[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drodze obaczy³, ¿e trzej królowie na piechotê tam id¹, wiêc im siê dokolaski przysi¹œæ pozwoli³, za co podziêkowali piêknie i obiecywali syna, comu siê mia³ narodziæ, do chrztu trzymaæ.A w Tarnawie, za skarby Babie-Jêdzy zabrane, stan¹³ wilki koœció³, w którymdotychczas nabo¿eñstwo na chwa³ê Bo¿¹ siê odprawia.71TOASTBy³o ich oko³o piêædziesiêciu.Mieli jechaæ na nocny podjazd, ale tymczasemsiedzieli przy ognisku i spo¿ywszy kilka baranów, których smakowityzapach czuæ by³o w powietrzu, popijali gorza³k¹.A zdarzy³o siê tak dziwnie,¿e choæ by³a ich garœæ nieznaczna, zebrali siê ludzie z ró¿nych stron Rzeczypospolitej,jako to: wolentarze spod pana Muraszki i spod pana Zboiñskiegoz Mazowsza, i spod pana Prokszy, któren kresowym ochotnikom przewodzi³.Komenderowano po kilkunastu z chor¹gwi dlatego, ¿e ka¿dy pu³kownikchcia³ mieæ w podjeŸdzie swoich ludzi.Rej przy ognisku wodzi³, jak zwykle, pan Zag³oba, ale nie by³ w dobrymhumorze, albowiem lubi³ siê wywczasowaæ, a tu tymczasem trzeba by³o czekaækomendy, a potem siadaæ na koñ i ci¹gn¹æ pod nieprzyjaciela.Pieczonyudziec barani i dwie lub trzy kwaterki gorza³ki pokrzepi³y wprawdzie niecoducha w starym wojowniku, jednak¿e nie przesta³ ludziom dogryzaæ, co omalnie sta³o siê przyczyn¹ ciê¿kiej niezgody i wielce ostrych pojedynków.Bo gdy tak siedzieli popijaj¹c, trafi³o siê, ¿e nad przygas³ym ogniskiem zerwa³asiê na nocnym niebie gwiazda i ci¹gn¹c za sob¹ œwietlist¹ strugê zgas³agdzieœ w ciemnoœciach blisko ziemi.Co widz¹c pan Pluta, Mazur, stary ¿o³nierz spod Zboiñskiego, prze¿egna³siê rzek³:– Mo¿e to gwiazda którego z nas.Lecz Zag³oba dmuchn¹³ przed siebie po wypiciu nowej kwaterki, odsapn¹³i rzek³: –Nie waœcina.–A czemu to?– Bo Mazurowie ciemn¹ gwiazdê maj¹, a ta by³a jasna.– Niejednemu ju¿, co tej gwieŸdzie przymawia³, œwieczki stanê³y w oczach.– Œwieczki tym potrzeba, którzy siê œlepo rodz¹.– Nie daj, panie Pluta, przymawiaæ Mazurom – zawo³a³ pan Skulski, którylubo ³êczyczanin s³u¿y³ z nimi od dawnych lat.Wiêc pan Pluta – ciêta szabla, ale jeszcze Giêtszy jêzyk, wraz odpar³:– Mazur œlepo siê rodzi, ale za to jak przewidzi, to kpa i przez deskê rozezna.Myœleli tedy wszyscy, ¿e pan Zag³oba raz przecie nie znajdzie odpowiedzi,ale on pocz¹³ tylko przytakiwaæ g³ow¹ i rzek³:– S³usznie! S³usznie! Ma siê rozumieæ! Swój swego i przez deskê rozezna.Na to œmiech wielki powsta³ ko³o ogniska, a najg³oœniej œmia³ siê pan Sipaj³ospod Oszmiany.– Bo¿e ty mój – mówi³.– Ot, zapomnia³ jêzyka w gêbie.A ja by siê nie da³tak skonfundowaæ nawet i panu Zag³obie.Nie wiedzieæ co! Niechby tylko!.72Tu pan Zag³oba, czuj¹c siê poniek¹d wyzwanym, spojrza³ na niego niezbyt¿yczliwie, a pan Pluta, rad, ¿e mo¿e na kogoœ z³oœæ wywrzeæ, hukn¹³:– Milcza³byœ, boæwino! Nie tobie, któryœ prochu nie w¹cha³, zabieraæ g³osmiêdzy starymi ¿o³nierzami.– Nie w¹cha³ albo i w¹cha³ – odpowiedzia³ z flegm¹ Sipaj³o.–Lepiej ja siêmo¿e i czêœciej od waszmoœci potyka³.– Prawdê mówi! –zawo³a³ Zag³oba.– Przecie¿ to oszmiañski szlachcic, co wjednym bucie, a w jednym ³apciu chodzi.W takowym stroju, zw³aszcza w zimiena grudzie, musia³ siê czêsto nie tylko potykaæ, ale i zgo³a przewracaæ.Tu znów rozeœmieli siê wszyscy, a pan Sipaj³o, wiêcej wra¿liwy ni¿ wymowny,trzasn¹³ z cicha szabl¹ i rzek³:– Kto mnie poprosi, temu nie odmówiê.Lecz witebszczanin, pan Portanty, pocz¹³ go mitygowaæ:– Nie gniewaj siê waœæ i nie ujmuj za g³upi¹ mod¹.– Lepiej konserwowaæ tak¹ modê ni¿ mieæ czarne podniebienie jako witebszczanie– odpowiedzia³ Sipaj³o.– Lepsze czarne podniebienie ni¿ g³upia g³owa!– Co, u dytka! – zawo³a³ pan Tretiak spod Humania – doœæ mi tych swarówprzed wypraw¹!– Czego siê waœæ wtr¹casz? – zapyta³ pan Skulski, ³êczyczanin.– Bo mi siê podoba!– A mnie siê nie podoba.Patrzcie go! Humañczuk.Potrafi¹ i waœci przymówiæ.– To przymów.– A dobrze! Bre! Bre! Humañski dureñ, co z cudzego woza bere, na swójk³ade.– Stul¿e gêbê, piskorku! Siedem razy kaczka ciê po³knê³a i siedemeœ razysiê wyœlizn¹³.– Ty siê zaœ nie wyœliŸniesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]