[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Richard wyci¹gn¹³ zza pasa nó¿ £owczyni.- Czy to siê nada? - spyta³.- Tak, tak - odpar³ hrabia, odbieraj¹c mu nó¿.- Uklêknij - poleci³ scenicznym szeptem Tooley, wskazuj¹c pod³ogê.Richard ukl¹k³ na jedno kolano.Hrabia dotkn¹³ lekko no¿em obu jego ramion.- Powstañ, sir Richardzie z Maybury! - rykn¹³.- No¿em tym obdarzam ciê swobod¹ ruchów po ca³ym podziemiu.Obyœ móg³ wêdrowaæ po nim, bez ¿adnych przeszkód.i tak dalej, i tak dalej.et cetera, bla, bla, bla.- Urwa³.- Dziêki - odpar³ Richard.- Tak naprawdê nazywam siê Mayhew.Lecz poci¹g siê ju¿ zatrzymywa³.- Tutaj wysiadasz - oznajmi³ hrabia.Poklepa³ Richarda po plecach i odda³ mu nó¿.***Miejsce, w którym znalaz³ siê Richard, nie by³o stacj¹ metra: znajdowa³o siê nad ziemi¹.Przypomina³o nieco dworzec St.Pan-crass - w architekturze by³o coœ podobnie przesadnego i sztucznie gotyckiego.Wyczuwa³ te¿ jednak we wszystkim fa³szyw¹ nutê stanowi¹c¹ nieomylny znak rozpoznawczy Londynu Pod.Œwiat³o mia³o osobliw¹ szar¹ barwê, któr¹ widzi siê tu¿ przed œwitem i po zachodzie s³oñca, gdy w pozbawionym kolorów œwiecie nie da siê w³aœciwie oceniæ odleg³oœci.Nieopodal na ³awce siedzia³ mê¿czyzna.Patrzy³ na niego.Richard zbli¿y³ siê ostro¿nie, nie potrafi¹c rozpoznaæ go w szarym295œwietle.Wci¹¿ trzyma³ w d³oni nó¿ £owczyni - swój nó¿.Teraz dla pewnoœci zacisn¹³ mocniej palce na rêkojeœci.Mê¿czyzna uniós³ wzrok i zerwa³ siê na równe nogi.To by³ Moœci Szczuromówca.Dramatycznym gestem odgarn¹³ spadaj¹cy na czo³o lok.Dot¹d Richard ogl¹da³ podobne gesty jedynie w telewizyjnych adaptacjach klasyki literatury.- No, no.Tak, tak - rzek³ nerwowo Moœci Szczuromówca.-Chcia³em tylko powiedzieæ.ta dziewczyna, Anestezja.Nie ¿ywimy urazy.Szczury wci¹¿ s¹ twoimi przyjació³mi, a tak¿e szczuromówcy.Jeœli przyjdziesz do nas, zawsze ci pomo¿emy.- Dziêki - odpar³ Richard.Poœlijmy Anastazjê, pomyœla³.Jest niewa¿na.Moœci Szczuromówca siêgn¹³ za ³awkê i wrêczy³ Richardowi czarn¹, zapinan¹ na zamek b³yskawiczny torbê.Wygl¹da³a niezwykle znajomo.- Wszystko tu jest.Wszystko.Sam spojrzyj.Richard otworzy³ torbê.W œrodku znalaz³ ca³y swój maj¹tek, ³¹cznie ze spoczywaj¹cym na starannie z³o¿onych d¿insach portfelem.Zaci¹gn¹³ zamek, zarzuci³ torbê na ramiê i odszed³, nie ogl¹daj¹c siê za siebie.Opuœci³ stacjê i zszed³ po schodach.Wokó³ panowa³a cisza i pustka.Wiatr gna³ przed sob¹ suche jesienne liœcie; skrawki ¿Ã³³ci, ochry i br¹zu.Richard przeszed³ przez podjazd i znalaz³ siê w przejœciu podziemnym.W pó³mroku coœ siê poruszy³o.Odwróci³ siê czujnie.W korytarzu za jego plecami by³o ich dziesiêæ, mo¿e wiêcej.P³ynê³y ku niemu niemal bezszelestnie, jedynie do wtóru szmeru ciê¿kiego aksamitu.Tu i tam dostrzega³ b³ysk srebrnej bi¿uterii, ujawniaj¹cy ich obecnoœæ.Obserwowa³y go g³odnymi oczami.Wówczas poczu³ lêk.Owszem, mia³ jeszcze nó¿, ale nie potrafi³by nim walczyæ, tak jak nie umia³by przeskoczyæ Tamizy.Mia³ nadziejê, ¿e zdo³a je jakoœ odstraszyæ.W powietrzu czu³ woñ powoju, konwalii i pi¿ma.Lamia wyst¹pi³a przed inne Aksamitne.Richard uniós³ nó¿, wspominaj¹c ch³Ã³d jej uœcisku.Uœmiechnê³a siê do niego i wdziêcznie sk³oni³a g³owê.A potem mrugnê³a, uca³owa³a czubki palców i pos³a³a mu poca³unek.296Zadr¿a³.Coœ zatrzepota³o w ciemnoœci przejœcia.Gdy znów uniós³ wzrok, nie dostrzeg³ niczego prócz cieni.Po drugiej stronie przejœcia wspi¹³ siê na schody i stan¹³ na szczycie ma³ego, poroœniêtego traw¹ pagórka, tu¿ przed œwitem.Œwiat³o by³o s³abe i niezwyk³e, dostrzeg³ jednak szczegó³y otoczenia: ros³e dêby, jesiony i buki.Szeroka rzeka wi³a siê ³agodnie wœród zieleni.Gdy uniós³ wzrok, poj¹³, ¿e stoi na jakiejœ wyspie - dwie mniejsze rzeki wpada³y do wiêkszej, odcinaj¹c go od sta³ego l¹du.I wtedy, sam nie wiedz¹c dlaczego, poj¹³ z ca³kowit¹ pewnoœci¹, ¿e jest w Londynie - lecz w Londynie sprzed trzech tysiêcy lat, nim jeszcze po³o¿ono w nim pierwszy kamieñ na kamieniu.Rozpi¹³ torbê i schowa³ nó¿, k³ad¹c go obok portfela.Nastêpnie starannie zasun¹³ zamek.Niebo zaczyna³o ju¿ jaœnieæ, lecz œwiat³o wci¹¿ by³o dziwne.Zdawa³o siê m³odsze ni¿ to, do którego przywyk³.Na wschodzie zap³onê³o pomarañczowoczerwone s³oñce.Kiedyœ znajd¹ siê tam Doki, a dalej Greenwich, Kent i morze.- Czeœæ - powiedzia³a Drzwi.Nie dostrzeg³ jej przybycia.Pod wys³u¿on¹ br¹zow¹ kurtk¹ mia³a na sobie inny zestaw ubrañ; odmienne, lecz równie podarte i po³atane warstwy tafty, koronki, jedwabiu i brokatu.- Czeœæ - odpar³ Richard.Stanê³a obok niego i wsunê³a drobne palce w jego praw¹ d³oñ, dzier¿¹c¹ torbê.- Gdzie jesteœmy? - spyta³.- Na piêknej i straszliwej wyspie Westminster - odpar³a.Brzmia³o to jak cytat, ale nie s¹dzi³, by s³ysza³ go kiedykolwiek wczeœniej.Ruszyli naprzód poprzez wysok¹ trawê, mokr¹ od topniej¹cego szronu.Ich stopy pozostawia³y po sobie wyraŸne, ciemnozielone œlady.- Pos³uchaj - rzek³a Drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]