[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nic, drobiazg — odpar³am uprzejmie.— Myœla³am, ¿e przyjaciel zarazi³ pana swoimi metodami.Mo¿e byæ jutro.zaraz, chwileczkê.Jest takie miejsce, w którym z koniecznoœci bywam codziennie o tej samej godzinie.Po prostu wychodzê z pracy.Nie zamierzam nigdzie lataæ nadprogramowo dla przyjemnoœci tych szaleñców.— Mo¿e byæ jutro o siedemnastej w kawiarni na rogu Marsza³kowskiej i Królewskiej.Ko³o sklepu z plastykami.— Proszê uprzejmie.Jutro o siedemnastej.— Zaraz, chwileczkê.Jak pan bêdzie wygl¹da³?— Ja pani¹ poznam.Ale, jeœli pani sobie ¿yczy.Wysoki, czarny, w szarym ubraniu.Dusza mi siê gwa³townie wzdrygnê³a.Ilu¿ ich jest, u diab³a, takich samych? Wysokich, czarnych i w szarym ubraniu?—.i w okularach.— Ach, pan nosi okulary?.— Zasadniczo nie noszê, ale wyj¹tkowo w³o¿ê.— ¯eby mnie uczciæ?— Mo¿e raczej jako znak rozpoznawczy.— To bardzo mi³o z pana strony.Wobec tego do jutra.Czekam z utêsknieniem.— Aha, jeszcze jedno.Zechce pani przyj¹æ.— rzeczowy g³os w telefonie nape³ni³ siê nagle jadowit¹ s³odycz¹ i zabrzmia³ szczególnie dobitnie —.serdeczne pozdrowienia od pani.— i wymieni³ nazwisko.Znów mnie zastrzeli³.Co to za nowa szopka? Nazwisko znane, ale bez zwi¹zku ze mn¹.— A kto to jest ta pani? — spyta³am ze zdumieniem, którego nie zamierza³am ukrywaæ.— S³owo panu dajê, ¿e takiej nie znam.— Wybaczy pani, jestem zmuszony siê wy³¹czyæ.Przepraszam, do widzenia.— Do widzenia — powiedzia³am mimo woli, na nowo zaskoczona i zaintrygowana.Nie, no, oni mnie do grobu wpêdz¹.Jak d³ugo bêdzie trwa³ ten cudaczny galimatias? Znów przesta³am cokolwiek rozumieæ.Podejrzewa³am g³upi kawa³.Na wszelki wypadek zajrza³am o pi¹tej do kawiarni, ale ¿adnego odpowiedniego faceta tam nie by³o.Kawa³, oczywiœcie.Dobrze, ¿e siê tak inteligentnie umówi³am.Tynki skuwaæ przestali i nic nie zag³usza³o dŸwiêku telefonu.Z nadziej¹, ¿e znów bêdzie coœ dziwnego, podnios³am s³uchawkê.I nie zawiod³am siê.— Najmocniej pani¹ przepraszam — us³ysza³am ten sam g³os co wczoraj — ¿e nie mog³em przybyæ na umówione spotkanie.Doprawdy, jest mi ogromnie przykro.— Drobiazg, nic nie szkodzi — odpar³am.— Niech pan uprzejmie chwilê zaczeka, wezmê sobie papierosa.Wziê³am papierosa i wróci³am do telefonu.— Ale skoro pan nie przyby³ — powiedzia³am — to niech pan przynajmniej teraz cokolwiek wyjaœni.Niech mi pan powie, na litoœæ bosk¹, kto to jest ta pani, której nazwisko pan wymieni³? Nie znam takiej pani i nigdy w ¿yciu o niej nie s³ysza³am.— Niestety, nie jestem upowa¿niony do udzielenia pani odpowiedzi na to pytanie.— Nie widzê w tym ¿adnego sensu.Panie, co to wszystko ma znaczyæ? O co tu chodzi?— Nie jestem upowa¿niony do udzielania wyjaœnieñ.— To niech pan chocia¿ powie, dlaczego to pan do mnie dzwoni, a nie ten pañski dziwny przyjaciel?— Widzi pani, ja jestem niejako podw³adnym mojego przyjaciela i za³atwienie tego rodzaju sprawy mo¿na by zaliczyæ do moich obowi¹zków.Masz ci los, minister siê znalaz³, kurczê blade.— Jeszcze raz pani¹ najmocniej przepraszam.Wiadomoœæ, któr¹ mia³em pani przekazaæ, jest ju¿ nieaktualna.Otrzyma j¹ pani drog¹ oficjaln¹.— Niech pan chocia¿ powie kiedy, bo mogê wpaœæ w rozstrój nerwowy od tego oczekiwania — powiedzia³am z³oœliwie.— Nie jestem upowa¿niony do udzielania dalszych wyjaœnieñ.„P³yta mu siê zaciê³a” — pomyœla³am z wœciek³oœci¹.—.a teraz, niestety, muszê ju¿ koñczyæ rozmowê.Pani wybaczy.Istny Wersal, tylko tyle, ¿e w domu wariatów.By³am zmuszona zaj¹æ siê moim remontem i przez kilka dni mia³am urwanie g³owy.Czu³am siê nieco zaniepokojona mo¿liwoœci¹ ewentualnego zaaresztowania mnie w momencie, kiedy mój dom przedstawia³ najgorsze pobojowisko.Na szczêœcie remont siê skoñczy³, a ja ci¹gle jeszcze przebywa³am na wolnoœci.I wtedy w³aœnie nadesz³a chwila najokropniejsza ze wszystkich.Zadzwoni³ do mnie jeden z przyjació³, którego nie widzia³am od urlopu.— Coœ ty najlepszego narobi³a? — spyta³ bez wstêpów.— Ju¿ kompletnie na g³owê upad³aœ? Du¿o siê po tobie mog³em spodziewaæ, ale tego, to ju¿ doprawdy nie.Ha! Bojowy rumak w mojej duszy poderwa³ siê na dŸwiêk pobudki.— Kochany! Z³oty! — wykrzyknê³am.— Mów natychmiast, co ty wiesz!— Du¿o wiem, ostatecznie znam parê osób.Po jak¹ cholerê zrobi³aœ takie potworne zamieszanie?— Ale¿, skarbie drogi, to nie ja.Ja w ogóle nic z tego wszystkiego nie rozumiem.Mo¿e wreszcie ty mi cokolwiek wyt³umaczysz.— Ja bym wola³, ¿ebyœ to ty mi wyt³umaczy³a.Kiedy masz czas? Mo¿esz przyjœæ jutro o pierwszej do Bristolu?Przysz³abym wszêdzie o ka¿dej porze, ¿eby siê wreszcie czegoœ dowiedzieæ.Ju¿ przed pierwsz¹ twardo czeka³am w Bristolu na parterze.ZaprzyjaŸniony cz³owiek wszed³, spojrza³ na mnie i pokiwa³ g³ow¹ z politowaniem.— Jak siê czujesz? — spyta³ troskliwie.— Nie masz gor¹czki? Nie dostrzegasz u siebie jakichœ dziwnych objawów? Muszê ci siê przyznaæ, ¿e siê powa¿nie obawiam o stan twojego umys³u.— Przestañ siê wyg³upiaæ i usi¹dŸ.I mów.— Co mam mówiæ?— To, co wiesz.Mo¿e na przyk³ad wiesz, kto to jest ta pani, od której jadowitym g³osem przys³ano mi pozdrowienia? — i wymieni³am nazwisko.Przyjaciel spojrza³ nagle na mnie bystro, a potem odwróci³ wzrok.— Wiem, kim jest ta pani — powiedzia³ powoli i na chwilê zamilk³.Czeka³am w napiêciu.Siêgn¹³ po papierosa, zapali³ i zacz¹³ dalej.— Kim by³ ojciec tej pani, to bez w¹tpienia wiesz?— Ach, wiêc to jednak jego córka? Tak przypuszcza³am, ale to mi nic nie wyjaœnia.Co ja mam z ni¹ wspólnego?Przyjaciel znów popatrzy³ na mnie dziwnym wzrokiem.— Powiem ci to, co wiem, a resztê sobie sama wydedukujesz.Zna³em kiedyœ tê pani¹ jeszcze w jej panieñskich czasach.Bardzo dobrze j¹ zna³em.Znów zamilk³ i spojrza³ w dal w zamyœleniu.Nie patrz¹c na mnie, zacz¹³ opowiadaæ dalej.Streszcza³ mi biografiê tej pani, a ja s³ucha³am w milczeniu i mroki tajemnicy zaczê³y siê wreszcie rozpraszaæ.No tak, moja genialna przyjació³ka mia³a jasnowidzenie: babka siedzia³a.Dwa rozbite ma³¿eñstwa i to rozbite z wielkim hukiem.Zwi¹zek od kilku lat.podrywacz du¿ej klasy.no i babka z ostrym charakterem.— I po diab³a tyœ siê w to wpl¹ta³a? — zakoñczy³ z wyrzutem.— Na co ci to by³o? To jest zwi¹zek, który siê pewnie skoñczy ma³¿eñstwem, a tyœ siê wpakowa³a w sam œrodek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]