza³em siê wokó³.Sta³o tu niewiele drzew i ogieñ dot¹d nie dotar³.Oba brzegi by³y puste, podobnie jak rzeka.Czy¿bym by³ jedynym, który ocala³? Wydawa³o mi siê to niemo¿liwe, Przecie¿ by³o nas jeszcze tylu, kiedy przystêpowaliœmy do ostatniego marszu.Bytem ledwo ¿ywy z wyczerpania i obola³y na ca³ym ciele.Czu³em siê, jakbym mia³ spalona skórê, lecz woda by³a tak zimna, ¿e trz¹s³em siê i sinia³em.Wiedzia³em, ¿e muszê szybko wyjœæ z rzeki, jeœli chcê utrzymaæ siê przy ¿yciu.Uzna³em jednak, ¿e staæ mnie na jeszcze parê podwodnych wycieczek, i postanowi³em odp³yn¹æ trochê dalej, zanim opuszczê bezpieczne g³êbiny.Jakimœ cudem zdo³a³em zanurkowaæ jeszcze czterokrotnie, nim poczu³em, ¿e za pi¹tym razem mogê ju¿ nie wyp³yn¹æ.Przywar³em wiêc do przybrze¿nej ska³y, z³apa³em oddech i wygramoli³em siê na brzeg.Nie poznawa³em tej okolicy, po¿ar jednak j¹ omin¹³.Na prawo sta³a gêsta kêpa krzewów, doczo³ga³em siê do niej, wpe³z³em do œrodka, upad³em na twarz i natychmiast zasn¹³em.Kiedy siê obudzi³em, niemal tego po¿a³owa³em.Bola³ mnie ka¿dy centymetr cia³a i by³em ciê¿ko chory.Le¿a³em tak bez ruchu przez d³ugie godziny, na wpó³ przytomny, a¿ wreszcie z najwy¿szym trudem dowlok³em siê do rzeki, ¿eby siê napiæ wody.Potem wróci³em do krzaków i znów zasn¹³em.By³em nadal ca³y obola³y, gdy wróci³a mi przytomnoœæ, ale ju¿ trochê silniejszy.Poszed³em do rzeki i z powrotem, a potem z pomoc¹ lodowatego Atutu przekona³em siê, ¿e Bleys ¿yje.- Gdzie jesteœ? - spyta³, gdy nawi¹za³em kontakt.- Sam nie wiem - odpar³em.- Cieszê siê, ¿e w ogóle jeszcze jestem.Chyba gdzieœ w pobli¿u morza.S³yszê w oddali fale i rozpoznajê zapach.- Jesteœ nad rzek¹?- Tak.- Na którym brzegu?- Na lewym, patrz¹c w stronê morza.Pó³nocnym.- Zostañ tam i nie ruszaj siê z miejsca.Wyœlê kogoœ po ciebie.Zbieram nasze rozrzucone si³y.Mam ju¿ ponad dwa tysi¹ce ¿o³nierzy i z ka¿d¹ chwil¹ ta liczba siê powiêksza.Julian zostawi³ nas na razie w spokoju.- Dobrze - powiedzia³em i zosta³em w miejscu, u³o¿ywszy siê do snu.Us³ysza³em jakiœ ruch w krzakach i usiad³em zaniepokojony.Rozsun¹³em paprocie i wyjrza³em.By³y to trzy czerwone wielkoludy.Poprawi³em rynsztunek, wyg³adzi³em ubranie, przeczesa³em rêk¹ w³osy, stan¹³em wyprostowany, choæ mia³em nieco miêkkie kolana, odetchn¹³em parê razy g³êboko i wyszed³em.- Jestem tutaj - oznajmi³em
[ Pobierz całość w formacie PDF ]