[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie tylko za to, lecz za to tak¿e, ¿e siê by³o tyranem,zdzierc¹, katem parobków.- A gdyby pan wiedzia³, z jakim uczuciem czyta³am gazety,wieœci, ¿e bijecie, bijecie na miazgê, ¿e ich po polsku œcinacie zramienia!Zerwa³a siê z miejsca i nachyli³a nad Cezarym.- Czemu¿eœcie nie poszli dalej, dalej, dalej? - pyta³awpijaj¹c siê weñ oczyma.- A¿ do Uralu? Dalej - a¿ do Krasnojarska?- Nie do Uralu i do Krasnojarska, lecz do Moskwy! Do Moskwy!- powtórzy³a, wszystko mieszcz¹c w tym s³owie.- Ja siê polityk¹ nie zajmujê, zw³aszcza tu, nad tymstawem, tote¿ nie wiem, czemu nie popchniêto nas a¿ do Moskwy.- Ducha w was nie by³o!- Ducha w nas nie by³o, ¿eby intromitowaæ z powrotem pudlaGagê do pa³acu na Ukrainie, gdzie ju¿ pewnie jest teraz wiejska szko³a.- ¯eby odebraæ zrabowane!- Proszê pani.To, co tam zosta³o zrabowane, to ju¿ amen!Nad tym trzeba krzy¿yk postawiæ.Trzeba postawiæ krzy¿yk albo i ca³y du¿ykrzy¿ nad ca³ym tamtejszym dzie³em i œwiatem.Tym krzy¿em pob³ogos³awiæ.Odpuœciæ winê.Niech tam ten polski krzy¿ stanie nad pope³nionymizbrodniami.Tam jest ziemia ruska i lud ruski.Mamy tu, Polacy, ziemiê polsk¹i lud polski.Mamy wolnoœæ.O tym, ¿eby siê tam z powrotem pchaæ, nawet nienale¿y marzyæ, nie tylko myœleæ.- Nigdy panu nie zapomnê tego s³Ã³weczka o pudlu!- Zapomni pani! Ju¿ jesteœmy przyjació³mi, a bêdziemyjeszcze szczerszymi i jeszcze wiêkszymi.- Sk¹d¿e to taka pewnoœæ? Dzieñ jeden nie up³yn¹³ odprzyjazdu pana dota strona, a¿ ci ju¿ taka pewnoœæ siebie!- Albo¿ to nie bêdzie pani lepiej mieæ tutaj - i w ogólena œwiecie - dobrego sojusznika?- By³oby dobrze - odpowiedzia³a ca³a w p¹sach - mieætakiego sojusznika.Ale czy to mo¿na wierzyæ? Mê¿czyŸnie?- „Nie wierz mê¿czyŸnie jako psu, gdy¿ czy to cywilny,czyli wojskowy, zawsze to pies ³añcuchowy”.Ja zaœ jestem podwójny pies,bo to ju¿ cywilny, a jeszcze wojskowy.- Zobaczymy.- rzek³a œmiej¹c siê poprzez swezawstydzenie.- W ka¿dym razie, na pocz¹tek - sztama! - mówi³wyci¹gaj¹c rêkê.- Sztama! - rzek³a serdecznie, podaj¹c mu swoj¹.- Ale - ale! Proszê pani, jak siê to miejsce nazywa?- Dziwn¹ to ma nazwê.Zowie siê Ch³odek.- Patrzcie! Ch³odek.Mi³y Ch³odku! Jak¿ebym chcia³dostaæ tu posadê!- Posadê? - To ju¿ nie wiem jak¹.- A przecie¿ jest tu m³yn.Wiêc musi byæ i m³ynarz.Posadê m³ynarczyka.- Och, jest i To³stoj w miniaturze!.' „Posadêm³ynarczyka”.- szydzi³a.Teraz Cezary zaczerwieni³ siê po same uszy.Usi³owa³poprawiæ sw¹ sytuacjê, zapewniaj¹c- Jaki tam To³stoj! No, wiêc nie m³ynarczyka.Dobrze! Topisarczyka prowentowego przy rz¹dcy.- Nie ma tu rz¹dcy, tylko ekonom Gruboszewski, którywszystko, co trzeba, pisze sam, jak kura pazurem, i wed³ug statutów bardzodawnych.- Przy Gruboszewskim ekonomie.Niech bêdzie przy ekonomie.Widzi pani, jaki jestem zgodny: do rany miê przy³o¿yæ.- A czemu¿ to tak koniecznie tutaj?- Je¿eli mama pani mog³a przez rok mieszkaæ w ch³opskiejcha³upie, to czemu¿ bym ja, zdrowe i silne ch³opiê, nie móg³ pomieszkaæ,ot, na tamtej górce, w tym dworeczku? O Bo¿e!- Có¿ by pan tutaj robi³? Agitowa³?- ¯adnych agitacji! Gdy przyjdzie pora, to oni sami siêzaagituj¹ najlepiej.Có¿ to za cierpliwy lud! Lecz przyjdzie chwila, ¿erozum w ten lud wejdzie.Rozum siê pchaæ bêdzie drzwiami i oknami do tychchat i legowisk.Nie moja to sprawa agitacja.Ojciec mi agitacji zakaza³pewnymi legendami.- Wiêc co?- Ludzi bym tu chcia³ poznaæ.W³asnymi oczyma zobaczyæwszystko.Tych prostych.Ch³opów, ¯ydów, robotników, rzemieœlników,rybaków, pracowitych i urwipo³ciów, dobrych i z³ych, m¹drych i g³uptasów.Chcia³oby mi siê gadaæ o ich ¿yciu.Na¿yæ siê z nimi!- Dziwny gust!- Mo¿e i dziwny, ale - co robiæ! Taka natura.By³bymdobrym pisarczykiem, dajê pani s³owo.Ca³y dzieñ bym robi³, co ka¿¹.Awieczorkiem, po zachodzie s³oñca, gdy ju¿ wszelkie roboty bêd¹ skoñczone,chcia³bym sobie tutaj siadywaæ albo tam pod lipami, patrzeæ na tê wodêszerok¹ - szerok¹, gdy j¹ ksiê¿yc oœwieci albo gwiazdy uka¿¹ - na tê„seku³ê” - i tak sobie tutaj w samotnoœci - matkê wspominaæ.Matkêwspominaæ.- zaœpiewa³ z cicha samemu sobie, jakby s³uchaczki obok niegowcale nie by³o.Z g³ow¹ podpart¹ na rêkach patrzy³ na wodê.PannaKarolina przygl¹da³a mu siê spod oka z baczn¹ uwag¹.W³aœnie ksi¹dz Anastazy i Hipolit Wielos³awski ukazalisiê na grobli i zd¹¿ali ku tamtym dwojgu, zatopionym w milczeniu.Do objêcia przez Cezarego Barykê posady pisarzaprowentowego w ekonomii' nosz¹cej w pañstwie naw³ockim zawo³anie: Ch³odek -nie dosz³o.Nawet nie z racji jakiejœ modnej „redukcji”, lecz z winysamego petenta.Cofn¹³ sw¹ kandydaturê.Kiedy po raz pierwszy zg³osi³ siêz tym projektem do Hipolita Wielos³awskiego, tamten na pewien czas zaniemówi³,a nawet niepowabnie os³upia³.Po pewnym dopiero czasie pocz¹³ zadawaæpytania:- Pisarza? Prowentowego? Pisarza? Na Ch³odku! Ty! Studentuniwersytetu? Medyk? Po co? Na co? Cui bono?Cezary t³umaczy³, i¿ przyjecha³ do domu przyjaciela naparê dni, a tak mu siê tutaj podoba, ¿e rad by pobyæ przez czas pewien.Niemo¿e przecie byæ rezydentem, „pann¹ respektow¹”, trzymaæ siê pañskiejklamki baraszkuj¹c i pró¿nuj¹c.Nêci go - mówi³ - ¿ycie ludzkie, ¿ycieproste.Chcia³by je poznaæ w sposób bezpoœredni, istotny, nie z drugiejrêki, nie ze stopnia karety ani ze strzemienia magnackich rumaków.Chcia³by mówiæz tutejszymi ludŸmi z ust do ust.Ale nie tylko mówiæ.Chcia³by pracowaæramiê w ramiê, skoro tu jest, gdy¿ nie mo¿na mówiæ ze spracowanym, niepracuj¹c z nim ramiê w ramiê.Hipolit rozumia³ ostatnie racje i przyznawa³ imnajzupe³niejsz¹ s³usznoœæ.Ale nie rozumia³ tego pomys³u mieszkania naCh³odku.By³o to œmieszne, jakieœ rosyjskie, do niczego niepodobne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]