[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzia³em swoje zdziwione oczy, patrz¹ce z niedowierzaniem w pole przed szop¹.By³o pokryte zdeptanymi i wgniecionymi w ziemiê resztkami pszennych k³osów, w¹ski pas ziemi pokrywa³y kwiaty.Du¿e, cieplarniane kwiaty.Zerkn¹³em na Annê.Po twarzy p³ynê³y jej ³zy.Ca³ymi strumieniami.Chcia³em zapytaæ, czy wszystko jest w porz¹dku, kiedy poczu³em taki sam zapach, jak wczoraj w drodze.Wsta³em niepewnie i podszed³em do okna.Mia³em przed sob¹ widok ró¿ni¹cy siê od tego z rysunku jedynie punktem widzenia.Zemdli³o mnie.Mo¿e od zapachu kwiatów, mo¿e od migda³Ã³w, które tak¿e czu³em w powietrzu.Mo¿e te¿ ze strachu.Widzia³em wiele - masowe groby, obozy koncentracyjne, sale tortur, codzienn¹ walkê, jednak te kwiaty wstrz¹snê³y mn¹.Za plecami by³a dziura wydarta w deskach.Wiatr, wdzieraj¹cy siê do œrodka, oprzytomni³ mnie.Anna nie by³a szalona.To ja by³em wariatem.Wziê³a mnie za rêkê, ocieraj¹c ³zy.- Nie bój siê.Usiad³em ciê¿ko i spyta³em g³uchym g³osem:- Dlaczego w³aœnie ja?- To nie kara.Masz szansê zrobiæ coœ lepszego ni¿ przegraæ swoje ¿ycie.Bóg powiedzia³ mi, ¿e kiedy ciê znajdê, rozpoznam ciê od razu.Masz mnie zast¹piæ w tej pracy.- Przecie¿ nie uda mi siê nic zmieniæ.Nie raz próbowa³em.Anna poderwa³a siê z pa³aj¹cymi oczami.Krzyknê³a na mnie, a ja podnios³em zdumiony g³owê.- Jesteœ zdrowym, doros³ym mê¿czyzn¹! Nawet ja potrafiê coœ zrobiæ, a ty musisz od razu tchórzyæ!Uspokoi³a siê po chwili.- Dla ka¿dego z nas nadchodzi pora.Jesteœmy ostatnimi pos³añcami.Mamy ratowaæ sprawiedliwych, ale dany jest nam tylko okreœlony czas.Mój ju¿ siê koñczy.- Ale je¿eli mam inne zobowi¹zania? Rodzinê, pracê?- Noelu Bakerze, masz trzydzieœci piêæ lat, jesteœ kawalerem, nie masz dzieci.Wychowa³eœ siê w sierociñcu Morristown, a wojsko to ca³a twoja rodzina.Przyjecha³eœ tu na w³asne ¿¹danie i zapijasz siê teraz na œmieræ.Gdzie w tym cel?Nie mog³em tego œcierpieæ.Prawie wrzasn¹³em w jej twarz:- Nie mo¿esz wiedzieæ, co jest moim celem.Wiesz, dlaczego mia³aœ odszukaæ w³aœnie mnie? Bo ja jestem twoim Bogiem.Zleceniodawc¹, je¿eli wolisz.Patrzy³a przera¿ona na moje wyci¹gniête rêce.Myœla³a, ¿e zwariowa³em? Ju¿ ja jej poka¿ê, jakim jestem wariatem.- Jestem twoim Bogiem - Ojcem, Synem, Duchem.Jestem te¿ i diab³em, upad³ym anio³em.Moim imieniem powinno nazwaæ siê rozdwojenie jaŸni.Jestem najstarszym znanym przypadkiem.I tylko jako cz³owiek pamiêtam, jakim naprawdê jestem.Jestem Adamem, którego Jahwe stworzy³ na swoje podobieñstwo i kiedy poj¹³ miarê swojego czynu, wygna³ na ziemiê.Ale Bóg szybko przesta³ siê interesowaæ b³êdami, które pope³ni³.Bawi siê teraz w tworzenie nowej galaktyki.A ja zosta³em sam, bez nadzoru.Na pocz¹tku te¿ tworzy³em nowe ¿ycie, ale wymknê³o mi siê spod kontroli.Oszala³em z nadmiaru w³adzy.Wszyscy szaleñcy zawsze s¹ blisko Boga, bo maj¹ tak¹ sam¹ w³adzê jak ja.Tylko ¿e nadmiar wiedzy mo¿e zabiæ sumienie i zm¹ciæ umys³.Kiedy jestem diab³em, spiskujê przeciwko Bogu.Odwrotnie kiedy jestem anio³em, bo to jak zabawa w podchody - raz wejdziesz w na³Ã³g i ju¿ ciê nie puœci.Nie mog³em œcierpieæ wszystkiego, co zrobi³em, dlatego powróci³em do cia³a cz³owieka.Widzisz wiêc, ¿e to nie diabe³ tu miesza, tylko wy sami - ludzie.Przytuli³em j¹ i rozp³aka³em siê na dobre.Wiedzia³em, ¿e ju¿ za d³ugo by³em trzeŸwy, mogê nabraæ ochoty na przemianê i coœ siê stanie.Nie poczu³a, kiedy j¹ udusi³em.Ma³a dusza uciek³a ode mnie, p³acz¹c, jak tylko j¹ puœci³em, pozbawion¹ pamiêci.Nie mog³em przecie¿ pozostawiæ œwiadka swojej chwili s³aboœci.Zbyt wielu mam wrogów.Izabela S³otwiñskaIZABELA S£OTWIÑSKAUrodzi³a siê 26 grudnia 1971 r.w Gorzowie Wielkopolskim.Absolwentka Studium Dietetycznego, studiuje na II roku zaocznej germanistyki Uniwersytetu Szczeciñskiego i pracuje w Gorzowie jako korektorka.W 1997 r.opublikowa³a w "Filipince" wyró¿nione w konkursie babskie opowiadanie (do p³aczu)."Fantastykê" czyta od 1985 r., do dziœ pamiêta styczniow¹ ok³adkê z Conanem.Ma du¿o pomys³Ã³w w notesach, w starych pamiêtnikach znalaz³a ze zdziwieniem zwierzenie, ¿e marzy o druku opowiadania w "Fantastyce".Mo¿e wiêc na "Rysownikach Boga" (tekœcie zarazem ckliwym i.wielce przewrotnym) wcale siê nie skoñczy.(mp)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]