[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.RuszyÅ‚em za nim.ZebraliÅ›my nasze rzeczy.Kiedy zapinaÅ‚ pas, spojrzaÅ‚ na mnie i zaraz odwróciÅ‚ wzrok.      - Nie bÄ™dziemy wiÄ™cej o tym mówić - powiedziaÅ‚.      - Zgoda.      WróciliÅ›my do koni.WskoczyliÅ›my na siodÅ‚a i ruszyliÅ›my w dalszÄ… drogÄ™.      Strumyk wygrywaÅ‚ w gaju swojÄ… cichÄ… muzykÄ™.StojÄ…ce już wyżej na niebie sÅ‚oÅ„ce przewlekaÅ‚o struny Å›wiatÅ‚a miÄ™dzy drzewami.Rosa pokrywaÅ‚a jeszcze ziemiÄ™.DarÅ„, którÄ… pokryÅ‚em mogiÅ‚Ä™ Caine'a, byÅ‚a wilgotna.WyjÄ…Å‚em z juków Å‚opatÄ™ i odsÅ‚oniÅ‚em grób.Gerard bez sÅ‚owa pomógÅ‚ mi przenieść ciaÅ‚o na pÅ‚achtÄ™ żeglarskiego płótna, którÄ… w tym celu przywieźliÅ›my.ZawinÄ™liÅ›my je i zasznurowaliÅ›my luźnymi pÄ™tlami liny.      - Corwinie! Popatrz! - szepnÄ…Å‚ nagle Gerard, Å›ciskajÄ…c mnie za Å‚okieć.      PodążyÅ‚em wzrokiem za jego spojrzeniem i zamarÅ‚em.Å»aden z nas nawet nie drgnÄ…Å‚, gdy wpatrywaliÅ›my siÄ™ w przedziwne zjawisko: otaczaÅ‚a go delikatna, migotliwa aureola bieli, jakby Å›wit tworzyÅ‚ jego sierść i grzywÄ™; maÅ‚e kopytka lÅ›niÅ‚y zÅ‚otem, tak jak smukÅ‚y, spiralny róg, wyrastajÄ…cy z wÄ…skiego czoÅ‚a.StaÅ‚ na szczycie któregoÅ› z mniejszych gÅ‚azów i skubaÅ‚ porastajÄ…cy skaÅ‚Ä™ mech.Jego oczy, kiedy podniósÅ‚ gÅ‚owÄ™, byÅ‚y jasne i szmaragdowozielone.Na kilka sekund znieruchomiaÅ‚, tak jak my.Potem wykonaÅ‚ szybki, nerwowy ruch przednimi nogami, wymachujÄ…c nimi w powietrzu i trzykrotnie uderzajÄ…c w kamieÅ„.ZamigotaÅ‚ i zniknÄ…Å‚ bezgÅ‚oÅ›nie jak Å›nieżny pÅ‚atek; być może wÅ›ród drzew po prawej stronie.      WstaÅ‚em i podszedÅ‚em do gÅ‚azu.Gerard byÅ‚ przy mnie.Tam, wÅ›ród mchu, odszukaÅ‚em maleÅ„kie odciski kopyt.      - WiÄ™c naprawdÄ™ go zobaczyliÅ›my - stwierdziÅ‚ Gerard.      - CoÅ› zobaczyliÅ›my - przytaknÄ…Å‚em.- WidziaÅ‚eÅ› go przedtem?      - Nie.A ty?      PokrÄ™ciÅ‚em gÅ‚owÄ….      - Julian twierdzi, że widziaÅ‚ go kiedyÅ› z daleka - powiedziaÅ‚.- Mówi, że psy nie chciaÅ‚y go gonić.- ByÅ‚ piÄ™kny.DÅ‚ugi, jedwabisty ogon, zÅ‚ociste kopyta.      - Tak.Tato zawsze uznawaÅ‚ to za dobry znak.      - Też chciaÅ‚bym w to wierzyć.      - PojawiÅ‚ siÄ™ w niezwykÅ‚ym momencie.po tylu latach.      PrzytaknÄ…Å‚em znowu.      - Czy jest jakiÅ› specjalny rytuaÅ‚? On jest naszym patronem i w ogóle.Czy powinniÅ›my zrobić coÅ› szczególnego?      - JeÅ›li nawet, to tato nic mi o tym nie mówiÅ‚ - odparÅ‚em.PogÅ‚adziÅ‚em skaÅ‚Ä™, na której wszystko siÄ™ wydarzyÅ‚o.- JeÅ›li zwiastujesz zmianÄ™ fortuny, przynosisz nam Å‚askÄ™ spokoju, dziÄ™ki ci, jednorożcu - powiedziaÅ‚em.- A nawet jeÅ›li nie, dziÄ™ki za Å›wiatÅ‚o twej obecnoÅ›ci w tym mrocznym czasie.      Potem napiliÅ›my siÄ™ ze strumienia.UmocowaliÅ›my nasz pakunek na grzbiecie jucznego konia.ProwadziliÅ›my wierzchowce, dopóki nie znaleźliÅ›my siÄ™ daleko od tego miejsca, gdzie prócz wody wszystko zamarÅ‚o w bezruchu.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]