[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostali myszkowali wśród wozów, ale niczegonie uznali za godne zabrania.Zoltan Chivay gwizdnąłna palcach, dając im znać, że czas kończyć szabrowanie,po czym fachowym wzrokiem obrzucił Płotkę, Pegaza i karosza Milvy. - Wierzchowe - stwierdził, z dezabrobatą kręcącnosem.- Znaczy, do niczego.Figgis, Caleb, do dyszla.Będziemyzmieniać się w zaprzęgu.Wymaaaaaarsz!***** Geralt był pewien, że krasnoludom przyjdzie rychłoporzucić zdobyty wóz, gdy ten na dobre uwięźnie na rozmiękłychduktach, ale mylił się.Karły były silne jak byki,a wiodące na wschód leśne drogi okazały się trawiastei niezbyt grząskie.Padało nadal bez przerwy.Milva zrobiłasię ponura i zła, jeżeli się odzywała, to tylko aby wyrazićprzekonanie, że lada moment koniom popęka rozmiękły róg nakopytach.Zoltan Chivay oblizywał się wodpowiedzi, przyglądał kopytom i powiadał się mistrzem wprzyrządzaniu koniny, czym doprowadzał Milvę do szalu. Utrzymywali stały szyk, którego centrum stanowiłciągnięty na zmianę wóz.Przed wozem maszerował Zoltan,obok niego jechał na Pegazie Jaskier, drocząc się zpapugą.Za wozem jechali Geralt z Milvą, na końcu wlokło sięsześć kobiet z Kernów. Przewodnikiem był zwykłe Percival Schuttenbach,długonosy gnom.Ustępując krasnoludom wzrostem i siłą,dorównywał im wytrzymałością, a zwinnością znacznieprzewyższał.W marszu nieustanie kluczył, szperał pokrzakach, wysforowywał się do przodu i znikał, po czymobjawiał się nagle i nerwowymi, małpimi gestami dawałz daleka znak, że wszystko w porządku, można iść dalej. Czasami wracał i szybko zdawał relację o przeszkodachna szlaku.Ilekroć wrócił, miał dla czwórki siedzących nawozie dzieci garść jeżyn, orzechy lub jakieś dziwaczne, alewyraźnie smakowite kłącza. Tempo mieli potwornie wolne, maszerowali duktamitrzy dni.Nie natknęli się na żadne wojska, nie widzielidymów ani łun.Nie byli jednak sami.Zwiadowca Percivalkilkakrotnie meldował im o kryjących się w lasachgrupach uciekinierów.Kilka takich grup minęli, i to szybko,bo miny uzbrojonych w widły i kłonice chłopów nie zachęcały donawiązywania kontaktów.Padła propozycja, byjednak spróbować negocjacji i pozostawić którejś z grupkobiety z Kernów, ale Zoltan był przeciwny, a Milva gopoparła.Kobiety też wcale nie kwapiły się, by opuścićkompanię.Było to o tyle dziwne, że odnosiły się dokrasnoludów z wyraźną, przepełnioną strachem niechęciąi rezerwą, nie odzywały się prawie wcale, a na każdympostoju trzymały się na uboczu. Geralt przypisywał zachowanie kobiet tragedii, jakąi niedawno przeżyły, podejrzewał jednak, że przyczyną niechęcimogły być też dość swobodne maniery krasnoludów.Zoltan i jego kompania klęlirównie plugawie i często, copapuga nazywana Feldmarszałkiem Dudą, ale mieli bogatszy repertuar.Śpiewali świńskie piosenki, w czym zresztą dzielnie sekundowałim Jaskier.Pluli, smarkali wpalce i puszczali gromkie bąki, stanowiące zazwyczaj okazjędo śmiechów, żartów i współzawodnictwa.W krzakichodzili wyłącznie za naprawdę grubą potrzebą, z lżejszyminie trudzili się dalekim chodzeniem.To ostatnie rozjuszyłowreszcie Milvę, która zdrowo obrugała Zoltana, gdyten rankiem wysikał się na ciepły jeszcze popiół ogniska,zupełnie nie przejmując się widownią.Zwymyślany Zoltan niestropił się i oświadczył, że wstydliwie ukrywać sięz tego rodzaju czynnościami zwykli tylko osobnicy dwulicowi,perfidni i skłonni do donosidelstwa, po czym się takichzwykle rozpoznaje.Na łuczniczce jednak elokwentne wyjaśnienieżadnego wrażenia nie wywarło.Krasnoludypoczęstowane zostały bogatą wiązanką i kilkoma bardzokonkretnymi groźbami, które poskutkowały, bo wszyscyposłusznie zaczęli chodzić w zarośla.By nie narazić sięjednak na miano perfidnych donosicieli, chodzili grupowo. Nowe towarzystwo zupełnie natomiast odmieniło Jaskra.Poeta był z krasnoludami za pan brat, zwłaszczagdy okazało się, że niektórzy słyszeli o nim i znają nawetjego ballady i kuplety.Jaskier nie odstępował Zoltanowejkompanii na krok.Nosił wycyganioną od krasnoludów pikowanąkurtę, zniszczony kapelusik z piórkiem zastąpiłzawadiackim kunim kołpakiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]