[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwieleciały wprost na Jaskra, ale Wiedźmin już miał w rękumiecz, skoczył, szybkimi uderzeniami odbił obie. - Na Wielkie Słońce - stęknął Cahir.- Odbił.dwie strzały! Niebywałe! Nigdy czegoś takiego nie widziałem. - I nie zobaczysz! Po raz pierwszy w życiu udało misię odbić dwie! Kryć się za burty! Wojacy z przystani zaprzestali jednak ostrzału, widzącże prąd pcha uwolniony prom wprost na ich brzeg.Wodaspieniła się u boków wpędzanych w rzekę koni.Przystańpromowa wypełniała się dalszymi konnymi.Było ichprzynajmniej ze dwie setki. - Pomóżta! - zaryczał przewoźnik.- Bierta się za tyki,jaśnie pany! Do brzega nas niesie! Pojęli w lot, a tyk było na szczęście dość.Regis iJaskier trzymali konie, Milva, Cahir i Wiedźmin wspomogliwysiłki przewoźnika i jego głupawego akolity.Odepchniętypięcioma tykami prom obrócił się i zaczął spływaćszybciej, wyraźnie sunąc w stronę środka nurtu.Wojacyna brzegu znowu podnieśli wrzask, znowu sięgnęli po łuki,kilka strzał znowu zaawiszczało, jeden z koni zarżałdziko.Porwany silniejszym prądem prom spływał szczęściemszybko i coraz bardziej oddalał się od brzegu, pozazasięg skutecznego strzału. Płynęli już środkiem rzeki, płanią.Prom kręcił się jakgówno w przerębli.Konie tupały i rżały, targając uczepionymiwodzy Jaskrem i wampirem.Konni na brzegu darlisię i wygrażali im pięściami.Geralt dostrzegł nagle wśródnich jeźdźca na białym wierzchowcu, wymachującegomieczem i wydającego rozkazy."W chwilę potem kawalkadacofnęła się w las i pocwałowała skrajem wysokiegobrzegu.Zbroje błyskały wśród nadbrzeżnych chaszczy. - Nie poniechają nas - zajęczał przewoźnik.- Wiedząże za zakrętem bystrzyna znowu do brzega nas przepchnie.Dzierżcie tyki na gotowiu, wielmożni! Gdy sięku prawemu brzegowi obróci, trza krypie pomóc, przemócprąd i wylądować.Inaczej gorze nam. Płynęli, obracając się, dryfując lekko ku prawemubrzegowi, ku wysokiej, stromej, najeżonej krzywymisosnami skarpie.Lewy brzeg, ten, od którego się oddalali,zrobił się płaski, wnikał w rzekę półokrągłym, piaszczystymcyplem.Na cypel galopem wypadli jeźdźcy, z rozpęduwjeżdżając w wodę.Przy cyplu była najwyraźniej płycizna,przykosa, nim woda sięgnęła koniom do brzuchów,konni wjechali w rzekę dość daleko. - Dotrą na strzał - oceniła ponuro Milya.- Kryjcie się.Strzały znowu zaświszczały, niektóre łomotnęły w deski.Ale odbijający od przykosy nurt szybko poniósł jednostkęw stronę ostrego zakrętu na prawym brzegu. - Tera do tyk! - wezwał trzęsący się przewoźnik.-Żywo, lądujmy, nim nas bystrzyca porwie! Nie było to takie łatwe.Prąd był wartki, woda głęboka,prom wielki, ciężki i niezgrabny.Z początku w ogóle niereagował na ich wysiłki, ale wreszcie tyki chwyciłymocniej dno.Wyglądało, że się uda, gdy Milva puściła nagleżerdź i bez słowa wskazała na prawy brzeg. - Tym razem.- Cahir otarł pot czoła.- Tym razemto jednak z pewnością Nilfgaard. Geralt też to widział.Jeźdźcy, którzy pojawili się naglena prawym brzegu, nosili czarne i zielone płaszcze, koniemiały charakterystyczne okularowe uzdy.Była ich co najmniej setka. - Przepadli my tera z kretesem.- zajęczał przewoźnik.-Mateńko moja, to Czarni! - Do tyk! - ryknął Wiedźmin.- Do tyk, na nurt! Dalejod brzegu! Ponownie okazało się to zadaniem niełatwym.Prądpod prawym brzegiem był silny, pchał prom prosto podwysoką skarpę, z której słyszeli już okrzyki Nilfgaardczyków.Gdy po chwili wsparty na tyce Geralt spojrzał w górę,zobaczył nad głową gałęzie sosen.Puszczona ze szczytuskarpy strzała wbiła się w pokład promu prawie pionowo,dwie stopy od niego.Drugą, lecącą na Cahira, odbiłuderzeniem miecza. Milva, Cahir, przewoźnik i jego pomocnik odpychali sięjuż nie od dna, ale od brzegu, od skarpy.Geralt rzuciłmiecz, chwycił tykę i pomógł im, a prom zaczął znówdryfować w stronę płani.Ale wciąż byli niebezpiecznieblisko prawego brzegu, a brzegiem cwałował pościg.Nimzdołali się oddalić, skarpa skończyła się, a na płaski zatrzcinionybrzeg wpadli Nilfgaardczycy.W powietrzu zawyły lotki strzał. - Kryć się! Pomocnik przewoźnika zakasłał nagle dziwnie, upuszczającżerdź w wodę.Geralt zobaczył okrwawiony groti cztery cale brzechwy, sterczącej mu z pleców.Cisek Cahirastanął dęba, zarżał boleśnie, miotając przestrzelonąszyją, obalił Jaskra i wyskoczył za burtę.Pozostałe wierzchowceteż rżały i ciskały się, prom dygotał od uderzeńkopyt. - Trzymajcie konie! - krzyknął wampir.- Trzy. Urwał nagle, upadł plecami na burtę, usiadł, pochyliłgłowę.Z piersi sterczała mu czarnopióra strzała. Milva też to zobaczyła.Wrzasnęła wściekle, sięgnęła połuk, wysypała pod nogi brzechwy z kołczana.I zaczęłaszyć.Szybko.Strzałą po strzale.Ani jedna nie chybiła celu. Na brzegu zakotłowało się, Nilfgaardczycy cofnęli sięw las, zostawiając w trzcinach zabitych i wyjących rannych.Ukryci w gąszczu, strzelali nadal, ale groty już ledwodonosiły, wartki prąd niósł prom w stronę środkarzeki.Odległość była za duża na celny strzał dla nilfgaardzkich łuków.Ale nie dla łuku Milvy. Wśród Nilfgaardczyków pojawił się nagle oficer w czarnympłaszczu, w hełmie, na którym chwiały się kruczeskrzydła.Krzyczał, wymachiwał buzdganem, wskazywałw dół rzeki.Milva szerzej rozstawiła nogi, dociągnęła cięciwędo ust, mierzyła krótko.Strzała zaszumiała w powietrzu,oficer wygiął się w tył na kulbace, obwisł w ramionachpodtrzymujących go żołnierzy.Milva ponownienapięła łuk, wypuściła cięciwę z palców.Jeden z podtrzymującychoficera Nilfgaardczyków krzyknął rozdzierającoi zleciał z konia.Pozostali znikli w lesie. - Mistrzowskie strzały - powiedział spokojnie Regiszza pleców wiedźmina.- Ale lepiej chwyćcie za żerdzie.Wciąż jesteśmy zbyt blisko brzegu, a niesie nas na mieliznę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]