[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.      ZrobiÅ‚em zwód w prawo, a gdy próbowaÅ‚ go odparować, walnÄ…Å‚em pÅ‚azem Grayswandira w tyÅ‚ gÅ‚owy.To go oszoÅ‚omiÅ‚o, mogÅ‚em wiÄ™c podejść i lewÄ… rÄ™kÄ… wyprowadzić cios w nerki.PochyliÅ‚ siÄ™ lekko, a ja zablokowaÅ‚em mu lewe ramiÄ™ i znów uderzyÅ‚em z tyÅ‚u w szyjÄ™, tym razem pięściÄ… i mocno.PadÅ‚ nieprzytomny.      WyjÄ…Å‚em mu z rÄ™ki miecz i odrzuciÅ‚em na bok.PÅ‚ynÄ…ca z ucha krew kreÅ›liÅ‚a na jego szyi wzór przywodzÄ…cy na myÅ›l ksztaÅ‚t jakiegoÅ› egzotycznego kolczyka.      OdÅ‚ożyÅ‚em Grayswandira, chwyciÅ‚em Benedykta pod pachy i Å›ciÄ…gnÄ…Å‚em z czarnej drogi.Trawy trzymaÅ‚y mocno, lecz wytężyÅ‚em wszystkie siÅ‚y i w koÅ„cu mi siÄ™ udaÅ‚o.      Tymczasem podniósÅ‚ siÄ™ Ganelon.PrzykuÅ›tykaÅ‚ do mnie i popatrzyÅ‚ na Benedykta.      - Co to za czÅ‚owiek - powiedziaÅ‚.- Co to za czÅ‚owiek.Co z nim zrobimy?      - Na razie zaniesiemy do wozu - odparÅ‚em.- Weźmiesz miecze?      - Jasne.      PoszliÅ›my drogÄ….Benedykt byÅ‚ ciÄ…gie nieprzytomny - na szezęście, bo nie miaÅ‚em ochoty znowu go bić, dopóki nie byÅ‚o potrzeby.UÅ‚ożyÅ‚em go obok sporego drzewa niedaleko wozu.      Gdy nadszedÅ‚ Ganelon, schowaÅ‚em miecze do pochew i kazaÅ‚em mu odwiÄ…zać liny z kilku skrzyÅ„.Sam tymczasem obszukaÅ‚em Benedykta i znalazÅ‚em to, co byÅ‚o mi potrzebne.      Potem przywiÄ…zaÅ‚em go do drzewa.Ganelon przyprowadziÅ‚ jego konia, którego uwiÄ…zaÅ‚em do jakiegoÅ› krzaka w pobliżu.Tam też powiesiÅ‚em miecz Benedykta.      W koÅ„cu wspiÄ…Å‚em siÄ™ na kozioÅ‚.Ganelon usiadÅ‚ przy mnie.      - Chcesz go zwyczajnie tak zostawić? - zapytaÅ‚.      - Na razie - odrzekÅ‚em.      RuszyliÅ›my.Nie oglÄ…daÅ‚em siÄ™ za siebie, w przeciwieÅ„stwie do Ganelona.      - Jeszcze siÄ™ nie rusza - oznajmiÅ‚.I dodaÅ‚: - Nikt nigdy tak mnie nie podniósÅ‚ i nie rzuciÅ‚.I to jednÄ… rÄ™kÄ….      - Dlatego kazaÅ‚em ci czekać przy wozie i nie walczyć z nim, gdybym przegraÅ‚.      - Co siÄ™ teraz z nim stanie?      - Postaram siÄ™, żeby ktoÅ› siÄ™ nim zajÄ…Å‚.      - Ale nic mu nie bÄ™dzie?      PokrÄ™ciÅ‚em gÅ‚owÄ….      - To dobrze.      PrzejechaliÅ›my jeszcze ze dwie mile.Dopiero wtedy zatrzymaÅ‚em konie i zszedÅ‚em na ziemiÄ™.      - Nie denerwuj siÄ™, cokolwiek by siÄ™ dziaÅ‚o - powiedziaÅ‚em.- MuszÄ™ zaÅ‚atwić pomoc dla Benedykta.      ZszedÅ‚em z drogi i stanÄ…Å‚em w cieniu.WyjÄ…Å‚em komplet Atutów, które miaÅ‚ przy sobie Benedykt, przerzuciÅ‚em je, znalazÅ‚em Gerarda i wyjÄ…Å‚em go z talii.ResztÄ™ schowaÅ‚em do wyÅ›cieÅ‚anego jedwabiem, inkrustowanego koÅ›ciÄ… sÅ‚oniowÄ… drewnianego pudeÅ‚ka, w którym je znalazÅ‚em.      TrzymaÅ‚em przed sobÄ… Atut Gerarda i wpatrywaÅ‚em siÄ™ weÅ„.Po pewnym czasie obraz staÅ‚ siÄ™ ciepÅ‚y, realny, jakby ruchomy.PoczuÅ‚em obecność Gerarda.ByÅ‚ w Amberze.SzedÅ‚ ulicÄ…, którÄ… znaÅ‚em.Jest bardzo podobny do mnie, tyle że wiÄ™kszy i cięższy.Nadal nosi brodÄ™.      ZatrzymaÅ‚ siÄ™ i wytrzeszczyÅ‚ oczy.      - Corwin!      - Tak, Gerardzie.Dobrze wyglÄ…dasz.      - Twoje oczy! Ty widzisz!      - Tak, znowu widzÄ™.      - Gdzie jesteÅ›?      - Chodź do mnie, to sam zobaczysz.      ZesztywniaÅ‚.      - Nie jestem pewien, czy mogÄ™ to zrobić, Corwinie.Jestem akurat bardzo zajÄ™ty.      - Chodzi o Benedykta - wyjaÅ›niÅ‚em.- JesteÅ› jedynym czÅ‚owiekiem, któremu mogÄ™ zaufać na tyle, by prosić o pomoc dla niego.      - Benedykt! Czy ma jakieÅ› kÅ‚opoty?      - Tak.      - WiÄ™c dlaczego sam mnie nie wezwaÅ‚?      - Nie może.Nie ma swobody ruchów.      - Jak? Dlaczego?      - To zbyt dÅ‚uga i skomplikowana historia, by teraz jÄ… opowiadać.Uwierz mi, on potrzebuje twojej pomocy, i to szybko.      PrzygryzÅ‚ zÄ™bami pasemko wÅ‚osów z brody.      - I nie możesz sam tego zaÅ‚atwić?      - Absolutuie nie.      - I sÄ…dzisz, że ja mogÄ™?      - Wiem, że możesz.      PoluzowaÅ‚ miecz w pochwie.      - Nie chciaÅ‚bym ciÄ™ posÄ…dzać o jakiÅ› podstÄ™p, Corwinie.      - Zapewniam ciÄ™, że to nie podstÄ™p.MajÄ…c tyle czasu na myÅ›lenie zorganizowaÅ‚bym coÅ› bardziej subtelnego, nie sÄ…dzisz?      WestchnÄ…Å‚.Potem kiwnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ….      - Dobrze.IdÄ™ do ciebie.      - No to chodź.      Przez chwilÄ™ staÅ‚ nieruchomo, a potem postÄ…piÅ‚ krok do przodu.      StanÄ…Å‚ obok mnie.WyciÄ…gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ i poÅ‚ożyÅ‚ mi dÅ‚oÅ„ na ramieniu.      - Corwin! - powiedziaÅ‚.- CieszÄ™ siÄ™, że znowu masz oczy.      OdwróciÅ‚em wzrok.      - Ja także.Ja także.      - Kto to jest, tam koÅ‚o wozu?      - Przyjaciel.Nazywa siÄ™ Ganelon.      - Gdzie jest Benedykt? Co siÄ™ staÅ‚o?      - Tam - skinÄ…Å‚em rÄ™kÄ….- JakieÅ› dwie mile stÄ…d, koÅ‚o drogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]