[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na œwiêtego Egidiusza! Mia³ czelnoœæ zalecaæ siê do panny Geronde.Ha!- De Chaney.?- Otó¿ to.Do mojej pani.Wzi¹³em go na stronê w czasie biesiady u mego ksiêcia pana na Bo¿e Narodzenie, pó³ roku temu.Baronie, rzek³em, tylko s³Ã³weczko.Trzymaj swój nieœwie¿y oddech z dala od oblicza mej pani, bo inaczej mogê byæ zmuszony powiesiæ ciê na twych w³asnych flakach.- I co odpowiedzia³? - spyta³ Aragh.- Ach, jakieœ bzdury, ¿e ka¿e swym ³owczym ¿ywcem obedrzeæ mnie ze skóry, jeœli kiedyœ zdybie mnie obok swych posiad³oœci.Zaœmia³em siê.- I co wtedy? - wtr¹ci³ siê zaciekawiony Jim.- On te¿ siê rozeœmia³.To by³a przecie¿ œwi¹teczna biesiada u ksiêcia pana - pokój na ziemi ludziom dobrej woli i tak dalej.Nikt z nas nie chcia³ robiæ publicznej awantury.I tak rozstaliœmy siê.Ostatnio zaœ by³em zbyt zajêty b³otnymi smokami, a teraz t¹ twoj¹ spraw¹, sir Jamesie, by zabraæ siê do spe³nienia mojej obietnicy.Ale któregoœ dnia naprawdê muszê.I ci¹gn¹³ dalej w tym samym stylu.Niezbyt póŸnym popo³udniem wyjechali nagle zza zas³ony drzew i krzewów na brzeg rzeki Lyn.Aragh bez wahania wszed³ do wody i posuwa³ siê w poprzek nurtu, pogr¹¿aj¹c siê niemal po grzbiet.Jim i Brian zatrzymali siê.- Ale¿ tu nie ma ¿adnego brodu, do licha! - rzek³ Brian.- Przy takiej pogodzie, jak¹ mamy od miesi¹ca, i o tej porze roku - odpar³ Aragh przez ramiê - jest bród, przez ten tydzieñ i nastêpny.Ale rób, jak uwa¿asz.Brian chrz¹kn¹³ i przynagli³ konia do zejœcia w dó³.Zacz¹³ przeprawiaæ siê.- Ja chyba przefrunê - oznajmi³ Jim, patrz¹c z dezaprobat¹ na rzekê.Nie zapomnia³ o swych p³ywackich przygodach wœród bagien.Wzbi³ siê w powietrze i kilkoma ruchami skrzyde³ przelecia³ nad g³owami pozosta³ej dwójki, l¹duj¹c na drugim brzegu.Patrzy³, jak ociekaj¹cy Aragh wdrapuje siê na suchy l¹d.Razem zaczekali na Briana.- Muszê przyznaæ, ¿e wiedzia³eœ, co mówisz - z zazdroœci¹ rzek³ rycerz do Aragha, gdy ju¿ wyjecha³ na brzeg.- Jeœli po tej stronie jest las Malvern, a na to wygl¹da.- Tak jest - rzek³ Aragh, gdy razem ruszyli w kierunku lasu.-.to naprawdê powinniœmy ujrzeæ mury zamku przed zachodem - stwierdzi³ Brian.- Muszê powiedzieæ, ¿e pobyt we w³oœciach mojej pani jest mi niemal tak mi³y jak powrót pod rodzinny dach.Zobaczysz, sir Jamesie, jaki to mi³y i spokojny kraj.Coœ bzyknê³o i strza³a d³ugoœci trzech stóp wbi³a siê w ziemiê kilka kroków przed nimi.- Staæ! - krzykn¹³ wysoki g³os, g³os kobiety lub m³odego ch³opca.- Co u diab³a? - zapyta³ Brian, zatrzymuj¹c konia i odwracaj¹c siê w stronê, sk¹d wypuszczono strza³ê.- Obetnê uszy temu ³ucznikowi.Bzzyk! Zawarcza³a nastêpna strza³a, wbijaj¹c siê w pieñ obok he³mu Briana.- Zajmê siê tym - mrukn¹³ Aragh cicho i znikn¹³.- Pozostañ tam, gdzie jesteœ, rycerzu! - znowu krzykn¹³ g³os.- Chyba ¿e chcesz, by nastêpna strza³a wbi³a siê pod tw¹ podniesion¹ przy³bic¹ lub w twoje oko, smoku! Ani kroku, zanim nie podejdê do was.Jim zamar³ w miejscu.Brian równie¿ nie rusza³ siê.Czekali.Rozdzia³ 10By³o s³oneczne popo³udnie.W lesie Malvern œpiewa³y ptaki, a lekki wietrzyk owiewa³ Jima i Briana.Czas mija³, ale nic nowego siê nie dzia³o.Jimowi ju¿ zaczê³y drêtwieæ nogi, gdy us³ysza³ jakieœ buczenie w powietrzu.Gdzieœ w pobli¿u zabrzêcza³ trzmiel, okr¹¿y³ ich dwukrotnie i wlecia³ pod otwart¹ przy³bicê rycerza.Jim czeka³ z zaciekawieniem na reakcjê rycerza.ale nie doceni³ jego opanowania.Rycerz nie wyda³ ¿adnego dŸwiêku ani nie poruszy³ siê, chocia¿ Jim s³ysza³ g³uche brzêczenie wewn¹trz he³mu, sporadycznie przerywane cisz¹, gdy owad przysiada³ na wargach, nosie lub uszach.W koñcu trzmiel wylecia³ na zewn¹trz.- Sir Brian? - pytaj¹co odezwa³ siê Jim, gdy¿ zacz¹³ zastanawiaæ siê, czy rycerz w ogóle jest przytomny w swym pancerzu.- Tak, sir James?- Coœ jest nie w porz¹dku.Ktokolwiek do nas strzela³, musia³ ju¿ dawno sobie pójœæ.Stoimy tu od dwudziestu minut.Dlaczego nie mielibyœmy sprawdziæ?- Chyba masz racjê.Rycerz uniós³ rêkê, by opuœciæ przy³bicê, i skierowa³ konia za drzewo, w którym tkwi³a strza³a.W promieniu stu jardów las okaza³ siê tak cichy i bezludny jak ten, przez który podró¿owali dotychczas.Nieco dalej jednak natknêli siê na szczup³¹ postaæ w br¹zowych poñczochach, w takim¿ kubraku i w spiczastym kapeluszu na siêgaj¹cych do ramion rudych w³osach.Klêcza³a na trawie, masuj¹c puszysty kark wielkiego czarnego zwierzêcia.U boku mia³a ³uk i ko³czan ze strza³ami.Tym wielkim czarnym zwierzêciem by³ Aragh.Le¿a³ na brzuchu wœród traw, swój d³ugi pysk po³o¿y³ na przednich ³apach, przymkn¹³ oczy i cicho powarkiwa³, gdy szczup³e d³onie g³aska³y go po karku i drapa³y za uszami.- Có¿ to za diabelskie sztuczki? - zagrzmia³ Brian, osadzaj¹c konia w miejscu.- Rycerzu - rzek³a klêcz¹ca na trawie postaæ, spojrzawszy w górê.- Zwa¿, co mówisz! Czy wygl¹dam na diab³a?Bezspornie dziewczyna w niczym nie przypomina³a czarta.Raczej s³owo "anio³" cisnê³oby siê na usta, gdyby nie jej zimne, szare oczy, ogorza³a twarz i obna¿one rêce.Wydawa³a siê jednak zbyt piêkna, by mog³a byæ ulepiona ze zwyk³ej gliny.- Nie - przyzna³ Brian.- Ale co robisz temu wilkowi, ¿e tak warczy?- On nie warczy - rzek³a czule, g³aszcz¹c kark zwierzêcia.- On mruczy.Aragh otworzy³ lewe oko i ³ypn¹³ nim na Briana i Jima.- Pilnuj swego nosa, rycerzu! - zazgrzyta³.- Jeszcze raz za uszami, Danielle.Och! - znów zacz¹³ pomrukiwaæ.- Myœla³em, ¿e poszed³eœ sprawdziæ, co siê dzieje, szlachetny wilku! - rzek³ Brian opryskliwie.- Czy wiesz, ¿e staliœmy tam przez.- Ten rycerz, to Neville-Smythe - warkn¹³ Aragh do dziewczyny.- Smok zaœ to mój stary przyjaciel.Nazywa siê Gorbash, ale teraz wydaje mu siê, ¿e te¿ jest rycerzem.Sir James sk¹dœ tam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]