[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak partnera? - Match skrzywi³ siê.- Dziêkujê, nie skorzystam.Jakoœ wam nie wierzê.- Wiêc co? Zemœcisz siê? Zabijesz nas? No to ju¿ wiesz, ¿e siê przed tob¹ nie obroniê! Tylko co potem?Match podszed³ do niego.Stan¹³ tu¿ przed nim.Druid nie cofn¹³ siê, nie opuœci³ wzroku.- Nie, nie zabijê ciê - wycedzi³ Match.- Wiesz dlaczego? Tylko po to, ¿eby ci udowodniæ, ¿e nie ma przeznaczenia.¯e wszystko by³o k³amstwem.K³amstwem, w które sam zacz¹³eœ wierzyæ.¯e to, co mo¿na zobaczyæ, co wydaje siê przysz³oœci¹, niekoniecznie musi siê zdarzyæ.¯e zale¿y te¿ od czegoœ, o istnieniu czego chyba zapomnia³eœ.Od wolnej woli.Wolnym ruchem obna¿y³ miecz.Sta³ tak, z opuszczonym do ziemi ostrzem, Zimny wiatr rozwiewa³ mu w³osy.- Kiedyœ, na pocz¹tku Jason mia³ wizjê.Widzia³ mnie stoj¹cego tutaj, z ostrzem ociekaj¹cym krwi¹.Tak, jak mog³oby byæ ju¿ za chwilê.Zaœmia³ siê zgrzytliwie, wsun¹³ miecz do pochwy.- Ale nie bêdzie - powiedzia³.- Nie ma przeznaczenia.Odwróci³ siê.Druid chwyci³ go za ramiê.- Musisz otworzyæ bramê - krzykn¹³.- Musisz! Nie mo¿esz odejœæ.Jeœli odejdziesz, bêdziesz nikim!- Nikim? - spyta³ Match.- A kim by³em dot¹d? A kim wy bêdziecie? Wyszarpn¹³ ramiê z uœcisku.Ruszy³ przed siebie.- Ten œwiat nie jest twój - œciga³ go z³y g³os.Pobrzmiewa³y w nim nuty desperacji.- Bêdziesz sam.D³ugo, bardzo d³ugo.Pamiêtaj, ¿e jesteœ jednym z nas.Pamiêtaj, ile czasu przed tob¹.Ten œwiat ciê nie chce.Ten œwiat ciê odrzuci, tak jak ju¿ ciê odrzuci³.B¹dŸ rozs¹dny, wybierz przysz³oœæ.Swoj¹ przysz³oœæ.Nie masz wyboru, Match, sam zrozumiesz, ¿e nie masz wyboru.Szed³ powoli, nie odwracaj¹c siê.Wci¹¿ s³ysza³ za sob¹ wyrzucane z pasj¹ s³owa.- Wrócisz do nas, sam zobaczysz.Musisz wróciæ.Musisz zrobiæ to, do czego zosta³eœ stworzony.Bo jak nie, to co bêdziesz robi³.Zatrzyma³ siê.Odwróci³.Druid sta³ w rozwianym bia³ym p³aszczu.W jego oczach Match po raz pierwszy zobaczy³ b³aganie.- Przyjdziesz do nas.- powtórzy³ druid.G³os mu siê za³ama³ - Bo co bêdziesz robi³.Match popatrzy³ prosto w wyblak³e oczy, ju¿ nie butne i bezwzglêdne.- Powiem ci, jak najuprzejmiej potrafiê - uœmiechn¹³ siê, widz¹c na twarzy druida przyp³yw nadziei.Desperackie oczekiwanie, ¿e coœ siê zdarzy.- Nie twój zasrany interes.VII.mglista i potworna czeluœæ poch³onê³a krwawego Wieprza, a œlad po nim nie pozosta³.Jeno krzyk cichn¹cy us³yszano.I s³uszna to by³a kara za wszystkie jego zbrodnie i nieprawoœci, za zdradê i tchórzostwo.Bowiem w bajce cnota nagradzana bywa, a z³o czeka zguba.Kto by nieopatrznie do Przeklêtej Kotliny zaszed³, us³yszeæ mo¿e, osobliwie noc¹, jêki i szlochania, tak straszliwe, ¿e pomieszaæ zmys³y niezwyczajnym mog¹.To dusza potêpiona krwawego Wieprza tak lamentuje, na b³¹kanie siê wieczne w mrocznym krêgu skazana, zmi³owania daremnie wypatruj¹c.poj¹³ tedy dzielny Match sw¹ Marion wyœnion¹ za ¿onê.I by³o to nagrod¹ s³odk¹ za wszystkie lata mêki i poniewierki, jakie musia³ znosiæ.¯yj¹ teraz w swym domu na drugim krañcu têczy, ciesz¹c siê sob¹ i przyjació³mi, jakich kiedyœ spotkali na swej drodze.A spokój, jakiego wreszcie dost¹pili, jest ich nagrod¹.Bo zas³u¿yli sobie nañ.Legenda o Matchu, wodzu banitów z puszczy Sherwood.Dwie równie czêsto opowiadane wersje zakoñczenia.Ognisko tli³o siê ledwie, znad szarego popio³u unosi³a siê leniwie smuga siwego dymu.Konie puszczone luzem na polance usi³owa³y skubaæ szar¹, zeschniêt¹ trawê.W górze, w bezlistnych koronach drzew szumia³ zimny wiatr.Cz³owiek siedz¹cy przy wygas³ym ognisku podniós³ ociê¿ale g³owê na odg³os kopyt.Spojrza³ na nadje¿d¿aj¹cego.Zaraz opuœci³ g³owê z powrotem, przygrabionymi plecami coœ wstrz¹snê³o.Jakby szloch.Match zeskoczy³ z konia, rzuci³ wodze, nie troszcz¹c siê dalej o zwierzê.Stan¹³ przed siedz¹cym.Nie pyta³.Nie potrafi zapytaæ.Patrzy³ tylko.Basile znów uniós³ g³owê.Wolno ni¹ pokrêci³, odpowiadaj¹c na niezadane pytanie.- Jeszcze nie - powiedzia³ cicho.- Ale lada chwila.Match podbieg³ do le¿¹cej na pos³aniu z mchu, przykrytej derkami i p³aszczem postaci.Ostro¿nie uchyli³ okrycie, spojrza³ w twarz Jasona.Niedobrze.Do wewnêtrznego krwotoku, który ju¿ sam w sobie wystarcza³, by doprowadziæ do œmierci, do³¹czy³a gor¹czka.Na rozpalonej twarzy wyraŸnie odcina³y siê sine cienie pod zamkniêtymi oczyma.To ju¿ nied³ugo.Ju¿ ca³kiem nied³ugo.Match bezradnie przykry³ znów nieprzytomnego.Wsta³, podszed³ do Basile’a.- Odzyska³ przytomnoœæ? - spyta³.Olbrzym nie odpowiedzia³.Siedzia³ tak, skulony, obj¹wszy rêkoma kolana, z opuszczon¹ nisko g³ow¹.Wygl¹da³ tak bezradnie, jakby mniejszy.- Odpowiadaj! - Match szarpn¹³ go za ramiê.Basile niechêtnie uniós³ g³owê.Match dostrzeg³ ³zy sp³ywaj¹ce po policzkach.Odesz³a ca³a z³oœæ.Pozosta³a gorycz i zw¹tpienie.- Tak, na chwilê.- g³os Basile’a dobywa³ siê z trudem.Ch³opak prze³yka³ ³zy.- Tylko na chwilê.Chcia³ piæ.- Mam nadziejê, ¿e mu nie da³eœ! - Match nie potrafi³ nad sob¹ zapanowaæ.Szarpn¹³ Basile’a za ramiê, mocno, jego g³owa zakoleba³a siê jak u szmacianej lalki.- Nie da³em.Tak jak kaza³eœ.Mo¿e jestem g³upi, ale kaza³eœ.To pos³ucha³em.I teraz.Basile urwa³.Match patrzy³ pytaj¹co.- Teraz ¿a³ujê! - wypali³ Basile.- On tak prosi³! Mówi³, ¿e gor¹czka go spala.G³os mu siê za³ama³.Znów usiad³, ukry³ twarz w wielkich ³apskach.- Tak prosi³.- powtórzy³ niewyraŸnie.- Mówi³em, ¿e dla rannego w brzuch to œmieræ! - Match znów nie zapanowa³ nad emocjami.Rozdar³ siê na ca³y g³os.- Mówi³em ci.Basile wsta³.Stan¹³ przed Matchem, góruj¹c nad nim wzrostem.Popatrzy³ z góry.Na brudnej twarzy ³zy wy¿³obi³y jasne smugi.- I co z tego? - powiedzia³ z gorycz¹.- Co z tego, ¿e mówi³eœ? Co z tego, ¿e jesteœ taki m¹dry, na wszystko znasz odpowiedŸ? I tak ju¿ wszystko wiesz.Rzeczywiœcie, co z tego? Match poczu³, jak ogarnia go ostateczne zw¹tpienie.Co z tego, ¿e jestem, jak on mówi, taki m¹dry? ¯e wiem, ¿e rannemu w brzuch nie nale¿y dawaæ piæ? Co to, kurwa, zmienia? Co to pomo¿e?- I tak wiesz, ¿e dla niego nie ma ratunku! ¯e nic, ani nikt na tym œwiecie go nie uratuje! Sam tak powiedzia³eœ.Nic nie uratuje.Nikt nie uratuje.Nic ani nikt na tym œwiecie.Match poczu³ gdzieœ g³êboko lodowate uk³ucie.- Sam, kurwa, mówi³eœ.Basile przesta³ krzyczeæ.Mówi³ cicho, g³osem przypominaj¹cym skowyt.Nie ma na œwiecie si³y, która mog³aby go uratowaæ.Nie ma na tym œwiecie si³y.Na tym œwiecie.Match zacisn¹³ piêœci.Jest inny œwiat.Niedaleko st¹d, na wyci¹gniêcie rêki.Inny œwiat, przepe³niony moc¹.Przepe³niony magi¹ i wiedz¹.Niedaleko.Trzeba tylko spróbowaæ.Szansa jest niewielka, bardzo niewielka.Ale jest.Trzeba tylko siê odwa¿yæ.Tylko spróbowaæ.Trzeba przejœæ przez to jeszcze raz.Dla niego.- Basile!Cisza.Opuszczone gestem bezradnoœci ramiona.- Basile!Wreszcie jakaœ reakcja.Ch³opak odwróci³ siê, spojrza³ spode ³ba.- Odczep siê! - powiedzia³ cicho i z rozpacz¹.- Odczep siê, gówno obchodzisz mnie ty i twoje rozkazy.Koñmi nie dojedziemy, nie da siê.To niedaleko, ale trzeba siê przedzieraæ przez wykroty i wiatro³omy.Trzeba go zanieœæ.- Basile! - w g³osie zabrzmia³ rozkaz.Basile odruchowo wyprostowa³ siê.- Dasz radê go nieœæ?- Dam - odpowiedzia³ machinalnie Basile.Twarz o¿ywi³a siê.- Do miasta? O¿ywienie zniknê³o.Na twarzy Basile’a odbi³o siê pow¹tpiewanie.- Przecie¿ mówi³eœ, ¿e to nic nie da.- ch³opak urwa³ na chwilê.- Match.- podj¹³ wreszcie z wahaniem.- To nic nie da.Mo¿e lepiej, by spokojnie.- Umar³? - przerwa³ Match ze z³oœci¹.- Nie, nie lepiej.Nie idziemy do miasta.Basile rozjaœni³ siê.Match pozazdroœci³ mu.On mi ufa, pomyœla³ z pewnym zdziwieniem.Wierzy, ¿e coœ poradzê.A ja.Ja nie wiem.I bojê siê.* * *Kr¹g zdawa³ siê drzemaæ pod ca³unem gêstej, zimnej mg³y zalegaj¹cej nad ziemi¹ cienk¹ warstw¹.G³azy zapadniête g³êboko w mech, niektóre ledwie widoczne, inne wydŸwigniête na powierzchniê si³¹ niezliczonych zimowych mrozów i wiosennych roztopów lœni³y wilgoci¹.Jak zawsze.Ktoœ, kto zab³¹ka³by siê w ten zak¹tek puszczy móg³by nawet nie spostrzec krêgu, nie uœwiadomiæ sobie, w jak niezwyk³e miejsce trafi³.M³ode drzewka rozpycha³y siê w szczelinach g³azów, gêste krzaki poszycia leœnego i grube wiekowe drzewa przes³ania³y formê, w jak¹ u³o¿one by³y kamienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]