[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzył na mnie, oszołomiony; tym razem to ja biłemgo po twarzy, by wytrącić z omdlenia, w którym myśli nie mogłyby odtworzyć jegociała.- Co się stało? - spytał.No i nie wiedziałem, co mu właściwieodpowiedzieć.Szklany piasek chrzęścił pod naszymi stopami.Po Jeźdźcu, koniu iLlamecie nie pozostał żaden więcej ślad.Krew kaleki zniknęła, jako część jegozwłok, w chwili śmierci.Krew Santany z powrotem krążyła mu w żyłach: prawozachowania masy i energii obowiązuje również w Irrehaare.- Co się stało? - powtórzył po głębokim wdechu.Podniosłem swój miecz, wsunąłem do pochwy.Jemu podałemróżdżkę.Spojrzał na nią z roztargnieniem.Potem spojrzał na szklany miał.Myślał.- Llameth zginął - to było stwierdzenie.- Rozumiesz.- To ty załatwiłeś wirus.Amnezję się ma, amnezję, co? Kurwa,trzeba było takiego idioty jak ja.Chwyciłem go za ramię - odskoczył.- Wiem! - syknął przygryzając dolną wargę.- Wiem! Ty jesteśSamurajem! Tylko Samuraj mógłby utrzymać, mimo przejść, iluzję postaci, tylko jegonie złamałyby Bramy, tylko on może mieć władzę nad wirusami! Tylko on jestnieśmiertelny; wszyscy przecież wiedzą: nigdy nie umarł, jest niezwyciężony.Samuraj!Tak mnie zaskoczył absurdalnością tego oskarżenia, że niezdołałem nawet wykrztusić prostego zaprzeczenia.Ruszyłem ku niemu, ale ledwopostąpiłem krok, on wyciągnął i skierował na mnie swą różdżkę, która ponowniezapłonęła na jedno jego słowo.- Szekalakk-szekulakk.Poczułem, iż to zaklęcie, jakikolwiek byłby jego cel, jest wistocie skierowane przeciwko mnie i w myśli, poniekąd instynktownie, ten drugi, szybszy,mądrzejszy i bardziej doświadczony ja krzyknął: - Nie!Na czoło Santany wystąpił pot.- Wiedziałem - mamrotał.- Wiedziałem.Samuraj.Chryste Panie, ja.- Wyglądał jakby został opętany.- Co ty pieprzysz? Jaki Samuraj?!Ale on się już spruwał w inny świat - widziałem go poprzez oknoBramy: wyspa na jeziorze, trzciny, gniazdo czajek.Nie dogonię go, tego byłem pewien; nie mam wprawy w tropieniu przezciąg, a on w każdym heksagonie posiada pięć różnych dróg ucieczki do wyboru, i onma wprawę.Nogi się pode mną ugięły.Usiadłem ciężko w diamentowym pyle. 22.Cavalerr: upokorzenie Zwały burzowych chmur, odegnane czarem Santany, majaczyły już dalekona horyzoncie.Wiatr ustał.Zrobiło się cieplej - słońce grzało z letnimnatężeniem.Siedziałem na środku roziskrzonego szaleńczo kobierca i próbowałemzebrać myśli.Teoretycznie potrafiłbym wrócić do Luizjany, nawet do Astro.Tylkopo co? Santana zdąży tam przede mną: zastanę już odpowiedni komitet powitalny.Nieulegało również wątpliwości, że i tutaj wkrótce pojawią się łowcy.Ciąg zostałuwolniony od wirusa, z chwilą zniszczenia jednego z nich, zgasły wszystkie odbicia iteraz każdy może sobie swobodnie polować na Adriana-Samuraja, atrakcję sezonu.Nazgulzapewne wyda taki rozkaz! Także jeśli nie uwierzy Santanie - bo błąd w przypadkupomyłki zbyt drogo by go kosztował: taka gratka, Samuraj uwięziony na ich terytorium,sam jeden.Owe trzy wolne, lecz kontrolowane przejścia na ciągi graniczne, od terazbędą kontrolowane tak dokładnie, że już w ogóle nikt się przez nie nie przedostanie- wszak Samuraj to mistrz iluzji! No jasna cholera.Co temu Santanie do łba strzeliło?Cóż ja mam teraz począć? Nieśmiertelny, ładna mi pociecha; nieśmiertelny, ale nienietykalny.Zewnętrze? Nawet wiem o nim mało.Zdążyłem podjąć dwie decyzje - natychmiastowego oddalenia się odheksagonu i odprawienia modłów dla uzyskania od Allaha wizji-rady - gdy z Bramy za moimiplecami wynurzył się jakiś człowiek, wyczułem to przez zawirowanie powietrza.Błysnęła mi - i zaraz zgasła - kwaśna myśl o Llamecie; leczchociaż istotnie odradzał się on w tym ciągu, w wysokim świecie pełnym obozówkoncentracyjnych, co wiedziałem od Klary - to i tak w żaden sposób nie zdołałbywrócić tak szybko.Więc kto? Santana?Odskoczyłem w bok, obróciłem się; ręka na głowicy miecza.Ale to nie był Czarny, ani Llameth, ani żaden znany mi gracz.- To tutaj, co? - mruknął, zbierając z ziemi garść kryształowychziaren.Nie spuszczał ze mnie oczu.Symulacyjna mapa genetyczna jego postaci musiała być istnymamalgamatem genotypów osobników wszystkich możliwych ras świata, fenotyp siłą rzeczynie odpowiadał żadnej.Wysoki, szczupły, zielonooki, jasnowłosy, sucho umięśniony.Zbyt płynnie się poruszał.Odziany był w dziwną kombinację obcisłego strojumyśliwskiego i lekkich, orientalnych szat.Jego długi, wąski miecz zdradzał pewnepodobieństwo do mieczy samurajskich.Niewątpliwie miał wysokie współczynniki, skorozdołał utrzymać, mimo przejść, taką powierzchowność.Arystokrata.- Widziałeś tych, co go załatwili?- Kim jesteś?Otrzepał dłonie i spojrzał mi w oczy.- Cavalerr.Musiał czekać na śmierć wirusa gdzieś w tym ciągu, inaczej niezjawiłby się tak szybko.Jakie rozkazy dostał od Yerltvachoviciča?Yerltvachovicič!- To ja jestem tym pozbawionym pamięci nieśmiertelnym od Santany -powiedziałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]