[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ca³owa³em ciê w nocy - pewnie wtedy, gdy ciê tamten ca³owa³ - wyci¹ga³em do ciebie rêce przez ca³¹ tê ziemiê - pewnie wtedy, gdy on ciê obejmowa³! Ty jesteœ tak prosta - przeœliczna, ty jesteœ tak strojna, tak zgrabna, tak pachn¹ca, wykwintna, wyszukana - wybrana, mi³a! Jesteœ okr¹¿ona przez jakieœ wymyœlne, nie istniej¹ce, wyrafinowane kolory! Ty jesteœ Laura! Laura! Laura!Szli boczn¹ alej¹.Drzewa ogo³ocone sta³y nieruchomo, jakby nas³uchiwa³y tych wyznañ.Drzewa by³y jakby rozdête od wilgoci, od odwil¿y, od rozkisaj¹cych waporów, które siê ju¿ po d³ugich deszczach burzy³y w ziemi.Pani Laura Barwicka gorzko p³aka³a.- Nie by³o ciê przez tyle miesiêcy! Myœla³em ju¿ nieraz, ¿e ciê wcale a wcale nie by³o.Myœla³em nieraz, ¿e by³aœ tylko piêkn¹ poezj¹, któr¹ czyta³em w szczêœliwej chwili mego dzieciñstwa.Myœla³em nieraz, ¿e by³aœ zawik³an¹ opowieœci¹, snem moim o krasawicy, o najcudniejszej kobiecie ludzkiej rasy.Nieraz z têsknoty prosi³em ciê, ¿ebyœ przysz³a do mnie przez sen.A teraz przysz³aœ sama.Przysz³aœ jeszcze bardziej zachwycaj¹ca ni¿ w Leñcu.Jeszcze bardziej g³adka, powabna, nadobna! Jesteœ teraz tak wysmuk³a, tak puszysta.Ale jesteœ tak blada, tak smutna.Czemu jesteœ smutna?Nic nie odpowiedzia³a.£za ³zê pobijaj¹c, p³ynê³y po jej twarzy przeobfite strugi.Poniewa¿ podnios³a woalkê, widaæ by³o jej policzki o przezroczystej, bia³ej cerze zimowej.Nie mog³a podnieœæ oczu, bo zawalone by³y falami ³ez.Nie mog³a mówiæ, bo pe³ne mia³a usta s³onej goryczy.Stanê³a wreszcie.- Widzisz, coœ ty narobi³! - rzuci³a z g³êbi piersi.- A co?- Ach, ty! - wybuch³a.- Gdybyœ by³ wtedy nie skroi³ tej awantury, by³abym mo¿e wybrnê³a z matni.- Tej awantury.- powtórzy³ jak echo.- By³abym siê mo¿e od niego wykaraska³a! By³abym mo¿e znalaz³a œrodki, ¿eby interesy moje rozpl¹taæ, rozwik³aæ.By³abym siê zapracowa³a na œmieræ, a wreszcie bym wylaz³a.Tyœ to narobi³, ¿e musia³am wzi¹æ œlub bez zw³oki, natychmiast! Musia³am albo siê uratowaæ w opinii, albo zgin¹æ.Ty wariacie, napastniku, moskiewski wychowanku! Mog³am byæ twoj¹, a teraz muszê byæ z Barwickim, muszê byæ jego ¿on¹!Zanios³a siê niemym, zduszonym, spazmatycznym p³aczem, oszala³ym ³kaniem.Na chwilê pokona³a siê, zastanowi³a siê.S³owa przemoc¹ wyszarpane z piersi ledwo-ledwo wyda³a:- Muszê teraz.Muszê.Tak oto.Umieraæ z ¿alu.Za tob¹.Cezary zachwia³ siê od wra¿enia, ¿e to teraz on dosta³ szpicrut¹ straszliwe poprzez oczy ciêcie.Wszelkie s³owa wypad³y mu z gard³a.Sam g³os zamar³.Ani jednego s³owa odpowiedzi.Stan¹³ g³upi i niemy.B³agaæ j¹ o co? Przepraszaæ j¹ za co? Przyobiecywaæ jej co? Usprawiedliwiaæ siê z czego? Ani jednej myœli, ani jednego powziêcia, ani jednego postanowienia.Wyjêkn¹³ cicho:- ChodŸmy st¹d.- Dok¹d?Albo¿ wiedzia³, dok¹d? Któ¿ to by³a ta kobieta? Teraz dopiero dowiedzia³ siê o niej.Gdyby móg³ rzuciæ siê przed ni¹ na kolana, gdyby móg³ przycisn¹æ do ust brzeg jej sukni, gdyby móg³ uca³owaæ jej stopy!Ludzie w tym miejscu rozmaici przechodzili i podnosili oczy na tê damê tak piêkn¹; a tak gorzko p³acz¹c¹.Trzeba by³o koniecznie z tego miejsca odejœæ.Znowu tedy powiedzia³:- ChodŸmy st¹d!- A dok¹d¿e pójdziemy?Podnios³a na niego oczy.Blady uœmiech, zb³¹kany goœæ, przewin¹³ siê przez jej usta, wykrojone tak przecudnie.- Nie, Czaruœ - rzek³a - ju¿ z tob¹ nigdzie nie pójdê.- Nigdy?- Nigdy.- To po có¿eœ miê tu wezwa³a?- Wezwa³am ciê tutaj - jêknê³a z najbardziej przepaœcistego dna boleœci - ¿eby na ciebie popatrzeæ, na mi³oœæ mojego serca jedyn¹, jedyn¹! Na szczêœcie moje zabite, zabite! A tyœ myœla³, ¿e ja ciê na schadzkê?.¯e do hotelu? Przystojna mê¿atka.do hotelu.- Nic nie myœla³em.- Wiêc mówisz, ¿em schud³a? Widzisz - to przez ciebie! A ty?Oczy jej obesch³y i patrzy³y teraz, sp³akane i zaczerwienione, z nieopisan¹ mi³oœci¹, z niezg³êbion¹ s³odycz¹.Ogl¹da³a usta, oczy, brodê i policzki Cezarego, jakby je oczyma materialnie ca³owa³a.Po stokroæ wznosi³a na niego oczy i po stokroæ powraca³a.- Wiêc to tak - westchn¹³ - teraz jesteœ œlubn¹ ¿on¹ Barwickiego.- Tak.- I œlub ten staje na przeszkodzie naszemu szczêœciu?Zawaha³a siê, zako³ysa³a na miejscu, nie mog¹c iœæ dalej.Wreszcie rzek³a:- Œlub nie œlub.Có¿ mi tam Barwicki! Ale s³owo.Dane s³owo honoru.- S³owo honoru.- Tak, Czaruœ.Ja by³am wolna i ty by³eœ wolny.Byliœmy dwa wolne ptaki.Szaleliœmy ze szczêœcia pod naszym niebem.Aleœ to wszystko nogami podepta³!- K³amiesz! To ty teraz wszystko depczesz nogami! Nasze szczêœcie!- Nie gniewaj siê na mnie! W tej chwili nie gniewaj siê na mnie! T¹ chwil¹ bêdê ¿y³a.d³ugie miesi¹ce, d³ugie miesi¹ce.Nie odbieraj mi tej chwili!Chcia³a niepostrze¿enie pochwyciæ jego rêkê, ale j¹ wyrwa³.Znowu ponios³a go jêdza zazdroœci, najstraszliwszy z demonów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]