[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie widzia³em Elisabeth,tylko jej ubranie le¿a³o równo u³o¿one na porêczy drugiegofotela.Okno sta³o otworem.Niepewnie wzlecia³em na parapet,prawym skrzyd³em zaczepi³em przy tym o klamkê okna, wreszciewyczo³ga³em siê na zewn¹trz i rzuci³em siê w dó³.Pierwszym najwa¿niejszym uczuciem by³o uczucie nagoœci.Wiatr muska³ mi skórê.Czu³em delikatny, wilgotny dotykwieczoru, a tak¿e cieplejszy powiew od strony domu.Drugieuczucie - panika.Ziemia zbli¿a³a siê coraz szybciej, ja zaœniezdarnie macha³em skrzyd³ami, horyzont tañczy³ w górê i wdó³.Wreszcie znalaz³em siê na ziemi, ale prawe skrzyd³opodwinê³o siê pode mnie i silnie zwichn¹³em sobie ramiê.Pierwszy start w niebo zaj¹³ mi co najmniej dwadzieœciaminut.Mêczy³em siê na maleñkim trawniku w³asnego ogrodu -teraz wydawa³ mi siê niebezpiecznie du¿y, w dodatku nie by³ogdzie siê schowaæ - próbowa³em niezdarnie wzlecieæ w górê.Najwiêkszym moim pragnieniem by³o dostaæ siê nakasztanowiec.Kiedy wreszcie dotar³em do drzewa, nie by³em wstanie znaleŸæ takiej ga³êzi, która nie mia³aby zbyt du¿odrobnych ga³¹zek, gdzie móg³by usi¹œæ taki ¿Ã³³todziób jakja.Z koniecznoœci przysiad³em na dachu w³asnego domu, ¿ebyodpocz¹æ po tym wstrz¹sie.I wtedy, w³aœnie wtedy poczu³empo raz pierwszy zachwyt, którego od tamtej pory nie jestem wstanie zapomnieæ.Jako cz³owiek zbytnio przywyk³em do tego,¿e przedmioty, œciany, meble, budynki, a tak¿e ludzie izwierzêta otaczaj¹ mnie i s¹ zbyt blisko, o metr albo ibli¿ej, wszystko i wszyscy st³oczeni na jednym poziomierazem ze mn¹.Tam, na szczycie dachu, poza anten¹ i nag¹œcian¹ komina, widaæ by³o tylko gêst¹ koronê drzewa, a dalejnic.Przestrzeñ otacza³a mnie, falowa³a, lgnê³a do mnie.Czu³em powietrze otaczaj¹ce mnie ze wszystkich stron,odczuwa³em je jako materiê i przy poczuciu bezbronnoœcidawa³o mi to tak¿e poczucie wolnoœci.Có¿ móg³bym powiedzieæ o nastêpnych dniach? Ka¿da godzinaprzynosi³a kolejne radoœci, pocz¹tkowo by³ to zachwytp³yn¹cy z nowych doœwiadczeñ, z eksperymentowania.Barwy,dŸwiêki, dotyk, smaki - wszystko to dociera³o do mnie wszerszej skali ni¿ w moim poprzednim wcieleniu.Zalewa³ymnie, wci¹ga³y w siebie, a ja wch³ania³em je bez opamiêtania,z rozkosz¹ ton¹³em w moim nowym œwiecie.I latanie - no tak, latanie! To by³o coœ wiêcej, coœ owiele wiêcej ni¿ dzieciêce marzenia.Który m³okos nie marzyo lodowatym wietrze, o wysi³ku, który niemal zrywamiêœnie i o tym tajemniczym uczuciu wichrzenia siê piór naskrzyd³ach podczas szybowania w górze? W miarê mijania dni,poza odczuciami, jakie na mnie ostatnio spad³y, czeka³a mniejeszcze jedna radoœæ: poznawanie.Mo¿e dlatego, ¿e ten nowyœwiat, w którym ja by³em nowym elementem, permanentnymeksperymentem, móg³ staæ siê œmierteln¹ zasadzk¹, jeœli bymnie wysila³ bezustannie uwagi, jeœli bym intensywnie nieobserwowa³ ca³ego œwiata.Patrzeæ, przypatrywaæ siê irozumieæ - ta gra nigdy nie sprawia³a mi tyle radoœci.Bêd¹ccz³owiekiem, nie docenia³em jej, mimo ¿e mia³em dodyspozycji tysi¹ce bestialskich œrodków s³u¿¹cychobserwacji.Potrafi³em godzinami siedzieæ czaj¹c siê w jakiejœ dobrejkryjówce, wch³aniaj¹c w siebie setki zdarzeñ.Ostro¿ne krokizajêcy pod krzakami albo rozleniwione sarny, które powoliprze¿uwa³y trawê na ³¹ce.Sta³a, wytrwa³a praca owadów albok¹piel s³oneczna jakiejœ ¿aby, trwaj¹ca wiele godzin,wszystko to fascynowa³o mnie.Zdobywanie jedzenia, wbrew moim wczeœniejszym obawom, niesprawia³o mi wiêkszych k³opotów.Nie budzi³o odrazy, tak jaksiê spodziewa³em.Po pewnym czasie polowa³em na norniki taksprawnie, jak w poprzednim wcieleniu trafia³em w wolnemiejsce do zaparkowania samochodu w œródmieœciu.¯yciewszêdzie sk³ada siê równie¿ z dzia³añ rutynowych.Powoli, niemal niezauwa¿alnie, wêdrowa³em na po³udnie,przezornie omijaj¹c wiêksze miasta.W przeciwieñstwie domoich wczeœniejszych podró¿y teraz nie korzysta³em z map,nie mia³em ¿adnego konkretnego celu.Pewnego dnia zaskoczy³omnie to, ¿e okolica wydaje mi siê znajoma.By³em tu tylkoraz, ale natychmiast rozpozna³em to miejsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]