[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili, jak siê zdawa³o, podj¹³ jak¹œ decyzjê i zamruga³.Jego skóra, mokra od deszczu, by³a b³yszcz¹ca i nienaturalna jak twarz porcelanowej figurki.Wydawa³ siê skurczony i pomarszczony, jak cz³owiek wracaj¹cy do zdrowia po ciê¿kiej chorobie.- Dobrze siê czujesz, czy z Paige wszystko w porz¹dku? - spyta³a Kathy, wchodz¹c do holu za Vikiem.Marty przekroczy³ z wahaniem próg i zatrzyma³ siê przy otwartych drzwiach.- No co? Martwisz siê, ¿e zabrudzisz pod³ogê? Wiesz, ¿e Kathy uwa¿a mnie za beznadziejnego ba³aganiarza, wszystko oklei³a w domu scotchem! WchodŸ, wchodŸ.Marty wci¹¿ stoj¹c w bezruchu, spojrza³ ponad ramieniem Vica w stronê salonu, a nastêpnie w górê, ku szczytowi schodów.Mia³ na sobie czarny p³aszcz przeciwdeszczowy zapiêty pod szyjê, zbyt du¿y jak na niego, co miedzy innymi sprawia³o, ¿e Marty wygl¹da³, jakby by³ skurczony.W chwili gdy Vic pomyœla³, ¿e jego s¹siad jest chorobliwie milcz¹cy, ten nagle siê odezwa³:- Gdzie dzieciaki?- Wszystko w porz¹dku - zapewni³ go Vic - s¹ bezpieczne.- Potrzebujê ich - powiedzia³ Marty.- Jego g³os nie by³ ju¿ chrapliwy, jak poprzednio, ale drewniany.- Potrzebujê ich.- Na litoœæ bosk¹, stary, czy nie mo¿esz posiedzieæ z nami chwilê i opowiedzieæ nam, co.- Potrzebujê ich teraz - upiera³ siê Marty - s¹ moje.W koñcu Vic Delorio doszed³ do wniosku, ¿e ten g³os by³ nie tyle drewniany, co starannie kontrolowany, jakby Marty dusi³ w sobie gniew, przera¿enie czy jakieœ inne silne uczucie i ba³ siê, ¿e straci panowanie nad sob¹.Dr¿a³ nieznacznie.Niektóre krople deszczu na jego twarzy mog³y byæ potem.Zbli¿aj¹c siê, Kathy spyta³a:- Marty, co siê dzieje?Vic chcia³ zapytaæ o to samo.Marty Stillwater by³ zazwyczaj takim luŸnym facetem, zrelaksowanym, sk³onnym do uœmiechu, teraz sta³ w progu sztywny i spiêty.Cokolwiek zdarzy³o siê tej nocy, musia³o pozostawiæ g³êboki uraz w jego psychice.Zanim Marty zdo³a³ odpowiedzieæ, na koñcu holu, przy wejœciu do salonu, ukaza³y siê Charlotte i Emily.Musia³y wœlizn¹æ siê w swoje p³aszczyki przeciwdeszczowe w chwili, gdy us³ysza³y g³os ojca.Zbli¿aj¹c siê, zapina³y guziki.G³os Charlotte dr¿a³, gdy spyta³a:- Tata?Na widok córek oczy Marty’ego zasz³y ³zami.Kiedy Charlotte siê odezwa³a, zrobi³ krok do przodu, tak ¿e Vic móg³ zamkn¹æ drzwi.Dzieci przebieg³y obok Kathy.Marty przyklêkn¹³ na pod³odze przedpokoju, a one wpad³y w jego ramiona z takim impetem, ¿e prawie go przewróci³y.Kiedy ca³a trójka obejmowa³a siê nawzajem, dziewczynki mówi³y jedna przez drug¹:- Nic ci nie jest, tato? Tak siê ba³yœmy.Nic ci nie jest? Kocham ciê, tato.By³eœ paskudnie poplamiony krwi¹.Powiedzia³am jej, ¿e to nie by³a twoja krew.Czy to by³ w³amywacz, czy pani Sanchez, czy oszala³a, czy to listonosz oszala³, kto oszala³, czy nic ci nie jest, czy mamie nic nie jest, czy ju¿ po wszystkim, dlaczego mili ludzie nagle szalej¹?W³aœciwie mówili wszyscy jednoczeœnie, bo Marty wci¹¿ powtarza³:- Moja Charlotte, moja Emily, moje dzieciaki.Kocham was, tak bardzo was kocham, nie pozwolê, by znów was ukradziono, nigdy wiêcej.Ca³owa³ ich policzki, czo³a, obejmowa³ je mocno, g³adzi³ ich w³osy dr¿¹c¹ rêk¹, i w ogóle zachowywa³ siê tak, jakby nie widzia³ ich przez ca³e wieki.Kathy uœmiecha³a siê i p³aka³a cicho, ocieraj¹c ³zy ¿Ã³³t¹ œcierk¹.Vic uwa¿a³, ¿e spotkanie jest wzruszaj¹ce, ale nie by³ nim tak poruszony jak jego ¿ona, czêœciowo dlatego, ¿e Marty wygl¹da³ i mówi³ w szczególny sposób, jednak inaczej ni¿ cz³owiek, który walczy³ w swoim domu ze zbrodniarzem - jeœli tak naprawdê by³o - ale po prostu.no có¿, w³aœnie dziwnie.Osobliwie.To, co mówi³ Marty, by³o jakieœ niesamowite:- Moja Emily, Charlotte, moje, œliczne jak na tym waszym zdjêciu, moje, bêdziemy razem, to moje przeznaczenie.Ton jego g³osu te¿ by³ inny ni¿ zwykle, zbyt dr¿¹cy, zbyt niecierpliwy, jeœli za³o¿yæ, ¿e by³o ju¿ po wszystkim - policja przecie¿ odjecha³a.Afektowany.Dramatyczny.Zbyt dramatyczny.Zdawa³o siê, ¿e odgrywa rolê na scenie, próbuj¹c za wszelk¹ cenê przypomnieæ sobie, co ma w danym momencie powiedzieæ.Wszyscy uwa¿ali, ¿e artyœci s¹ dziwni, zw³aszcza pisarze, i gdy Vic spotka³ po raz pierwszy Martina Stillwatera, spodziewa³ siê, ¿e bêdzie on ekscentrykiem.Ale Marty rozczarowywa³ pod tym wzglêdem: by³ najnormalniejszym, najbardziej zrównowa¿onym s¹siadem, jakiego mo¿na by³o sobie wymarzyæ.Do tej chwili.Podnosz¹c siê i tul¹c swoje córki, Marty powiedzia³:- Musimy iœæ.- Odwróci³ siê w stronê drzwi frontowych.Vic zawo³a³:- Poczekaj sekundê, Marty, nie mo¿esz wypaœæ st¹d ot tak sobie, stary, kiedy jesteœmy tacy ciekawi i w ogóle.Marty puœci³ Charlotte tylko na chwile, ¿eby otworzyæ drzwi.Ponownie z³apa³ j¹ za rêkê, gdy do przedpokoju wtargn¹³ ze œwistem wiatr i poruszy³ wisz¹c¹ na œcianie makatk¹ w ramce, przedstawiaj¹c¹ ptaki i wiosenne kwiaty.Kiedy wyszed³ bez s³owa, Vic zerkn¹³ na Kathy i zobaczy³, ¿e jej wyraz twarzy siê zmieni³.Na jej policzkach wci¹¿ œwieci³y ³zy, ale oczy mia³a suche i wygl¹da³a na zaskoczon¹.„Wiêc nie tylko ja tak to widzê” - pomyœla³.Wyszed³ przed dom i zobaczy³, ¿e Marty zszed³ ju¿ z ganku i kierowa³ siê w stronê ulicy, gnany wiatrem i deszczem.Trzyma³ dziewczynki za rêce.Powietrze by³o zimne.Œpiewa³y ¿aby, ale ich pieœni brzmia³y nienaturalnie, zimno i metalicznie niczym zgrzyt po³amanych przek³adni w zamarzniêtej maszynerii.Ten odg³os sprawi³, ¿e Vic zapragn¹³ wejœæ z powrotem do œrodka, usi¹œæ przy kominku i wypiæ du¿o kawy z brandy.- Cholera, poczekaj chwilê!Marty odwróci³ siê i spojrza³, Charlotte i Emily tuli³y siê do jego boków.- Jesteœmy twoimi przyjació³mi, chcemy pomóc - powiedzia³ Vic.- Cokolwiek siê wydarzy³o, chcemy pomóc.- Nic nie mo¿esz zrobiæ, Victor.- Victor? Cz³owieku, wiesz przecie¿, ¿e nienawidzê imienia Victor, nikt mnie tak nie nazywa, nawet moja siwiuteñka matka, jeœli wie, co dla niej dobre.- Przepraszam.Vic.Jestem po prostu.mam mnóstwo na g³owie.- Znów skierowa³ siê w stronê ulicy, dzieci za nim.Tu¿ przy furtce sta³ zaparkowany samochód.Nowy buick.Wygl¹da³ w deszczu, jakby by³ pokryty klejnotami.Silnik pracowa³.Œwiat³a w³¹czone.By³ pusty.Vic zbiega³ z ganku.Dogoni³ ich.- Czy to twój samochód?- Tak - odpowiedzia³ Marty.- Od kiedy?- Kupi³em go dzisiaj.- Gdzie jest Paige?- W³aœnie idziemy siê z ni¹ spotkaæ.- Twarz Marty’ego by³a trupio blada.Widaæ by³o, ¿e ca³y siê trzêsie, a jego oczy wygl¹da³y dziwnie w blasku lamp ulicznych.- S³uchaj, Vic, dzieciaki przemokn¹ do suchej nitki.- Jeœli ktoœ przemoknie, to tylko ja - powiedzia³ Vic.- Maj¹ p³aszcze przeciwdeszczowe.Paige nie ma w domu?- Ju¿ wysz³a.- Marty zerkn¹³ zaniepokojony na swój dom, po drugiej stronie ulicy, gdzie okna na parterze i pierwszym piêtrze wci¹¿ jarzy³y siê œwiat³em.Mamy siê z ni¹ spotkaæ.- Pamiêtasz, co mi powiedzia³eœ.- Vic, proszê.- Sam prawie o tym zapomnia³em, ale jak szed³eœ w stronê furtki, to sobie przypomnia³em.- Musimy ju¿ iœæ, Vic.- Powiedzia³eœ mi, ¿ebym nikomu nie powierza³ dzieciaków, jeœli nie bêdzie mu towarzyszyæ Paige.Nikomu.Pamiêtasz, co powiedzia³eœ?Marty zniós³ dwie du¿e walizy na dó³, do kuchni.Berettê wetkn¹³ za pasek spodni.Uciska³a go nieprzyjemnie w brzuch.Mia³ na sobie luŸny we³niany sweter z wizerunkiem renifera, który zas³ania³ broñ.Czerwono-czarn¹ kurtkê narciarsk¹ zostawi³ odpiêt¹, móg³ wiêc bez trudu siêgn¹æ po broñ, wystarczy³o tylko wypuœciæ z r¹k torby.Paige wesz³a za nim do kuchni.Nios³a jedn¹ walizkê i strzelbê mossberga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]