[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jakby co nie szukaj mnie.- Nie pouczaj mnie, nie jestem dzieckiem - obrazi³ siê pe³zacz i zwin¹³ siê w k³êbek na klepisku.Nie lubiê paradowaœ nago, jak domowy pupilek.Przemkn¹³em, czasem upadaj¹c w wysok¹ zachwaszczon¹ trawê, czasem przebiegaj¹c miêdzy poroœniêtymi burzanem kupami œmieci, do peryferii osiedla, udekorowanego zmierzchem i nielicznymi latarniami.Dalej, za pasmem krzewów zaczyna³y siê betonowe i tytanowe czapy umocnionej bazy.Wyszed³em na ulicê miasteczka i poszed³em po chodniku, ocieraj¹c siê plecami o p³oty i œciany domów, pochylaj¹c siê i staraj¹c pozostaæ niezauwa¿onym.Tak w³aœnie powinien zachowywaæ siê mieszkaniec œmietnika, któremu uda³o siê do tej pory nie trafiæ do rakarni, ale przygotowanemu na taki los.Nawet kula³em z lekka i pow³Ã³czy³em nog¹.Szed³em ostro¿nie ale pewnie.W tej godzinie zmierzchu mia³em ma³o szans spotkaæ sponsora - nie lubi¹ zmroku i kryj¹ siê przed nim za stalowymi ¿aluzjami w swoich betonowych domach.Zawsze jednak pozostawa³a mo¿liwoœæ spotkania z milicjantem czy ruchomym patrolem.Uda³o mi siê przejœæ centrum szybko i bez przygód.Dom towarowy by³ ju¿ zamkniêty, ale w oknach jeszcze pali³o siê œwiat³o - podliczano utarg.W sali dla pupilków, gdzie sponsorki zostawiaj¹ swoich udomowionych pupilków, w czasie gdy zajmuj¹ siê zakupami albo siedz¹ w kawiarni, panowa³ ciemnoœæ.Oczekiwa³em, ¿e coœ we mnie drgnie - nostalgia, czy po prostu wspomnienia, ale nic takiego siê nie sta³o.Zreszt¹ - kto lubi wspominaæ o swojej zwierzêcej przesz³oœci? Pyta³em o to wielu swoich towarzyszy, ale nikt nie chcia³ pamiêtaæ.Tego nie by³o.Tego byæ nie mog³o.A oto mój dom!Bo¿e, jaki szkaradny! Betonowy szeœcian z w¹skimi oknami, doko³a zapuszczony trawnik i basen bez wody z warstw¹ mu³u na dnie.W oknach œwiat³o.Nie podchodzi³em do drzwi - tam dzia³a³o pole ochrony.Wystarczy podejœæ, by uruchomiæ syrenê na ca³e miasto.Przeskoczywszy przez niski ¿ywop³ot, poszed³em przez trawnik do okna salonu i popatrzy³em do œrodka.Salon - jak¿e umowne to okreœlenie! - by³, jak siê nale¿y, szarym i pustym pokojem.Z jednej strony na œcianie - ekran.Na nim pokazywany s¹ oficjalne wiadomoœci i oficjalny program rozrywkowy.Z drugiej strony pokoju szeroka metalowa ³awa, na której obok siebie siedz¹ sponsorzy - pan i pani Jajb³uszko.Jednakowi, pokryci ³uskami, zieloni, masywni, dwukrotnie przewy¿szaj¹cy cz³owieka wzrostem i dziesiêciokrotnie si³¹.Ich pyski pozbawione s¹ miêœni i dlatego sponsorzy nie wiedz¹, co to mimika.Wydaje siê wiêc, ¿e s¹ pos¹gami, statuami bliŸniaków w stanie katatonii.I te kreatury by³y kiedyœ moj¹ pani¹ i moim panem?! Tymi, przed którymi dr¿a³em? To by³y wzorce m¹droœci? Chcia³bym siê uœmiechn¹æ, ale nie mog³em - wszak to ja by³em ¿a³osny, poniewa¿ by³em œlepcem.Nagle pani Jajb³uszko poruszy³a siê - coœ, co znajdowa³o siê na pod³odze zwróci³o jej uwagê.Zielone cielsko wolno pochyli³o siê, ³apa opad³a do pod³ogi.Wsta³em na czubki palców i zobaczy³em, ¿e u stóp pani Jajb³uszko stoi ko³yska, a w niej, zadar³szy ku górze nó¿ki, upaja siê rozkosz¹ niemowlê.Ozdobiona pazurami ³apa Jajb³uszko delikatnie dotknê³a g³owy ch³opczyka i pog³aska³a go; wargi malca drgnê³y, pani wyci¹gnê³a do niego butelkê.Czy to by³em ja? Ja - sprzed wielu wielu lat?Z góry dolecia³ mnie cichy terkot.Po incydencie na Wie¿y milicja demonstrowa³a swoj¹ czujnoœæ.Mo¿na by³o byæ pewnym, ¿e nie zaniechaj¹ lotów a¿ do nocy.Co prawda, nie³atwo im bêdzie nas odnaleŸæ, zw³aszcza kiedy wystêpujê w postaci domowego pupilka - ani jednego metalowego przedmiotu na ciele.Czujniki nie wyró¿ni¹ mnie z otaczaj¹cej przyjaznej sponsorom przyrody.Mimo to nie zamierza³em ryzykowaæ - skoczy³em w krzaki i zaleg³em w nich.Patrol odlecia³.Siedzia³em na trawie, obj¹wszy rêkami kolana, patrzy³em na w¹skie strzelnice mojego domu.Paradoksalne, ale te ¿aby s¹ w³aœciwie moj¹ by³¹ rodzin¹ - wychowywa³ mnie, karmi³y, k¹pa³y i leczy³y gdy chorowa³em.I pani Jajb³uszko mog³a odczuwaæ coœ na kszta³t uczuæ macierzyñskich do mnie, chyba tak? Jak ma³o o nich wiemy! Po co wziêli nowego malca? Czy dom wydaje im siê pusty bez obecnoœci cz³owieka?Trzeba wracaæ.Pe³zacz bêdzie siê niepokoi³.Popatrzy³em na s¹siedni dom.ten za ¿ywop³otem.Móg³bym do koñca œwiata przekonywaæ siebie, ¿e przyszed³em tu popatrzeæ na œciany rodzinnego domu, ale w rzeczywistoœci ci¹gnê³o mnie do domu s¹siadów.Pierwsza w moim ¿yciu emocjonalna eksplozja, która wyrwa³a mnie ze œwiata domowych pupilków, mia³a swoje Ÿród³o w³aœnie tu, w tym betonowym szeœcianie, za gêstymi zaroœlami burzanu.Tam te¿ widaæ by³o œwiat³o w strzelnicach, p³ynê³o uporz¹dkowane ¿ycie.(KIR?) Uchyli³y siê drzwi, ¿Ã³³ty prostok¹t œwiat³a cisn¹³ na ziemiê czarny cieñ zgrabnej figury Inny.Sta³o siê to tak nieoczekiwanie i nagle, ¿e nie zd¹¿y³em opanowaæ siê i odskoczy³em.Inna us³ysza³a mnie, zamar³a w progu i zapyta³a:- Jest tu kto?Nie rusza³em siê, nawet nie oddycha³em.Ba³em siê, ¿e wystraszy siê, zatrzaœnie drzwi i schowa siê za nimi.Sta³a jednak chwilê, ws³uchiwa³a siê i - widocznie - uzna³a, ¿e ha³asowa³ jakiœ ptak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]