[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nasza znajoma.— Myœlisz, ¿e móg³ tu przyjechaæ dla tej Evy?Grady jedz¹c ciasto, spojrza³ na zdjêcie le¿¹ce na stole i odpêdzi³ od siebie tê myœl.— Nie.Mowy nie ma.— Dlaczego? — dopytywa³ siê chudy.— No, choæby dlatego, ¿e nie jest w jej typie.Ca³a trójka znowu siê rozeœmia³a.Wendell Riggins zachichota³ razem z nimi, chocia¿ sam nie wiedzia³, dlaczego.— Jak to, nie w jej typie? — spyta³ Smoote.Grady od³o¿y³ widelec.— Nie chcê raniæ twoich uczuæ, czy coœ, no i nawet nie znam tego faceta ze zdjêcia, ale wygl¹da mi na trochê zniewieœcia³ego.Nie uwa¿asz, Smokey?Smokey przytakn¹³.— Ch³opcy, prawda jest taka, ¿e Eva tylko rzuci³aby na niego okiem i wrzuci³a do wody.Znowu siê rozeœmiali.— No, chyba wiesz, co mówisz — powiedzia³ Smoote i znowu spojrza³ z ukosa na Idgie.— Taaa, takie jest ¿ycie! — ci¹gn¹³ Grady.Mrugn¹³ do Idgie i Smokeya.— Z tego, co wiem, szybkie z was ch³opaki.— Te¿ tak s³ysza³em — zachichota³ Smokey.Grady odchyli³ siê na krzeœle i poklepa³ po brzuchu.— No, chyba bêdziemy siê ju¿ zbieraæ.Musimy jeszcze za³atwiæ parê rzeczy, zanim zrobi siê ciemno.– I z powrotem w³o¿y³ zdjêcie do kieszeni.Kiedy wszyscy wstali, Riggins powiedzia³:— Dziêki za ciasto, pani.— Idgie.— Pani Idgie, ciasto by³o przepyszne, dziêkujemy raz jeszcze.— Proszê bardzo.Grady wzi¹³ z pó³ki kapelusz.— Jeszcze siê z nimi zobaczycie.Przyprowadzê ich jutro na i pieczeñ.— Dobrze.Bêdzie nam bardzo mi³o.Grady odwróci³ siê i spojrza³ w stronê zaplecza.— A przy okazji, gdzie jest Ruth?— Pojecha³a do mamy.Mama bardzo choruje.— S³ysza³em — powiedzia³ Grady.— Bardzo mi przykro.No, to do jutra.I skierowali siê do drzwi.Chocia¿ by³o dopiero wpó³ do pi¹tej po po³udniu, niebo by³o ju¿ metalicznie szare z srebrnymi smugami ci¹gn¹cymi na pó³noc, a zimowy deszcz, który w³aœnie zacz¹³ padaæ, by³ tak rzadki i zimny jak woda z lodem.Drzwi obok, wystawa salonu piêknoœci Opal ju¿ by³a udekorowana migaj¹cymi œwi¹tecznymi lampkami, których œwiate³ka odbija³y siê na mokrym chodniku.W œrodku pomocnica Opal zamiata³a pod³ogê, a z radia p³ynê³a œwi¹teczna muzyka.Opal w³aœnie koñczy³a czesaæ swoj¹ ostatni¹ klientkê, pani¹ Vestê Adcock, która tego wieczoru wybiera³a siê na bankiet L & N w Birmingham.Dzwoneczki na drzwiach zadzwoni³y, kiedy wszed³ Grady ze swoimi towarzyszami.Grady przybra³ swój oficjalny ton.— Opal, czy mo¿emy chwilê z tob¹ porozmawiaæ?Vesta Adcock, przera¿ona, podnios³a g³owê i œcisnê³a kwiecisty kitel, w który by³a ubrana, krzycz¹c:— CO JEST?!Opal, równie przera¿ona, podnios³a wzrok i podbieg³a do Grady’ego z zielonym grzebieniem w rêku.— Nie wolno ci tu wchodziæ, Grady Kilgore, to salon piêknoœci! Nie wpuszczamy tu mê¿czyzn.Co siê z tob¹ dzieje? Pomiesza³o ci siê w g³owie? No, wynoœ siê, wynoœ siê! Coœ takiego!Grady, który mia³ metr dziewiêædziesi¹t, i pozostali dwaj mê¿czyŸni, wpadaj¹c na siebie, wycofali siê do drzwi i wypadli na chodnik.Opal z wœciek³oœci¹ patrzy³a na nich przez zaparowane okno.Grady schowa³ z powrotem zdjêcie Franka Bennetta do kieszeni i powiedzia³:— No, tu nie by³ na pewno.Ca³a trójka postawi³a ko³nierze i skierowa³a siê w stronê torów.KAWIARNIA WHISTLE STOPWHISTLE STOP, ALABAMA21 grudnia 1930Trzy dni po tym, jak dwaj mê¿czyŸni z Georgii po raz pierwszy przyjechali do miasteczka, pytaj¹c o Franka Bennetta, chudy, Curtis Smoote, wszed³ sam do kawiarni i zamówi³ kolejny kawa³ek pieczeni i sok pomarañczowy.Ruth przynios³a zamówienie i powiedzia³a:— Zje mi pan ca³¹ pieczeñ.Dzisiaj zjad³ pan ju¿ trzy kawa³ki!Spojrza³ na ni¹ z ukosa i odpar³ swym wysokim, nosowym g³osikiem:— Niech pani usi¹dzie.Idgie rozejrza³a siê po sali, zobaczy³a, ¿e nie ma t³umu i usiad³a naprzeciw niego.Spojrza³ na ni¹ surowo i ugryz³ kês kanapki.— Co tam u pana? — spyta³a Idgie.— Znalaz³ pan ju¿ tego faceta?Tym razem to Smoote rozejrza³ siê po sali, po czym przechyli³ siê nad sto³em z min¹ ostr¹ jak ¿yletka.— Nie nabierzesz mnie, panieneczko.Wiem, kim jesteœ.Niech ci siê nie zdaje, ¿e mo¿esz mnie robiæ w konia.Musia³abyœ siê mocno wysilaæ, ¿eby wykiwaæ Curtisa Smoote’a.Tak jest, kiedy wesz³aœ tu po raz pierwszy, wiedzia³em, ¿e gdzieœ ciê ju¿ widzia³em, ale nie mog³em sobie przypomnieæ.Wykona³em wiêc parê telefonówi wczoraj w nocy mi siê przypomnia³o.Odchyli³ siê z powrotem i wróci³ do jedzenia, nie spuszczaj¹c wzroku z Idgie.Idgie, nawet nie mrugn¹wszy okiem, czeka³a, a¿ zacznie znowu mówiæ.— Ten Jake, który pracowa³ dla Bennetta, zezna³ pod przysiêg¹, ¿e jacyœ ludzie pasuj¹cy opisem do ciebie i tego wielkiego, czarnego byka, którego trzymasz na ty³ach, przyszli ca³¹ band¹ i zabrali Bennettowi ¿onê, i ¿e ten czarnuch grozi³ Bennettowi no¿em.Wyj¹³ z kanapki kawa³ek ciemnego miêsa, od³o¿y³ go na talerz i spojrza³ na niego.— Poza tym, tamtego dnia by³em z paroma osobami u fryzjera na zapleczu i wszyscy s³yszeliœmy, jak grozi³aœ, ¿e go zabijesz.Je¿eli ja to pamiêtam, to mo¿esz byæ pewna, ¿e i oni te¿.Wielkimi haustami wypi³ napój i wytar³ usta papierow¹ serwetk¹.— Nie mogê powiedzieæ, ¿eby Frank Bennett by³ jakimœ moim dobrym kumplem.o, nie.Moja najstarsza dziewucha przez niego mieszka z dzieciakiem w szopie pod lasem.S³ysza³em te¿, co siê wyprawia³o u niego w domu.I œmiem twierdziæ, ¿e s¹ tacy, którzynie uroni¹ ani jednej ³zy, gdyby siê okaza³o, ¿e nie ¿yje.Ale coœ mi siê widzi, panieneczko, ¿e bêdziesz mia³a ca³¹ masê k³opotów, poniewa¿ fakt, ¿e grozi³aœ mu dwukrotnie, jest zawarty w oficjalnym raporcie i mogê ci powiedzieæ ju¿ teraz, ¿e to nie wygl¹da najlepiej.Mówimy tu, panieneczko, o morderstwie.o z³amaniu prawa.A to nikomu nie ujdzie na sucho.Odchyli³ siê i przybra³ swobodny ton.— Oczywiœcie, mówi¹c tylko hipotetycznie, gdybym by³ na twoim miejscu, kombinowa³bym, ¿e najlepiej bêdzie, jak to cia³o nigdy nie zostanie odnalezione.Tak, tak by by³o najlepiej.i wszystko, co do niego nale¿a³o.Nie by³oby dobrze, gdyby ktoœ móg³ udowodniæ, ¿e Frank Bennett w ogóle tu by³, rozumiesz, i kombinowa³bym sobie, znaczy siê, gdybym by³ bystrym facetem, ¿e wa¿ne jest, ¿eby niczego nie znaleŸli.Zerkn¹³ na Idgie, ¿eby sprawdziæ, czy go s³ucha.S³ucha³a.— Tak jest, to by by³o fatalnie, bo musia³bym tu wróciæ i zaaresztowaæ ciebie i tego twojego czarnucha jako podejrzanych.Strasznie nie chcia³bym tu wracaæ po ciebie, ale bêdê musia³, bo reprezentujê prawo i przysiêga³em, ¿e go nie z³amiê.Nie mo¿na postêpowaæ niezgodnie z prawem.Rozumiesz?— Tak, proszê pana — odrzek³a Idgie.Powiedziawszy, co mia³ do powiedzenia, wyj¹³ z kieszeni dwudziestopiêciocentówkê, rzuci³ j¹ na stó³, w³o¿y³ kapelusz i powiedzia³, wychodz¹c:— Oczywiœcie Grady mo¿e mieæ racjê.Mo¿liwe, ¿e Bennett nied³ugo pojawi siê w domu.Ale ja nie bêdê czeka³ z za³o¿onymi rêkami.„GAZETA VALDOSTY”7 stycznia 1931Zaginiony mê¿czyzna prawdopodobnie nie ¿yjePoszukiwania Franka Bennetta, lat 38, mieszkañca Valdosty, który wyszed³ z domu wczesnym rankiem 13 grudnia zesz³ego roku, zosta³y oficjalnie zakoñczone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]