[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciri odwraca głowę.Z przykrością.I zażenowaniem. Geralt.I zielonooka kobieta o czarnych, krótko ostrzyżonychwłosach.Oboje nadzy.Zajęci, pochłonięci sobą.Dawanąsobie wzajem rozkoszą. Ciri opanowuje ściskającą gardło adrenalinę, popędzaKelpie.Kopyta stukają.W ciemności tętnią szepty. Następne drzwi. Witaj, Ciri. - Vysogota? Wiedziałem, że ci się uda, dzielna panno.Moja mężnaJaskółko.Wyszłaś bez szwanku? - Pokonałam ich.Na lodzie.Miałam dla nich niespodziankę.Łyżwy twojej córki. - Miałem na myśli szwank psychiczny. - Powstrzymałam zemstę.Nie zabiłam wszystkich.Nie zabiłam Puszczyka.Choć to on mnie zranił i oszpecił.Opanowałam się. - Wiedziałem, że zwyciężysz, Zireael.I że wejdziesz dowieży.Czytałem przecież o tym.Bo to już zostało opisane.To wszystko już zostało opisane.Wiesz, co dają studia?Umiejętność korzystania ze źródeł. - Jak to możliwe, że rozmawiamy.Vysogoto.Czy ty.Tak, Ciri.Umarłem.A, nieważne! Ważniejsze jest, czegosię dowiedziałem, na co wpadłem.Ja już wiem, gdziepodziały się stracone dni, co stało się na pustyni Korath,jakim sposobem znikłaś z oczu pogoni. - I jakim sposobem weszłam tu, do tej wieży, tak?Starsza Krew, która płynie w twoich żyłach, daje ciwładzę nad czasem.I nad przestrzenią.Nad wymiaramii nad sferami.Jesteś teraz Panią Światów, Ciri.Masz potężnąMoc.Nie pozwól, by ci ją odebrali i wykorzystywalido własnych celów zbrodniarze i niegodziwcy. - Nie pozwolę. - Żegnaj, Ciri.Żegnaj, Jaskółko. - Żegnaj, Stary Kruku. Następne drzwi.Jasność, oślepiająca jasność. I przenikliwa woń kwiatów.***** Na jeziorze leżała mgiełka, leciutki jak puch opar,szybko zwiewany wiatrem.Powierzchnia wody była gładka jak lustro, na zielonych dywanach płaskich liści grzybienia bielały kwiaty. Brzegi tonęły w zieleni i kwieciu. Było ciepło. Była wiosna. Ciri nie dziwiła się.Jak mogła się dziwić? Przecieżteraz wszystko było możliwe.Listopad, lód, śnieg, zmarzniętagruda, usypisko kamieni na najeżonym badylamipagórze - to było tam.A tutaj jest tu, tutaj strzelistabazaltowa wieża z zębatymi blanka im na szczycie odbijasię w zielonej, usianej bielą nenufarów wodzie jeziora.Tutajjest maj, bo przecież w maju kwitnie dzika róża i czeremcha. Ktoś w pobliżu grał na fujarce lub fletni, wygrywałwesołą, skoczną melodyjkę. Na brzegu jeziora, przednimi nogami w wodzie, stały,pijąc, dwa śnieżnobiałe konie.Kelpie parsknęła, uderzyłakopytem o skałę.Wtedy konie uniosły głowy i ociekającewodę chrapy, a Ciri westchnęła głośno. Bo to nie były konie, lecz jednorożce. Ciri nie dziwiła się.Wzdychała z podziwu, nie ze zdziwienia. Melodię słychać było coraz wyraźniej, dobiegała zzaobwieszonych białym kwieciem krzaków czeremchy.Kelpieruszyła w tamtą stronę sama, bez żadnego ponaglania.Ciri przełknęła ślinę.Oba jednorożce, nieruchome jak posągi,patrzyły na nią, odbijając się w gładkiej jak lustrotafli wód. Za krzakiem czeremchy siedział na okrągłym kamieniujasnowłosy elf o trójkątnej twarzy i ogromnych migdałowychoczach.Grał, zręcznie przebierając palcami po piszczałkachfletni.Choć widział Ciri i Kelpie, choć patrzyłna nie, nie przestawał grać. Białe kwiatuszki pachniały; z czeremchą o takintensywnym zapachu Ciri nigdy w życiu się jeszcze nie zetknęła.I nic dziwnego, pomyślała zupełnie przytomnie:w świecie, w którym żyłam do tej pory, czeremchy po prostu pachną inaczej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]