[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamroczy³o go, ale nie puœci³ belki, odruchowo tylko szarpn¹³ g³ow¹.Ostrze korda kata wciê³o siê g³êboko w œwie¿e drewno.To go uratowa³o.Stal, wbita g³êboko w belkê, nie da³a siê ³atwo wyszarpn¹æ.Kat, zamiast ponowiæ kopniaka, bez sensu szarpa³ rêkojeœæ.Claymore podci¹gn¹³ siê z wysi³kiem, przeturla³ po deskach.Chcia³ siê poderwaæ, uderzyæ, zanim kat odzyska przytomnoœæ umys³u.Nie zd¹¿y³.Coœ przelecia³o tu¿ obok niego, a¿ przymkn¹³ oczy, zaskoczony.Gdy je otworzy³, kat klêcza³ jak przedtem, z szeroko otwartymi oczyma.Ze skroni stercza³ mu trzonek ciê¿kiego no¿a.Zanim jeszcze cia³o osunê³o siê na deski, na rusztowanie wspiê³a siê jasnow³osa dziewczyna.Poza no¿em nie mia³a broni.- Na co czekasz? - wrzasnê³a.Nastêpna, pomyœla³ Ramirez mêtnie.- A ty sk¹d siê tu wziê³aœ?Przecisnê³a siê obok niego, przypad³a do nóg skrêpowanej powrozami kobiety, która nieruchomym, szklanym wzrokiem wpatrywa³a siê w przestrzeñ.Jasnow³osa przecina³a wiêzy na kostkach wiedŸmy.Sz³o jej ciê¿ko, nó¿ do miotania by³ têpy.Nie przerywa³a jednak.- Czego siê gapisz, pomagaj! - warknê³a.Przyskoczy³, zacz¹³ pi³owaæ wiêzy w nadgarstkach ostrzem korda.Spieszy³ siê, ostrze zeœlizgnê³o siê, przeciê³o g³êboko skórê, na szczêœcie nie naruszaj¹c ¿y³ ani œciêgien.Powrozy nagle sta³y siê œliskie.WiedŸma nie poruszy³a siê nawet.S³ysza³ chrapliwy oddech dziewczyny.Po co ja to robiê, t³uk³o mu siê w g³owie.Po co to wszystko?Dotar³o do niego, ¿e nie s³yszy ju¿ przekleñstw Jeana-Pierrea.Czas siê kurczy³.* * *Cios tym razem nie zeœlizgn¹³ siê wzd³u¿ ostrza.Omin¹³ zastawê, trafi³ w bark, samym sztychem.Ciêcie by³o p³ytkie.Jednak któryœ z kolei cios doszed³ i Jean-Pierre pocz¹³ traciæ si³y.Nie atakowa³ ju¿, broni³ siê tylko.Ale i przed nastêpnym uderzeniem nie zdo³a³ siê os³oniæ, mia³ tylko szczêœcie, ¿e atakowa³ go³ow¹s, maj¹cy wiêcej zapa³u i odwagi od doœwiadczenia.Zmyli³ go niedokoñczony unik, przemkn¹³ obok, ustawiaj¹c siê w znakomitej pozycji, by zgin¹æ od jednego uderzenia.Nie zgin¹³, uderzenie nie nast¹pi³o.Najemnik by³ ju¿ zbyt wolny.Zbrojni okazali siê sprytniejsi, atakowali po trzech, nie bez³adn¹ kup¹.Jak dot¹d nie uda³o im siê, lecz najemnik wiedzia³, ¿e to ju¿ nied³ugo potrwa.Przez chwilê po¿a³owa³, ¿e nie jest na miejscu Marcela, który zadanie mia³ nieco ³atwiejsze.Musia³ tylko wyr¹baæ sobie drogê przez t³um, siec mieczem nie stra¿ników, lecz plecy mieszczan i ch³opów.PóŸniej, gdy ju¿ przebije siê do koni, bêdzie ich tratowaæ w ucieczce, rozpychaæ koñsk¹ piersi¹, nie zwracaj¹c uwagi na krzyki, zw³aszcza te kobiet i dzieci.¯al min¹³ szybko.Przed oczami Jeana-Pierre’a stanê³o d³ugie nabrze¿e, spichrze nad Loar¹.Zakurzony plac targowy w Tours, pe³en zgie³ku i lamentu.I krwi.Teraz jest czas zap³aty, dotar³o do niego.Jeszcze walczy³.Zamierza³ daæ Ramirezowi jak najwiêcej czasu.To tylko maska, pomyœla³, on te¿ udaje.Tu nie chodzi o zap³atê.To powinnoœæ.Albo przeznaczenie.Stal mignê³a mu tu¿ przed oczami.Odbi³, czuj¹c jak rêka staje siê coraz ciê¿sza.Chcia³ odepchn¹æ przeciwnika na innych, by choæ trochê ich powstrzymaæ.I wtedy stêkn¹³ tylko, gdy grot w³Ã³czni zatopi³ siê tu¿ pod ¿ebrami.Móg³ jeszcze popatrzeæ w oczy swojego zabójcy.Nie mia³ ¿alu do tego starego ¿o³nierza, sprytnego, który dot¹d trzyma³ siê z ty³u, czekaj¹c na dogodny moment.Sta³ chwilê, póki zbrojny nie wyszarpn¹³ ostrza.Wtedy opad³ na kolana.Nie myœla³ ju¿ o niczym.Nawet o Tours.- A Dieu mon dme, ma vie au roy - wyszepta! Jean-Pierre, szlachcic kryj¹cy siê pod mask¹ zbója i bandyty.- Mon coeur aux datnes.Upad³ na œliski od krwi bruk.-.Vhonneurpour moy.Nie poczu³ ju¿ ciosu ³aski, który przeci¹³ mu krêgi.* * *WiedŸma opad³a na kolana.Jasnow³osa dziewczyna zaklê³a.Nie bêdzie mog³a iœæ, zrozumia³ Ramirez.Powrozy na nadgarstkach puœci³y.Zawin¹³ siê, by siêgn¹æ tych na kostkach, z którymi mozoli³a siê dziewczyna.Wpi³y siê g³êboko w napuchniête cia³o nad sinymi stopami.- WeŸ paluchy - krzykn¹³ do dziewczyny.Ci¹³ p³ytko, staraj¹c siê narobiæ jak najmniej szkód.Skazana przelewa³a siê przez rêce, coœ mamrota³a.Zarzuci³ jej rêkê na swoje ramiê, dŸwign¹³.- Pomó¿ - sykn¹³ do dziewczyny.Ju¿ nie zastanawia³ siê, sk¹d siê wziê³a.Istotne by³o, ¿e najwyraŸniej mia³a zamiar zrobiæ to samo, co on.Pomaga³a niezgrabnie, jedn¹ rêk¹.W drugiej trzyma³a nó¿, za ostrze, gotowa w ka¿dej chwili do rzutu.Podniós³ siê, popatrzy³ pod rusztowanie.I zmartwia³.- Wiedzia³am - szepnê³a dziewczyna.- Od razu wiedzia³am.¯o³nierze otaczaj¹cy rusztowanie prawie wy³¹cznie uzbrojeni byli w glewie.Ramirezowi przysz³a do g³owy myœl, ¿e najproœciej rzuciæ siê na nastawione ostrza.Przynajmniej któryœ siê wypierdoli, pomyœla³, i mo¿e st³ucze kolano.Innego wyjœcia nie widzia³.Czu³ dr¿enie zwisaj¹cej mu z ramienia, storturowanej kobiety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]