[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szukam ksi¹¿ekweso³ych.Wielk¹ by mi przyjemnoœæ sprawi³o, ¿ebym widzia³a czyjeœ ¿ycie pe³neszczêœcia.Mam doko³a siebie albo nêdzne, chorowite egzystencje, albo zapasy zprzeciwnoœciami nad si³y.Co krok mo¿na spotkaæ osoby zadowolone (z siebie), alenigdzie nie widaæ weso³ych.Zadowolenie jest tam, gdzie s¹ ma³e potrzeby, aszczêœcia, z którego tryska wesele, tak jakby nigdzie nie by³o.Cz³owiek stworzonyjest do szczêœcia! Cierpienie trzeba zwalczaæ i niszczyæ jak tyfus i ospê.24 grudnia.Wróci³am z pasterki.By³yœmy wszystkie, to jest panna Helena, Iza i mojebêbenki.Mróz.Sypki œnieg iskrzy siê i chrupie pod nogami.Z mojego okna widzê tylkodachy ze srebra.Szeregi zaczarowanych pa³aców stanê³y w biednej dzielnicy.Ksiê¿yc œwieci.Druty telefoniczne osêdzia³y.S¹ bia³e jak sznury grubej bawe³ny, któr¹ zwija nak³êbek jakaœ babcia, ogromnie, ogromnie wiekowa.Jest coœ dziwnego w tej nocy jasnej,w tej nocy czystej.Niewys³owiony wdziêk le¿y na murach oblanych œwiat³emmiesiêcznym.Ju¿ chyba wszystkie walki ze znu¿enia w tej ciszy usta³y i ¿elazna piêœæ przemocyos³ab³a z ¿alu.Gdyby w tej chwili zbójca chcia³ sztylet utopiæ w piersiach swojejofiary - zemdla³aby mu rêka.Bo teraz anio³owie zstêpuj¹ z niebios na ziemiê i tul¹do serc przeczystych westchnienia skrzywdzonych ludzi.Kto teraz modliæ siê bêdzie.W ¿³obie, gorzej ni¿ niemowlê ubogiego parobka, le¿y ten, o którym mówi³ Izajasz,¿e "uderzy ziemiê rózg¹ ust swoich".Mo¿e to Jego królestwo ju¿ siêzaczê³o, mo¿e ju¿ idzie "rok Pañski wdziêczny".Niech siê umocni¹ duszecierpi¹ce dla dobra wielu, niech wytchn¹, Panie.26 grudnia.Œwiêta! Œpiê, pró¿nujê i chodzê na wizytki.Znios³am do siebie stosksi¹¿ek i rzucam siê od jutra w srogie czytanie.Guépe wyjecha³a na tydzieñ.Do naszego apartamentu wyniesiono dla braku miejsca od pañstwa S.choinkê.Mam w nocymi³y zapach œwierczyny.Ach, ¿eby tak przejechaæ siê sankami wœród lasu obsypanegoœniegiem, œwiec¹cego soplami, w zimowy wieczór, kiedy to gonty na dachach strzelaj¹!Jak to tam jest teraz?Puste pola.Ani szmeru, ani szelestu.Ksiê¿yc idzie nad rozleg³ym przestworem.Gdzieniegdzie gruszka polna stoi wœród œniegów samotna, obdarta.Rzuca swój cieñb³êkitnawy.7 stycznia.Wac³aw umar³.Odebra³am wiadomoœæ od tej pani przed tygod.23 marca.Przerzucaj¹c rupiecie w szufladzie mojego stolika, znalaz³am ten sekretnik.Gdym go otwar³a, wzrok mój trafi³ na s³owa przed dwoma miesi¹cami pisane.Jak gdybycoœ nowego!.Zarazem takie samo zimno, obojêtnoœæ.Czyli¿ to ma byæ mojenieszczêœcie? Gdzie¿ ono jest? Ja go nie czujê.S³owa te s¹ puste wewn¹trz i tylkomaj¹ formê, pow³okê bólu znanego ludziom.Dawno, gdy jeszcze by³am w domu, nieboszczyk tatko pokazywa³ mi w G³ogach pszenicê,któr¹ œnieæ zjad³a.Szliœmy rano o œwicie, obok niwy pod góra nad strumykiemKamiennym.Tatko urywa³ k³os, wyjmowa³ z niego ziarno.By³o ca³kiem podobne do ziarnape³nego, mia³o zewnêtrzn¹ barwê.Tylko gdy by³o dotkn¹æ go palcem, wylatywa³ zeœrodka z³otej ³upiny murz czarny, py³kowaty, sypki.Tak i moje uczucia.Nie ma wnich czystego chleba uczuæ siostrzanych tylko œnieæ spróchnia³a.25 marca.Chcia³abym tu opisaæ.Zaczynam czuæ potrzebê wyjawienia, jakby ekstyrpacji z g³êbi siebie.Jestem takazabita! ¯adnych uczuæ, ¿adnych nawet poruszeñ.Jestem podobna do owej sadzawki Siloe, gdy od niej anio³ odlecia³.Czujê, ¿e coœ wmej duszy, jakaœ dawniejsza jej w³adza - przesta³a istnieæ, a to, co zosta³o, jestdla mnie ju¿ na nic.Jest to tchórzliwe i oziêb³e.Nic ju¿ nowego na ziemi zrobiænie potrafiê.S¹ jeszcze dobre istoty, które ceni¹ we mnie i te resztki, ale ja samaczy¿ mogê przystaæ na myœl, ¿eby jak¹kolwiek wartoœæ nadawaæ czemuœ, co jest jaknêdzny ³achman, pozosta³y z dawnej odzie¿y.By³ czas, kiedy s¹dzi³am, ¿e jestemzdruzgotana ze szczêtem Dziœ widzê, ¿e tak nie jest.Z³amane jest tylko moje osobiste szczêœcie.Chcê rozbudziæ w sobie si³ê ¿ycia, biczujê siê wspomnieniem panny L., biorê siêpazurami do robót ciê¿kich.Ale to wszystko, to wszystko.Takie mam ci¹gle uczucie, jakby mi ktoœ podpowiada³, co trzeba, uczy³ miê, jaktrzeba, wysila³ na to duszê swoj¹, a ja mu stale, z ch³opska nie dowierzam.Czêstoprzybiega do mnie to ta, to owa znajoma i mówi o swych strapieniach Wówczas miê to"mile zajmuje", ale ów sposób bardzo zbli¿ony do wzgardy.Myœlê sobiepatrz¹c na ³zy cudze, jak szczêœliwymi s¹ ci, co takie tylko wylewaj¹.Ja milczê.Znam jedno m¹dre s³owo, o którym Wacek nic nie wiedzia³.S³owo: Hart sei!By³by miê zabi³ wzrokiem, gdybym mówi³a, ¿e ¿ycie trzeba kochaæ nade wszystko.26 marca.Czêsto teraz wcale nie wiem, co jest dobre, a co z³e.Zdaje siê, ¿e nic"z³ego" nie robiê, ale te¿ ¿adnej nie mam pewnoœci, ¿e takie sprawowaniema jak¹kolwiek wartoœæ.Chwilami wydaje mi siê, ¿e "dobrym" uczynkiemby³oby w³aœnie wrêcz coœ innego.Rozumieæ rozumiem wszystko tak samo jak przedtem,tylko ¿adne ju¿ pewniki nie mog¹ mn¹ w³adaæ.27 marca.Na có¿ siê zda cierpienie?Czy mo¿na wierzyæ, ¿e taka mêka jest zwyczajn¹, ordynarn¹ koniecznoœci¹? Czyj¹?Gdy d³ugie dnie s¹ tym wype³nione, staje siê ono dla umys³u niepojêt¹ zagadk¹,tajemnic¹ udrêczaj¹c¹, której znaczenie, nad wyraz donios³e, ukryte a w³adcze, jakptak mistyczny kr¹¿y nad g³ow¹.Czarny, z³owieszczy kruk niedoli!29 marca.Mia³am d³ug¹ chwilê wmyœlenia siê w jakiœ krajobraz.Kêpy b³otniste,ledwo pokryte œniegiem.Jest mi bardzo niemi³o.2 kwietnia.Nie wiem, co mi jest.Jakieœ uczucie ze wszystkich najsilniejsze i najbardziej przejmuj¹ce smutkiem.Têsknota.Smutek, któremu brak wszelkiego przedmiotu, celu i myœli.Ach, nie - jesttej myœli jakaœ nêdzna, uciekaj¹ca, bezradna drobina.Taki b³êdny okruch mieœci wsobie tylko przeœwiadczenie, ¿e to, co miê o smutek przyprawia, jest najwa¿niejsz¹,najcenniejsz¹, jedyn¹ wartoœciow¹ spraw¹.Dziwna rzecz: za pomoc¹ tego ma³ego atomuodgaduje siê prawdziw¹ treœæ ¿ycia, widzi przestwory, œwiaty rozleg³e i dalekie, októrych nic nie wie codzienny, zdrowy rozum.Têsknota, têsknota.Uczucie najbardziej niewypowiedziane, stan pró¿ny wszelakiej ulgi, ucisk serca ci¹g³yi jednostajny.A przecie on sam w sobie jest upragniony, bo daje jakby lêkliwe po¿¹danie ujrzeniaznowu onej niedoli.Oziêb³oœæ zimowa, któr¹ prze¿y³am - nie by³ to stan dobry.Teraz zaczynam pamiêtaæ ka¿de z tych zimnych uczuæ, niby jakieœ narzêdzia z ¿elaza,które rozdzieraj¹.Dawno ju¿ temu, z osiem lat mo¿e, szliœmy pewnego razu z Henrykiem przez nasz gajbrzozowy.On mia³ w kieszeni rewolwer.Chc¹c siê pochlubiæ przede mn¹, wyj¹³ têbroñ, wycelowa³ i strzeli³.Kula przebi³a na wskroœ m³od¹ brzozê.Z tego miejscatrysnê³a struga soku i uchodzi³a tak d³ugo, tak d³ugo, a¿ nie mog¹c znieœæ,uciek³am z lasu.Gdym by³a na jego skraju i odwróci³am g³owê, widaæ by³o jeszczestrugê s¹cz¹c¹ siê po bia³ej korze.S³oñce w niej przegl¹da³o siê i iskrzy³otak samo, jak siê przegl¹da w nêdznej ka³u¿y na drodze, po której brodz¹ cielêta.3 kwietnia.Ju¿ sama nie wiem, czego chcê.Têskniê, a raczej usycham z têsknoty.Chcia³abym pójœæ, uciec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]