[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Toczył się ociężaletuż za Argusem.Robot wydawał się nieporuszony.Gdy doszedł do krawędzizbiornika, schylił się i złotą ręką sprawdził konsystencję substancji. Następnie położył się na brzuchu, z nogami zgiętymi jak u żaby istopami mocno opartymi o jedną ze ścian, wychylając się nad lotnym piaskiem,odepchnął się mocno. Gdyby Argus wkroczył do mazi na nogach, pogrążyłby się w niej.Ale teraz jego ciężar rozłożony był na znacznie większej powierzchni.Niewystarczyło to, by mógł się utrzymać przez dłuższy czas, ale jego cel zostałosiągnięty - po prostu nie miał czasu na to, by zatonąć.Argus ślizgał się popowierzchni jak skif albo wóz żaglowy.Jego początkowe, potężne odepchnięcie sięnadało mu wystarczający rozpęd.Żaden człowiek nie byłby w stanie tego dokonać,ale Argus, ważąc więcej od człowieka, był nieproporcjonalnie silniejszy. Wystrzelił więc, przecinając zbiornik, podtrzymywany napięciempowierzchniowym i niesiony siłą rozpędu.W końcu lotny piasek powstrzymał jegoruch i Argus zaczął grzęznąć, ale teraz mocarne ręce dosięgnęły już swojego celu- drugiej krawędzi zbiornika.W tym miejscu w murze znajdowały się drugie drzwi,a Ballard i Johnson stali na progu, obserwując przebieg sytuacji. Uskoczyli, zanim Argus zdążył ich stratować w swojej odruchowejucieczce przed niebezpieczeństwem. Zanim wysechł, robot pobrudził kleistą mazią ponad tuzinkosztownych dywanów.Jego blask został nieco przygłuszony.Ale zdolnościpozostały niezmienione. Ballard spróbował jeszcze raz tej sztuczki, z większymzbiornikiem i gładkimi ścianami, o które robot nie mógłby się oprzeć.Ale Argusuczył się na błędach.Zanim zdecydował się wejść w jakiś korytarz, sprawdzał,czy w okolicy nie ma jakichś traktorów.Ballard umieścił traktor w przyległympomieszczeniu, by Argus nie mógł go zobaczyć.Nakłaniano go do wejścia nakorytarz, ale wybiegał natychmiast, gdy tylko usłyszał ruszający traktor.Argusmiał doskonały słuch. - No więc.- powiedział z powątpiewaniem Johnson.Ballardporuszał bezgłośnie wargami. - Cóż? Każ zmyć to świństwo z Argusa.To ma być przecież głównaatrakcja dla naszych gości! Johnson spojrzał za oddalającym się Ballardem.J~ego brwiuniosły się pytająco. Ballard miał ciężką przeprawę przy teleekranie.Jego wrogowiezaciskali śmiertelny krąg.Gdyby tylko nadszedł koniec miesiąca i nowa partiadiamentów! Jego akcje były praktycznie bezwartościowe.A ten przeklęty robotposiadał klucz do wszystkiego! Wydał kilka poleceń i powędrował na górę, do pomieszczeniaArgusa.Robot, niedawno wyczyszczony, stał przy oknie w blasku słońca - postaćniewiarygodnej piękności.Ballard zauważył swoje własne odbicie w pobliskimlustrze.Odruchowo wyprostował się. Był to wyjątkowo daremny gest.Milcząca obecność Argusa działałajak wyrzut.Ballard spojrzał na robota. - Niech cię diabli wezmą! - powiedział. Spod przyłbicy kamienna twarz Argusa spoglądała na niegolekceważąco.Kaprys kazał Ballardowi wymodelować robota na kształt rycerza.Teraz jakoś ten pomysł nie wydawał mu się dobry. Długo tłumiony kompleks niższości Ballarda zaczął dawać znać osobie. Złocisty rycerz stał przed nim - wyniosły, piękny, potężny.Wjego milczeniu było dostojeństwo.Jest maszyną, powtarzał sobie Ballard, jedyniemaszyną stworzoną przęz człowieka.Z pewnością przewyższam maszynę. Ale nie przewyższał. W pewnych wyznaczonych granicach robot był inteligentniejszy odniego.Był bezpieczny, gdyż nie można go było zniszczyć.Posiadał bogactwo - byłbogactwem.Midas uwolniony od swojej klątwy.I był piękny.Spokojny, olbrzymi,całkowicie ufny w swoje siły Argus stał i ignorował Ballarda. Gdyby tylko było to możliwe, Ballard prawdopodobnie zniszczyłbyteraz robota.Byleby tylko ta przeklęta kreatura go nie ignorowała! Niszczyłjego życie, jego potęgę, jego imperium i czynił to nieświadomie.Złośliwości inienawiści Ballard potrafiłby stawić czoła; jak długo człowiek jestwystarczająco ważny, by go nienawidzieć, nie jest jeszcze przegrany.Ale dlaArgusa Ballard po prostu nie istniał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]