[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedzia³ tak skulony i ba³ siê wstaæ, chocia¿ wszystko a¿ krzycza³o w nim, by spróbowa³.Jeszcze raz siêgn¹³ do twarzy.„Te banda¿e.Gdyby je odrobinê rozluŸniæ?” Przesuwa³ palcami.I raptem znalaz³ supe³.Poci¹gn¹³ za jeden koniec.Po chwili ju¿ trzyma³ w palcach pocz¹tek banda¿a.Teraz ju¿ wiedzia³, co zrobi.Wszyscy œpi¹, nikt nie zauwa¿y.Cicho rozpl¹cze opatrunek i wymknie siê ze szpitala.Przecie¿ to od domu niedaleko.Zaraz bêdzie u siebie.Ju¿ zdj¹³ banda¿.Jeszcze zosta³a tylko wata.Spróbowa³ j¹ oderwaæ, lecz przenikn¹³ go ostry ból.Ponowi³ próbê.Szarpn¹³.Ból sta³ siê nie do wytrzymania.Z wysi³kiem powstrzyma³ krzyk.Dotkn¹³ oczu.Nie by³o ju¿ opatrunku.Wszystko wydawa³o siê mokre i szorstkie.Usi³owa³ podnieœæ powieki, ale na pró¿no.Te same ciemnoœci otacza³y go zewsz¹d.Raptem zaœwita³a mu przera¿aj¹ca myœl — oczy.Dotkn¹³ powiek.Napi¹³ miêœnie twarzy a¿ do bólu.Dziwne to by³y ciemnoœci.Naraz us³ysza³ skrzypienie drzwi i czyjeœ posuwiste kroki, przybli¿aj¹ce siê szybko.— Dlaczego nie œpisz?Nie zna³ tej kobiety.G³os mia³a miêkki, wyraŸny, o niezwykle ciep³ym brzmieniu.Gdyby j¹ s³ysza³ kiedyœ, na pewno by teraz pozna³.— Po³Ã³¿ siê.Trzeba spaæ.Ach, rozwin¹³eœ opatrunek.— Chcia³em ods³oniæ oczy, ¿eby widzieæ.— ChodŸ, za³o¿ê ci nowy banda¿.Otoczy³a go ramieniem i poprowadzi³a przez salê.— Jesteœ boso! — zawo³a³a, gdy znaleŸli siê na korytarzu.— WeŸ moje pantofle.— Ciep³o mi.Nie trzeba.Wkrótce znaleŸli siê w jakimœ pomieszczeniu.Posadzi³a go na twardym ³Ã³¿ku wy³o¿onym cerat¹.— Poczekaj.Ja zaraz wrócê.Odchodz¹c pog³aska³a go po d³oni.Wróci³a prawie natychmiast.— Za chwilê przyjdzie doktor.Spa³ w dy¿urce.Obudzi³am go.— Po co? — spyta³.— Niepotrzebnie zerwa³eœ opatrunek.Silnie pchniête drzwi odskoczy³y.— Jak to siê sta³o? — niski, szorstki g³os wype³ni³ pokój.— Zajrza³am zobaczyæ, jak chorzy œpi¹, i on siedzia³ na ³Ã³¿ku.— Po coœ to rozgrzeba³? Wszystko zachlapane krwi¹.Czyœ ty zwariowa³? Przecie¿ jeszcze nie zdjête szwy.Porozrywa³eœ rany.Po³Ã³¿ siê.Trzeba to przemyæ.Siostra delikatnie przechyli³a go i u³o¿y³a na ³Ã³¿ku.— Tylko nic siê nie bój.Zmyjê tamponami krew.— Dlaczego ja nic nie widzê?— Bo masz poranion¹ g³owê — uspokaja³a go.— Tak to jest, kiedy siê nie s³ucha starszych i m¹drzejszych — mrukn¹³ lekarz.— Niepotrzebnie siê bawi³eœ tym œwiñstwem — doda³.— Ale¿ ja wcale siê nie bawi³em.To kolega.— Wiem, ale jemu ju¿ wszystko jedno.— Panie doktorze, czy ja bêdê widzia³?Zapad³o milczenie.— Nie wolno ci wiêcej dotykaæ opatrunku — rzek³ lekarz sucho.— Niech mi pan powie, czy bêdê widzia³?— Chyba raczej nie, chocia¿ na razie jeszcze nic nie wiadomo.— A kiedy siê dowiem?— S³uchaj, ch³opcze, ile masz lat?— Czternaœcie.Poczu³ na swoim ramieniu du¿¹, ciê¿k¹ d³oñ lekarza.— Musisz byæ bardzo dzielny.Niewiele mogê ci daæ nadziei, ale ociemniali te¿ ¿yj¹ na œwiecie i radz¹ sobie doskonale.— Ale ja chyba nie jestem ociemnia³y? Niech pan powie, ¿e nie jestem!— No, g³owa do góry, ch³opcze.Rany goj¹ siê ³adnie.Nied³ugo bêdziesz zdrowy jak spirytus.A teraz niech go siostra zaprowadzi na salê.W³aœnie skoñczy³a banda¿owaæ mu g³owê.— Po¿yczê ci swoich pantofli.Na korytarzu jest taka zimna posadzka.Doktor ju¿ odszed³.Tadek siedzia³ wci¹¿ oszo³omiony.Wyczu³ w s³owach i zachowaniu lekarza straszliw¹ prawdê.Ale nie móg³ jeszcze w to uwierzyæ.— Proszê pani, czy ja mam pokaleczone oczy?— Trochê tak — rzek³a smutno.— Ale póŸniej bêdê chyba widzia³?— Ja siê na tym nie znam.Musisz rozmawiaæ z lekarzami.ChodŸ na salê.Korytarz wydawa³ mu siê nieskoñczenie d³ugi.Znik¹d nie dolatywa³ tu ¿aden dŸwiêk.W pewnym momencie zatrzyma³ siê.— Proszê pani, ja nie chcê byæ w szpitalu.Nie mogê tu jeœæ, spaæ.— Przecie¿ dopiero jesteœ dwa dni — rzek³a spokojnie.— Przyzwyczaisz siê.A kiedyœ przekonasz siê jeszcze, ¿e tu ci by³o bardzo dobrze.U³o¿y³a go na ³Ã³¿ku, poprawi³a poœciel, a kiedy ju¿ le¿a³, szczelnie otuli³a ko³dr¹.— Powinieneœ bardzo du¿o spaæ.— Jeœli nie bêdê widzia³, to wola³bym siê nigdy nie obudziæ.— Nie mów tak, nie wolno.Jej twarz by³a teraz tu¿ ko³o jego twarzy.— Zobaczysz, bêdziesz jeszcze bardzo szczêœliwy.Mo¿esz tylu wspania³ych rzeczy dokonaæ w ¿yciu.— Jako œlepy? — spyta³.Wziê³a go za obie d³onie.— Pomog¹ ci.Nie jesteœ sam ociemnia³y na œwiecie.Wyrwa³ rêce.Naci¹gn¹³ ko³drê na g³owê.Nie, dalsze ¿ycie nie mia³o ju¿ sensu.A jeszcze przed chwila chcia³ wracaæ do domu.Po co?Rozdzia³ 18— Dlaczego nic nie mówisz? — spyta³ Tadek unosz¹c siê na ³okciach.— No, powiedz coœ.Ws³uchiwa³ siê, a potem zw¹tpi³, czy Jêdrek stoi jeszcze obok ³Ã³¿ka.Wychyli³ siê i zagarn¹³ powietrze rêkami.Dotkn¹³ szorstkiego ubrania.Pozna³ od razu bluzê z zielonego, grubego sukna.Kupi³ j¹ sam od jednego z ¿o³nierzy radzieckich.Mia³a wielkie, metalowe guziki, niebiesk¹ podszewkê i b³yskawiczne zamki przy kieszeniach.Pasowa³a bardziej na niego ni¿ na Jêdrka, ale tak siê Jêdrkowi spodoba³a, ¿e nie zwraca³ uwagi na zwisaj¹ce ramiona i za d³ugie rêkawy; prawie jej nie zdejmowa³, szczególnie od kiedy nasta³y jesienne wiatry i deszcze.W domu dziecka otrzyma³ inne ubranie, ale tê bluzê lubi³ najbardziej.— By³eœ u wuja Micha³a?— Tak — odpar³ cicho.— I co?— Maluj¹ teraz tynki.Wszystkie szyby zosta³y wstawione.Dziœ ma ciê odwiedziæ i chce ciebie st¹d zabraæ.— Nigdzie nie pójdê i powiedz wujowi, ¿e nie chcê, aby rozmawia³ z dyrektorem, i w ogóle niech siê mn¹ nie zajmuje.Nie potrzebujê niczyjej ³aski.— Dobrze, powiem mu.— I nie musz¹ mnie odwiedzaæ, wuj ani ciotka, nikt.— Ona jest dobra — rzek³ Jêdrek.— Odk¹d tu zamieszka³a, zawsze zaprasza mnie do siebie.I Danka te¿ jest fajna.By³a tu w szpitalu.— Wcale nie by³a!— By³a, ale ty akurat spa³eœ.Stanê³a cicho przy ³Ã³¿ku i rozp³aka³a siê.— Przestañ! — powiedzia³ Tadek z gniewem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]