[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mog³y to byæ te¿ oczka t³uszczu wrosole.W rzeczywistoœci by³y granulami dziesi¹tki i setkitysiêcy razy przerastaj¹cymi wielkoœci¹ jego "Jutrzenkê".Zrozumia³ nagle, ¿e znajduje siê przeraŸliwie nisko -gdzieœ w dolnych warstwach chromosfery.Temperatura nazewn¹trz spad³a do kilkunastu tysiêcy stopni - ledwie parêtysiêcy kilometrów ni¿ej czeka³a na niego wrz¹ca kipielS³oñca.Batyskaf spisywa³ siê bez zarzutu, co by³opocieszaj¹ce.Gdyby nie to, grawitacja zamieni³aby go wrozlewaj¹c¹ siê na pod³odze kluskê.Jednak nie mog³o to trwaæwiecznie - temperatura z¿era³a powoli kolejne warstwyochronnego pancerza - prêdzej czy póŸniej bêdzie musia³wróciæ.Zegar pocieszy³ go zielonym œwiat³em.Tymczasem wokó³ dzia³o siê wiele.Gdy tylko podniós³wzrok, wiruj¹ca przestrzeñ wci¹gnê³a go w siebie, zrywaj¹costatnie nici wi¹¿¹ce go z rzeczywistoœci¹.Jego cia³oprzesta³o istnieæ, a œwiadomoœæ rozmy³a siê ponie istniej¹cych œcianach batyskafu i przes¹czy³a do plazmyna zewn¹trz.Robert czu³ jej cz¹steczki, przeszywaj¹ce gopromienie, rozszarpuj¹ce na strzêpy eksplozje ciœnienia.Toby³o coœ wiêcej ni¿ najlepszy narkotyk - oszo³omiony,rozwleczony na kilometrach wype³nionej gazem przestrzeniprzesta³ czuæ i myœleæ.Muzyka S³oñca wessa³a go w siebie -sta³ siê Muzyk¹ S³oñca - ulotnym i potê¿nym, grzmi¹cym idelikatnym, boskim i diabelskim œpiewem.Gdzieœ w ostatnimstrzêpie œwiadomoœci ko³ata³o siê uczucie ma³oœci i pokorywobec wszechpotê¿nej, majestatycznej i nieskazitelnejobecnoœci Czegoœ.To Coœ mog³oby byæ Bogiem, mog³oby byæS³oñcem, mog³oby byæ nim lub wszystkim tym na raz - niemia³o to ju¿ ¿adnego znaczenia.Batyskaf opada³ wci¹¿ w dó³, prowadz¹c w³asn¹, bardzoprzyziemn¹ walkê z ¿ywio³em.Znajdowa³ siê teraz wnajbardziej zacisznym i bezpiecznym zak¹tku atmosferygwiazdy, ale musia³ oszczêdzaæ si³y na powrót.Bezdusznyzegar odlicza³ kolejne minuty ze swego niezbyt bogategozapasu.Robert powraca³ kilka razy, tylko raz patrz¹c na zegar.Po kilku chwilach Muzyka porywa³a go na powrót.Podczasjednego z tych okresów nieœwiadomoœci, a mo¿enadœwiadomoœci, jego "Jutrzenka" wp³ynê³a do fotosfery,ustanawiaj¹c nowy rekord zanurzenia.Rekord, który nie mia³byæ nigdy nigdzie odnotowany.Kiedy drugi raz skupi³ wzrok na wyœwietlaczu, cyferkijarzy³y siê niebiesko.By³ to jakiœ sygna³, ale minê³a d³ugachwila, nim przypomnia³ sobie, co on oznacza: ktoœ chcia³,¿eby przekrêci³ p³ytkê i w³¹czy³ procedurê wynurzania.Próbowa³ zastanowiæ siê nad tym, ale nie potrafi³ skupiæmyœli.Zamyka³ powieki, nawet zakrywa³ je piêœciami, ale nicto nie pomaga³o.Chwyta³ strzêpy jakichœ wspomnieñ z innegoœwiata, do którego mia³ powróciæ, który czeka³ na niegogdzieœ w górze.Próbowa³ o nim myœleæ, ale odczuwa³ tylkoniechêæ, z³oœæ, pogardê, wstrêt.Osobnym uczuciem by³strach, który odnosi³ siê niew¹tpliwie do obecnego,wiruj¹cego œwiata œwiat³oœci.Szuka³ przyczyny tego strachu,ale wymyka³a siê gdzieœ na granicach jego szerokiego nakilometry umys³u.Zanurzy³ siê znów, wytrysn¹³ w przestrzeñfontann¹ kszta³tów i kolorów.Odszed³ z "Jutrzenki", abynigdy nie wróciæ.Przestrzeñ wci¹gnê³a go chciwie i nawinê³ana olbrzymi, s³oneczny palec.Czu³ jej pulsowanie w ka¿dejcz¹steczce swego gigantycznego cia³a - silne, obce uczuciaszarpa³y nim gwa³townie w niepokoj¹cym rytmie.Czerpa³ jeca³ym swoim umys³em jednocz¹c siê, dziel¹c na fragmenty irozcieñczaj¹c w roztworze bez granic.Po up³ywie trudnej do okreœlenia chwili cyferki zegarazap³onê³y purpur¹, przechodz¹c z odliczania ¿ycia naodliczanie œmierci.Gdzieœ w górze pierwszy miêdzygwiezdnystatek kosmiczny o banalnej nazwie "Odkrywca" zbli¿a³ siê doorbity Transplutona.S³oñce milcza³o, czekaj¹c.Go³dap, 1990Marek BidaMAREK BIDAUrodzi³ siê w 1971 roku w Go³dapi.S³uchacz PañstwowegoStudium Stenotypii i Jêzyków Obcych w Warszawie (kierunek:finanse i rozliczenia miêdzynarodowe).Ma w planie dalszestudia.Z fantastyk¹ (i "Fantastyk¹") zwi¹zany od dziecka,szuka w niej przede wszystkim piêkna.Ulubieni autorzy: G.Wolfe, F.Herbert, N.Spinrad, R.A.Heinlein, L.Shepard.(mp)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]