[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Jesteś jeszcze za słaba, by wyciągnąć energię z ziemi.Za mało jeszcze wiesz, by udało ci się wydobyć coś zpowietrza.A ogniem absolutnie zabraniam ci się bawić!Mówiłam już, pod żadnym pozorem nie wolno ci dotykaćenergii ognia! - Nie krzycz.Pamiętam. Siedziały w milczeniu na suchym zwalonym pniu,słuchając wiatru szumiącego w koronach drzew, słuchającdzięcioła, który zajadle tuktukał gdzieś w pobliżu.Ciribyła głodna, a ślina gęstniała jej z pragnienia, lecz wiedziała,że skargi nie dadzą nic.Dawniej, przed miesiącem,Yennefer reagowała na takie żale suchym wykłademo sztuce panowania nad prymitywnymi instynktami,później już tylko zbywała je lekceważącym milczeniem.Protesty miały równie mało sensu i dawały równie małoskutku, jak dąsy o nazywanie "brzydulką". Czarodziejka wyskubała z rękawa ostatni rzep.Zaraz ocoś zapyta, pomyślała Ciri, słyszę, jak myśli.Znowu zapytao coś, czego nie pamiętam.Albo o coś, czego nie chcępamiętać.Nie, to nie ma sensu.Nie odpowiem.Tamto toprzeszłość, do przeszłości nie ma powrotu.Sama kiedyśtak powiedziała. - Opowiedz mi o twoich rodzicach, Ciri. - Nie pamiętam ich, pani Yennefer. - Przypomnij sobie.Proszę cię o to. - Taty naprawdę nie pamiętam.- powiedziała cicho,ulegając rozkazowi.- Tylko.Prawie wcale.Mamę.Mamę tak.Miała długie włosy, o, takie.I zawsze była smutna.Pamiętam.Nie, niczego nie pamiętam. - Przypomnij sobie, proszę. - Nie pamiętam! - Spójrz na moją gwiazdę. Wrzeszczały mewy pikujące w dół, między łodzie rybaków,gdzie łapały odpadki i wyrzucany ze skrzyń rybidrobiazg.Wiatr lekko łopotał opuszczonymi żaglamidrakkarów, nad przystanią snuł się dławiony mżawkądym.Do portu wpływały triremy z Cintry, lśniły złote lwyna błękitnych proporcach.Wuj Crach, który stał obok itrzymał na jej ramieniu dłoń wielką jak niedźwiedzia łapa,uklęknął nagle na jedno kolano.Ustawieni w szeregiwojownicy rytmicznie uderzali mieczami o tarcze. Po pomoście szła ku nim królowa Calanthe.Jej babka.Ta, którą na Wyspach Skellige nazywano oficjalnie ArdRhena, Najwyższa Królowa.Ale wuj Crach an Craite, JarlSkellige, wciąż klęcząc z opuszczoną głową, powitał Lwicęz Cintry tytułem mniej oficjalnym, ale uznawanym przezwyspiarzy za pełniejszy czci. - Bądź pozdrowiona, Modron. - Księżniczko - powiedziała Calanthe głosem zimnymi władczym, w ogóle nie patrząc na jarla.- Chodź do mnie.Chodź tu do mnie, Ciri. Dłoń babki była silna i twarda jak dłoń mężczyzny,pierścienie na niej lodowato zimne. - Gdzie Eist? - Król.- zająknął się Crach.- Jest na morzu, Modron.Szuka szczątków.I ciał.Od wczoraj. - Dlaczego im na to zezwolił? - krzyknęła królowa.-Jak mógł do tego dopuścić? Jak ty mogłeś do tego dopuścić, Crach?Jesteś jarlem Skellige! Żaden drakkar niema prawa wyjść w morze bez twojego zezwolenia! Dlaczego zezwoliłeś, Crach? Wuj jeszcze niżej opuścił rudą głowę. - Konie! - powiedziała Calanthe.- Jedziemy do fortu.A jutro o świcie odpływam.Zabieram księżniczkę do Cintry.Nigdy nie pozwolę jej tu wrócić.A ty.Ty masz wobecmnie cholerny dług, Crach.Kiedyś zażądam, byś go spłacił. - Wiem, Modron. - Jeśli ja nie zdołam się upomnieć, zrobi to ona -Calanthe spojrzała na Ciri.- Jej spłacisz twój dług, jarlu.Wiesz, w jaki sposób. Crach an Craite wstał, wyprostował się, rysy jegoogorzałej twarzy stwardniały.Szybkim ruchem wyciągnął zpochwy pozbawiony ozdób, prosty stalowy miecz, obnażyłlewe przedramię, poznaczone zgrubiałymi białymi szramami. - Bez teatralnych gestów - parsknęła królowa.-Oszczędzaj krew.Powiedziałam: kiedyś.Pamiętaj! - Aen me Glaeddyv, zvaere a'Bloedgeas, Ard Rhena,Lionors aep Xintra! - Crach an Craite, Jarl Wysp Skellige,uniósł ręce, potrząsnął mieczem.Wojownicy ryknęliochryple, walnęli bronią o tarcze. - Przysięgę przyjęłam.Prowadź do fortu, jarlu.Ciri pamiętała powrót króla Eista, jego skamieniałą,pobladłą twarz.I milczenie królowej.Pamiętała ponurą,straszną ucztę, na której dzikie, brodate morskie wilki zeSkellige powoli upijały się wśród przerażającej ciszy.Pamiętałaszepty.Geas Muire.Geas Muire! Pamiętała strugi ciemnego piwa wylewanego naposadzkę, rogi roztrzaskiwane o kamienne ściany halli wwybuchach rozpaczliwego, bezsilnego, bezsensownego gniewu.Geas Muire! Pavetta! Pavetta, królewna Cintry, i jej mąż, książę Duny.Rodzice Ciri.Przepadli.Zginęli.Zabiło ich Geas Muire,Przekleństwo Morza.Pochłonął ich sztorm, którego niktnie przewidział.Sztorm, którego miało nie być. Ciri odwróciła głowę, by Yennefer nie dostrzegła łezwypełniających jej oczy.Po co to wszystko, pomyślała.Poco te pytania, te wspomnienia? Do przeszłości nie ma powrotu.Nie mam już nikogo z nich.Ani taty, ani mamy,ani babki, tej, która była Ard Rheną, Lwicą z Cintry.WujCrach an Craite też pewnie zginął.Nie mam już nikogo ijestem kimś innym.Nie ma powrotu. Czarodziejka milczała, zamyślona. - Czy wtedy zaczęły się twoje sny? - spytała nagle. - Nie - zastanowiła się Ciri.- Nie, nie wtedy.Dopieropóźniej. - Kiedy? Dziewczynka zmarszczyła nos. - Latem.Poprzednim.Bo następnego lata była jużwojna. - Aha.To znaczy, że sny zaczęły się po spotkaniu zGeraltem w Brokilonie? Kiwnęła głową.Nie odpowiem na następne pytanie,postanowiła.Ale Yennefer nie zadała pytania.Wstałaszybko, spojrzała na słońce. - No, dość tego siedzenia, brzydulko.Robi się późno.Szukamy dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]