[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Most nad nimi zahuczał od żołnierskich butów. - Geralt! - wrzeszczał Jaskier.Wiedźmin, widząc, cowampir robi Milvie, z zażenowaniem odwrócił głowę.Zobaczył,jak po moście pędzą na łeb na szyję żołnierzew białych jakach.Z prawego brzegu, od bindugi, wciążsłychać było wrzask. - Uciekają - wydyszał Jaskier, doskakując i szarpiącgo za rękaw.- Nilfgaardczycy sa już na prawym przedmościu!Tam wciąż trwa bitwa, ale większość wojskapierzcha na lewy brzeg! Słyszysz? My też musimy uciekać! - Nie możemy - zacisnął zęby.- Milva poroniła.Niebędzie mogła iść. Jaskier zaklął wrednie. - Trzeba więc ją nieść - oświadczył.- To jedynaszansa. - Nie jedyna - powiedział Cahir.- Geralt, na most. - Po co? - Powstrzymamy ucieczkę.Jeżeli ci Nordlingowiedostatecznie długo utrzymają prawe przedmoście, możenam uda się wymknąć lewym. - Jak chcesz powstrzymać ucieczkę? - Dowodziłem już wojskiem.Właź na filar i na most! Na moście Cahir z miejsca wykazał, że istotnie madoświadczenie w opanowywaniu paniki wśród wojska. - Dokąd, psiewiary! Dokąd, skurwysyny! - zaryczał,akcentując każdy ryk ciosem pięści, zwalającym zbiegana dyle mostu.- Stać! Stać, łajdaki pieprzone! Niektórzy z uciekających - daleko nie wszyscy -zatrzymali się, przerażeni rykiem i błyskami miecza,którym Cahir malowniczo wywijał.Inni usiłowali przemknąćsię za jego plecami.Ale Geralt też już dobył miecza i włączyłsię do przedstawienia. - Dokąd? - krzyknął, mocnym chwytem osadzającjednego z żołnierzy w miejscu.- Dokąd? Stać! Zawracać! - Nilfgaard, panie! - krzyknął knecht.- Tam rzeź!Puszczajcie! - Tchórze! - ryknął włażący na most Jaskier głosem,jakiego Geralt nie słyszał nigdy.- Niegodziwi tchórze! Zajęczeserca! Zmykacie, ratujecie skóry? By w sromocie życie przeżyć, podłoty? - Siła ich, panie rycerzu! Nie dostoimy! - Setnik ubity.- wystękał drugi.- Dziesiętniki pierzchły!Śmierć idzie! - Głowy nam unosić! - Wasi towarzysze - krzyknął Cahir, wywijającmieczem - wciąż biją się na przedmościu i na bindudze!Wciąż walczą! Hańba temu, kto im z pomocą nie ruszy!Za mną! - Jaskier - syknął Wiedźmin.- Złaź na wyspę.Musicie z Regisem jakoś dotaszczyć Milvę na lewy brzeg,czego tu jeszcze stoisz? - Za mną, chłopy! - darł się Cahir, wywijającmieczem.- Za mną, kto w bogów wierzy! Na bindugę! Bijzabij! Kilkunastu żołnierzy potrząsnęło bronią i podjęliokrzyk, głosami wyrażającymi bardzo różne stopnie, zdecydowania.Kilkunastu z tych, którzy już uciekli, zawstydziło się,zawróciło i dołączyło do mostowej armii.Armiina której czele stanęli nagle Wiedźmin i NilfgaardczykArmia może i rzeczywiście, ruszyłaby na bindugę, alena przedmościu zaczerniały nagle płaszcze konnych.Nilfgaardczycyprzebili się przez obronę i wdarli na mosto dyle załomotały podkowy.Część powstrzymanych żołnierzyznowu rzuciła się do ucieczki, część zatrzymałaniezdecydowanie.Cahir zaklął.Po niligaardzkn.Ale niktoprócz wiedźmina nie zwrócił uwagi. - Co się zaczęło, trzeba skończyć - warknął Geralt,ściskając miecz w garści.- Idziemy na nich! Trzeba zagrzaćdo boju nasze wojsko. - Geralt - Cahir zatrzymał się, spojrzał na niegoniepewnie.- Chcesz, bym.bym zabijał swoich? Nie mogę. - Ja sram na tę wojnę - zgrzytnął zębami Wiedźmin.-Ale tu chodzi o Milvę.Przyłączyłeś się do kompanii, podejmijdecyzję.Idziesz ze mną albo stajesz po stronietamtych w czarnych płaszczach.Szybko. - Idę z tobą. I stało się tak, że jeden Wiedźmin i jeden sprzymierzonyz nim Niligaardczyk ryknęli dziko, zamłynkowali mieczami i skoczylibez zastanowienia, dwaj towarzysze,dwaj druhowie i kompani, na spotkanie wspólnych wrogów, nanierówny bój.I to był ich chrzest ognia.Chrzestwspólnej walki, wściekłości, szaleństwa i śmierci.Szli naśmierć, oni, dwaj towarzysze.Tak myśleli.Nie mogliprzecież wiedzieć, że nie umrą tego dnia, na tym właśniemoście, przerzuconym nad rzeką Jarugą.Nie wiedzieliże przeznaczona jest im obu inna śmierć.W innym miejscu i w innym czasie. Nilfgaardczycy mieli na rękawach srebrne hafty,wyobrażające skorpiony.Cahir zarąbał dwóch szybkimiciosami swego długiego miecza, Geralt zasiekł dwóch udeżeniami sihilla.Potem wskoczył na balustradę mostu,biegnąc po niej zaatakował pozostałych.Był wiedźminem,utrzymanie równowagi było dla niego fraszką, ale akrobatycznywyczyn zdumiał i zaskoczył atakujących Nilfgaardczyków.I umarli,zdumieni i zaskoczeni, od cięćkrasnoludzkiego brzeszczotu, dla którego kolczugi byłyjak wełna.Krew zbryzgała wyślizgane deski i dyle mostu. Obserwująca orężne przewagi dowódców silna już liczebniemostowa armia wzniosła chóralny okrzyk, ryk,w którym słychać było powracające morale i wzbierającyduch bojowy.I stało się tak, że niedawni spanikowanizbiegowie rzucili się na Niligaardczyków jak zajadłe wilki,rąbiąc mieczami i toporami, dźgając dzidami, tłukącmaczugami i halabardami.Pękły balustrady, konie poleciałydo rzeki razem z jeźdźcami w czarnych płaszczach. Rycząca armia wwaliła się na przedmoście, nadal pchającprzed sobą Geralta i Cahira, przypadkowych dowódców,nie pozwalając im zrobić tego, co chcieli zrobić.A chcieliwycofać się chyłkiem, wrócić po Milvę i dać nogę na lewybrzeg. Na bindudze wrzała walka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]